Grażyna Smalej, "Wielkie zagadki" 2015
Grażyna Smalej, "Wielkie zagadki" 2015

My, obenauci

Kim jesteśmy dziś? Kim będziemy jutro? Kim i gdzie? Oto są pytania.

 

                                                                                      Maksowi Wolskiemu      

                     

Wszyscy robimy zdjęcia. Bardzo szybko robimy. Dużo zdjęć. Na przykład jabłku. Należy je sfotografować jak najszybciej, ponieważ ono już gnije. Jego zgnicie jest tuż, tuż, dlatego czym prędzej trzeba uwiecznić rumianą skórkę tego jabłka, jeszcze zanim wystąpią na niej gnilne plamy. Tak samo jest z każdym ciałem. Kiedy oglądamy reklamę soku jabłkowego, realnych jabłek –  których ekranowe podobizny uwodzą nasz smak  – już dawno nie ma wśród żywych tudzież ściętych (vel zerwanych oraz szczęśliwych spadów), ponieważ zgniły. Zamieniły się w kompost lub gówno (ekhm!). Tak samo jest z każdym ciałem, także ludzkim. Proces gnilny zachodzi także tutaj, nieuchronnie. Nieubłaganie. Żadne błaganie nie zatrzyma tego procesu. Dlatego musimy uciekać. I uciekamy: w miliony zdjęć, w miliony, miliardy awatarów, w marki, logo i moc symboliczną. Uciekamy w kapitał ludzki i kulturowy. Uciekamy w ludzi i prestiż. Chronimy się w czyimś prestiżu, jak w cieniu drzewa w upalny dzień, lub tworzymy własny cień, w którym schronią się inni. Te dwa procesy cieniotwórcze zachodzą najczęściej równocześnie. Specjaliści od cieniotwórstwa wiedzą, o czym mówię. Prestiż daje złudzenie nieskończonego trwania. Aby jednak poczuć jego moc – tego złudzenia – należy wyzbyć się wszelkich innych złudzeń.

Prestiż jest zazdrosnym bogiem. Najzazdrośniejszym. Jesteśmy obenautami, którzy nie mają już ciał. Obenauci. Słowo to pochodzi od skrótu angielskiej zbitki słownej out-of-body experience – OBE. Jest to wrażenie przebywania poza ciałem, doznane przypadkowo lub celowo wywołane metodą medytacji (zob. zresztą wiki). Obenauci ogłosili oto wielką ucieczkę z ciał w poszukiwaniu utraconej nieśmiertelności. To my. A to jest nasz czas. Złudzenia mogą trwać długo. Mogą trwać do czterdziestki. Na przykład. Ale po czterdziestce w naszym ciele następuje wielki odwrót, nasz niewidzialny sojusznik zaczyna wycofywać swoje wojska z pola bitwy, którym jest nasze ciało. I wiadomo, że nie będzie już odsieczy, i że musimy radzić sobie sami z napierającymi siłami czasu i przypadku. Wiemy już, że trzeba się posłać dalej, trzeba zmienić nośnik, dopóki jeszcze jest moc, dopóki są możliwości, dopóki jeszcze mamy wystarczająco zasobów energetycznych, aby znieść chaos w nas i poza nami, i przemienić go w piękną formę, nowy nośnik, w symboliczny wehikuł długiego trwania, czyli w naszego kulturowego awatara. Dlatego robimy zdjęcia, dlatego je publikujemy. Dlatego też piszemy. Dlatego inwestujemy siły i pieniądze, dlatego poświęcamy czas. Najkrócej: dlatego żyjemy.

Internet.

Egzystencjaliści mówili wzniośle, że nie ma ucieczki z istnienia. Nie ma? Jest. Przestrzeń wirtualna dostarczyła nam nowych możliwości, o których egzystencjaliści nie wiedzieli, ponieważ nie czytali Stanisława Lema. Internet jest ucieczką dla każdego.

Ciało.

Ciało jest nieatrakcyjne, ponieważ ciał jest zbyt wiele. Ponad siedem miliardów ciał (powiedzenie sapienti sat będzie w tym miejscu nie od rzeczy). Posiadanie ciała nie jest dzisiaj niczym wyjątkowym. Dawno temu, kiedy na Ziemi było zaledwie kilkaset tysięcy ciał, poszczególne ciało nie jawiło się jako coś banalnego czy pozbawionego sensu. Ciało było wtedy w ogóle rzadkim dobrem. Bycie ciałem to było w tamtych czasach coś. A teraz… ciało jest nośnikiem awatarów (cudzych lub własnych). Internet to niemal nieskończona pinakoteka (słowem „pinakoteka” składam ironiczny hołd A. Z.) pięknych ciał. W porównaniu z tą pinakoteką realne ciało internauty jest nieatrakcyjne. (Tutaj widzimy woniejącego człowieka w średnim wieku, otyłego, z długimi tłustymi włosami, który spędził przed monitorem kilkadziesiąt lat swojego życia).

