Przyjdź królestwo nasze
Przyjdź królestwo nasze

Przyjdź królestwo nasze

Podobno niektórzy spiskują. Podobno tajne stowarzyszenia mają swoje plany i snują swoje wizje. Rozmyślają o królestwach przyszłości. O królestwach niemnożenia.

 

Chuckowi Andromedzie dedykuję

No więc jest tak. Każdy pomnaża. Tak. Każdy mnoży. Produkuje. Wszystko, co robicie, jest pomnażaniem bytów. Dzieci, słów, majątku, bajtów, watów, obrazów. Każdy, każdy tylko mnoży, multiplikuje. W sumie bez potrzeby. Po nic. To takie pomnażanie samo dla siebie. Bez końca. Pomnażają i pomnażają.

A każdy jaki napięty, jaki naładowany tym. Jaki śmiertelnie poważny. Jakby to była najważniejsza rzecz na świecie, że akurat coś pomnożył. Dziecko zrobił albo licencjat napisał, albo samochód kupił. Od razu krzyczy o tym, unosi się, każe sobie gratulować. Jakby nic nie było ważniejsze od tego, że on, właśnie on akurat – pomnożył. Jakby nikt inny nie zajmował się dokładnie tym samym, pomnażaniem, każdy na swój sposób, każdy przekonany, że akurat jego pomnażanie jest tym najbardziej produktywnym i podstawowym, że gdyby on nie pomnożył, hoho, nie spłodził tego bachora, nie napisał tego tekstu, nie upiekł tego tortu, to świat by się zawalił, a na pewno byłby o tyle uboższy. A w sumie – to po nic.

Jednak, mówisz, gdyby nie pomnażali, to nic by się nie ostało. Wszystko by zarosło – czyli pomnożyło się inaczej. Czemu tak by nie było lepiej? Dlaczego nie lepiej, żeby mnożyły się chwasty, korale, grzyby? Może to nierozsądne pytanie. W sumie więc zostaje nam albo pomnażanie i nic, albo nic. Nic dziwnego, że wolą jednak pomnażanie i nic od samego nic. Kto by nie wolał.

Wszystko jest po nic, ale niektóre rzeczy są jeszcze bardziej zbędne.

Ale zwłaszcza odkąd umarł stary król, to pomnażanie stało się w naszym królestwie jakby bardziej kompulsywne. Nie tylko każdy pomnaża, ale każdy jeszcze patrzy, jak by tu jeszcze szybciej pomnażać. Pomnażają pomnażanie! Jak nie dzieci, to słów albo watów. Czy to znaczy, że tęsknimy za starym królem? Niektórzy tęsknią. Ale to nie ma sensu. Bardziej sensowne jest pytanie, po co tak pomnażać pomnażanie? Bo niby albo pomnażanie i nic, albo nic, ale… Jest ważne „ale” w tym albo-albo. Bo gdyby każdy pomnażał odtąd na przykład dwa, trzy razy mniej niż dotąd? – wtedy może by nie zarosło? Gdybyśmy się umówili wszyscy na mniej pomnażania. Ja pomnożę mniej, jak i wy pomnożycie mniej. O ileż lżej nam wszystkim będzie. Odmnażanie. Ja odmnożę, ty odmnożysz, oni też.

Bo przecież wiemy wszyscy dobrze, że większość tego jest i tak zbędna. Wszystko jest po nic, ale niektóre rzeczy są jeszcze bardziej zbędne. Gdybyś nie spłodził tego zbędnego głodomora, gdybyś nie napisał tej zbędnej książki, a on, ona i oni też by w zamian nie spłodzili swoich bytów, o ileż więcej byłoby czasu na nieczytanie książek, na niezajmowanie się dziećmi? Wystarczyłoby tak się umówić, że wszyscy pomnażamy, owszem, dalej, bez końca, bez celu, tak jak lubimy, tak jak chcemy, bez końca i po nic – ale o wiele, wiele mniej. Odmnażajmy pomnażanie. Też będziemy pomnażać po nic – nikt nam tego nie odbierze – ale mniej, po prostu mniej, żeby móc nieco więcej i dłużej cieszyć się choćby namiastką niemnożenia. Od niemnożenia bowiem blisko jest do dzielenia, a dzielenie jest bliskie dzieleniu się, choć nie zawsze, oj nie.