Choroby cywilizacyjne, zwłaszcza nowotwory, nieustannie zagrażają naszym ciałom, bez względu na wiek tych naszych ciał. Religia jest wyjściem poza ciało już teraz, mimo że mówi niby o tym, co będzie dopiero po śmierci (jakieś nowe ciało albo duch), ponieważ dusza – jej pojęcie, tak głęboko zakorzenione w kulturze zachodniej i nie tylko – jest religijnym awatarem ciała. Żyjemy w kulturze duszy, a to znaczy: żyjemy w kulturze religijnej. Dusza występuje zarówno w hinduizmie, jak i w chrześcijaństwie, judaizmie oraz islamie. W buddyzmie miejsce duszy zastępuje świadomość. Bezcielesne awatary ciała noszą po prostu w różnych kulturach różne nazwy. Dominująca tradycja religijna przekonała pokolenia Europejczyków, że dusza jest ich najgłębszą tożsamością. Wśród oświeconych elit ta narracja już upadła. Teraz mamy wiele nowoczesnych, bezcielesnych awatarów ciała, które zastąpiły anachroniczną duszę, mamy nicki i skiny, ale mamy też, przede wszystkim, nasze wyobrażenia o nas samych i o innych.

Kto ucieka z ciała? My uciekamy. Kim jesteśmy? Jesteśmy ciałami, w których już nie chcemy mieszkać, ponieważ naprawdę nie możemy już w nich mieszkać, nie jesteśmy w stanie, mamy już dosyć. Nie możemy w pełni dysponować naszym cielesnym majątkiem, gdyż nie jest on nasz. Folwark głowy, rąk i nóg, piersi i genitaliów, jak też tembr głosu, postawę i ten specyficzny chód, otrzymaliśmy na czas określony (każdy z nas ma swój deadline). I jesteśmy teraz dożywotnimi utrzymankami naszego ciała. Wszystkie te ciała to tylko wynajęte mieszkania. Pytanie o prawo własności do tych ciał, pytanie o to, kto jest ich właścicielem, jest pytaniem politycznym (Co rozpoznali Foucault i Agamben a następnie zapisali w stosownych księgach, których nie będę teraz cytował, choć być może powinienem).

Awataria.

Mieszkamy w krainie o miło brzmiącej nazwie Awataria. Ciała zamieszkujące tę krainę są nośnikami. Moje (mówimy tak z przyzwyczajenia) ciało jest zawodnym i kruchym nośnikiem mojej (ponownie to samo przyzwyczajenie) tożsamości, której przecież nie ma i którą – ponieważ jej nie ma – muszę nieustannie konstruować w procesach autoidentyfikacji i autokreacji.

Rezultatem autokreacji jest awatar własnej produkcji. Powstał on w genialny sposób, w procesie twórczym, który dokonał się w czyjejś głowie (na neuronalnym nośniku). Autoidentyfikacja jest już mniej genialna i polega na wypożyczeniu awatara z kulturowego komisu awatarów dostępnych na rynku. Pseudonimy, przezwiska, skiny i awatary nie są zasłonami duszy – to pomyłka kategorialna, ponieważ dusza sama jest jednym z wielu awatarów pustki. Pustka, czyli nie-do-końca-wiadomo-co staje się ciałem, po czym dokonuje aktów eksterioryzacji (udanych bądź nie) poza czasoprzestrzenne granice swojego biologicznego nośnika. I w tym zawiera się całe ludzkie życie. Ludzie religijni, podążający drogą autoidentyfikacji (na przykład z Chrystusem), twierdzą, że mają duszę (czyli tego nieco staroświeckiego, z naszej perspektywy, awatara). Dokonujący autokreacji artyści mają swojego własnego awatara i wiedzą, że to jest ich awatar, czyli są samoświadomi. Niektórzy z nich dokonują wtórnej autoidentyfikacji z tym wykreowanym przez siebie awatarem i słyszymy wtedy deklaracje w rodzaju: „ja nie jestem osobą, z którą właśnie rozmawiasz, ja jestem moją książką, moim dziełem” itd..

Sztuka.