Król umarł, ale królestwo ma się dobrze i kwitnie. Pomnaża się; potęguje pomnażanie. Jest nas coraz więcej, nas, naszych dzieci, książek, domów i doznań. Czy kiedyś przyjdzie nowy król – król odmnażania?

Podobno niektórzy spiskują. Podobno tajne stowarzyszenia mają swoje plany i snują swoje wizje. Mają swoje królestwa przyszłości.

W tym królestwie odmnożenia rządziłoby dwóch królów. Byłaby to zatem sterarchia. Ze względu na hołd dla tradycji tych dwóch królów nazywałoby się królem i królową. Ale królowa nie byłaby żoną króla. Król i królowa mieliby osobne linie sukcesji i pochodzili z różnych dynastii. W istocie system ten wynikałby z odwiecznie obecnego w tym królestwie przekonania, że władza płynie z rozmaitych i niezbadanych do końca źródeł, i nigdy nie staje się jedną, gdyż grozi to końcem świata. W rozumnych czasach oświecenia powstała tam doktryna „funkcjonalnej dysharmonii władz”. Każdy z dwóch królów cieszyłby się własnym dworem ministrów, który byłby zarazem oficjalnym haremem-małżonkiem władcy. W tym królestwie, co oczywiste, nieznana byłaby religia.

Prawo zakazywałoby nadmiernej wydajności

Aborcja byłaby dozwolona na życzenie, a nawet popierana. Istniałyby dodatki i urlopy oraz wczasy poaborcyjne (dla zregenerowania sił witalnych); zasiłki dla par aborcyjnych i samotnych abortynek. Istniałaby nagroda dla najlepszej nienapisanej książki i scenariusza najlepszego nienakręconego filmu. Oraz w jeszcze bardziej prestiżowej kategorii dla najlepszego nienapisanego scenariusza. Ludzie szczególnie silni i wytrwali we wstrzymywaniu się od osiągania byliby bohaterami. Natomiast ci szczególnie twórczy zachęcani byliby specjalnymi zasiłkami do nieposiadania w ogóle potomstwa. Samotni introwertycy, nieskłonni do kontaktów towarzyskich i najchętniej wyglądający pół dnia przez okno, otrzymywaliby specjalne lokale socjalne z pięknymi panoramicznymi widokami.

Przychodnie eutanazyjne czynne całą dobę otwarto by w każdym mieście i miasteczku; każdy obywatel (nawet nieposiadający ubezpieczenia) miałby w nich prawo do w pełni refundowanej i bezbolesnej śmierci na życzenie.

Policja nie patyczkowałaby się w tym królestwie z ambitnymi i kolekcjonerami. Areszty i domy przymusowego lenistwa byłyby nimi przepełnione. Korzystaliby tam z luksusowych, oferujących wszelkie usługi pokojów odosobnienia; specjalnie na ten cel wybudowano by wspaniałe transatlantyckie statki wycieczkowe o nazwach w stylu „Titans” czy „Superiores” – ambitni i kolekcjonerzy pływaliby nimi w celu resocjalizacji do odmnożenia; najtrudniejsze przypadki ambicji i kolekcjonerstwa poddawano by wielogodzinnym wyczerpującym masażom i wysyłano na przymusowe spacery po lesie. Najcięższe więzienia dla ambitnych i kolekcjonerów położone byłyby w górach, jak buddyjskie klasztory.

Prawo zakazywałoby nadmiernej wydajności; reguły etyki zawodowej określałyby górne limity – tzw. kwoty produkcyjne – działania.

Peter Breughel starszy: Kraina lenistwa

W tym królestwie nie istniałoby, rzecz jasna, bezrobocie w normalnym sensie – bo wszyscy byliby bezrobotni, a dokładnie: małorobotni. Pracy do wykonania byłoby tak niewiele, że po rozdzieleniu jej między ochotników każdy z nich dostawałby parę godzin służby publicznej tygodniowo.

Imiona, imiona tzw. własne są bez sensu – powie pewnego dnia król.

W języku tego kraju słowa nigdy by się nie odpychały, nie byłoby, innymi słowy, żadnych zasad frazeologii, byłaby orgia słów. Na przykład, nie byłoby w tym języku tak, że można tylko powiedzieć „rzęsiste łzy” albo „liściasty las” – bo tak się mówi – ale nie można powiedzieć, dajmy na to, „rzęsisty śmiech” albo „liściaste włosy” – bo tak się nie mówi. W tym języku nie byłoby „tak się mówi, tak się nie mówi”. Żadnych takich reguł, zakazów. Można powiedzieć w tym języku, bez najmniejszej żenady, np. „horrendalne morze” albo „spać jak wyjec” i będzie to przyjęte najnaturalniej w świecie. Żadne skojarzenie nie jest zabronione, jedyną zasadą łączenia się słów jest zasada doznania, zakłada się, że każde połączenie wyrażać ma jakieś realne przeżycie. Wszystko to sprawiałoby, jak wykazały badania, że ludzie mówiliby mniej i wolniej.

Imiona, imiona tzw. własne są bez sensu – powie pewnego dnia król. Jakie to głupie, pomyślcie, że każdy ma jakieś imię, które ma też wielu innych. Można jeszcze zrozumieć to, gdy ktoś ma na imię Klotylda albo Mściwój. Ale większość ma na imię Anna, Michał albo Kacper. Jaki z tego pożytek, że mamy potem setki mylących nam się jeden z drugim Michałów? Niech więc odtąd każdy wymyśla sobie sam imię – niepowtarzalne, zupełnie nowe. To również spowolni bieg rzeczy.

Poznajmy się. Mam na imię Grzybor. Moja żona ma na imię Chwastia, a moja córka Koralina.

W miłości nic nie byłoby w tym królestwie tak ważne jak to, kto najszczodrzej i najgłośniej śmieje się z twoich żartów.

Obowiązkowe byłoby też codziennie leżakowanie dla każdej grupy wiekowej, najdłuższe dla młodzieży w wieku od 15 do 30 lat.

Tak to właśnie sobie wyobrażają ci spiskowcy odmnożenia. I można by jeszcze długo tak ciągnąć. Uwielbiają oni od czasu do czasu, nie za często, żeby nie przesadzić, spotkać się tylko w swoim gronie i snuć wizje królestwa nierobów, rozkoszować się pomysłami na kolejne specyficzne zakazy i ograniczenia działania. Spożywają przy tym trunki i palą. Na szczęście, odpowiednie służby mają ich na oku. Ich aktywności – niezbyt siłą rzeczy intensywne – są na bieżąco monitorowane przez władze.

Nie, nie macie się o co martwić. Władze, odpowiednie władze czuwają, aby wasza podstawowa wolność: wolność do mnożenia i pomnażania (się) bez podawania racji, limitów i celów – została zachowana i była nienaruszalna. Tej wolności nikt wam nie odbierze, kochani. Cieszcie się więc nią, ile chcecie. Jesteście nieograniczeni. The sky is the limit. Możecie robić to, co najbardziej lubicie, czyli: nie zastanawiać się, tylko mnożyć. Spłodźcie jeszcze jednego głodomora, przecież tych nigdy za mało. Napiszcie jeszcze jeden pełen jadu felietonik. Pomyślcie sobie z rozkoszą, jacy to nudziarze, ci odmnożnicy, te nieroby. Co oni mogą mieć z tego odmnożenia? No pewnie, że nic! Co to za życie, takie niemnożenie? Zaprawdę przeto, powiadam wam, idźcie i mnóżcie. I niech wam ziemia lekką będzie, skurwysyny.

 

DATA PUBLIKACJI: 8 czerwca 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 16 czerwca 2016