Modernistyczna sztuka kończy się w chwili, w której pseudonim odsyłający pierwotnie do duszy/ciała/tożsamości autora (tę krętą ścieżkę, porośniętą chaszczami interpretacji, starają się później odnaleźć jego krytycy) staje się samoświadomym awatarem, który nie odsyła już do duszy/ciała/tożsamości lecz sam jest nową, sztuczną duszą/awatarem/itd. ciała, z którego ta nowa dusza-awatar wydzieliła się w procesie pustkowej (kiedyś powiedzielibyśmy: duchowej) sekrecji. Ta pustka jest świętym polem sił. Nic nie może się z nią równać. Jest dynamiką twórczej miłości.

Żyć tylko w ciele, ograniczyć swoją autokreację do ciała. Być tylko ciałem. To wszystko dwunastego czerwca 2016 wydaje się głupotą, staroświeckością lub heroizmem. Największy strach obenauty, to strach bardzo konkretny, strach przed byciem tylko ciałem i niczym więcej. Strach przed byciem ciałem, które niedługo umrze.

Awatary mają zasadniczą przewagę nad swoimi ciałami: starzeją się o wiele wolniej, a ich śmierć jest umowna i bezbolesna (kulturowa). Awatary towarzyszyły ludzkości od zawsze, chociaż samoświadomość osiągnęły niedawno. Wyobrażenia innych o nas – to nic innego, jak tylko awatary. Inni tworzą w swoich umysłach nasze awatary, które są uproszczonymi wariacjami na temat naszych ciał, zachowań, mimiki, retoryki, sposobu jedzenia zupy, leworęczności, reagowania na komplementy itd. Obracamy się zawsze wśród takich wyobrażonych awatarów, tworząc jednocześnie własne awatary innych i nas samych. Żyjemy w Awatarii nieprzerwanie. Urlop zagraniczny jest w tym wypadku niezwykle krótki, epizodyczny, ograniczony do krótkich okresów w ciągu na przykład stulecia. To jest kilka, kilkanaście lat, najwyżej. Czasami jeden dzień przeżywa się wtedy z intensywnością tygodnia. Kochamy te nasze jednodniowe tygodnie.

Autokreacja jest tworzeniem samego siebie poprzez szereg awatarów. Wiąże się z tym także zakaz (kulturowy) bycia sobą jako ciałem. Bycie tylko i wyłącznie sobą-ciałem nie jest w dobrym tonie. Ciało musi mieć coś do powiedzenia. I należy mieć pięknego awatara, który przetrwa śmierć ciała. Ciało jest właściwie po to, żeby było niewidzialne. Ciało ma ewentualnie odczuwać niewidzialną rozkosz. Największą profanacją awatara jest ujawnienie jego powiązań z widzialnym ciałem przesyconym niewidzialną intymnością. Ciało świeci mrocznym światłem. Jest niewidzialnym biegunem widzialnego awatara. Ciało uwierzytelnia awatara, ale jednocześnie musi pozostać niewidzialne. I tylko pod tym warunkiem go uwierzytelnia (używam tego słowa po raz drugi, składając najzupełniej nieironiczny hołd mojemu bratu). Widzialne ciało, więc to oto powierzchowne opakowanie, ten uśmiech, dokładnie ten specyficzny odcień skóry, styl ubierania się, czyli kostium i otoczka – są już częścią kreacji awatara.

3 ciała.

Ciało jako nośnik (powtarzam bold) fikcyjnych tożsamości.

Ciało jako składnik systemu podporządkowania, oznaczony unikalnym kodem DNA, który to kod spełnia funkcję analogiczną do tej, jaką spełniały numery tatuowane na przedramionach więźniów obozów koncentracyjnych (o czym pouczyli ludzkość Agamben i Foucault). Testy DNA pozwalają władzom państwowym szybko identyfikować ciało, kontrolować je i – w razie potrzeby – dowolnie nim dysponować.

Ciało jako niewidzialny biegun doznań – czarne słońce. Ono właśnie psuje się, gnije i rozpada, boli i umiera. Tym swoim rozkładem napędza wielką wyprawę na terytorium Awatarii. Spełnieni artyści są umierającymi (lub wręcz martwymi) ciałami, które zdążyły uciec w nieśmiertelnych. Twórczość jest zawsze autokreacyjna, jest powoływaniem do życia nieśmiertelnych, a jeśli nawet śmiertelnych, to są to zawsze, tylko i wyłącznie, śmiertelni bogowie. Tymczasem ciało się rozpada, odpada i upada. Wydziela też nieprzyjemny zapach (sposób, w jaki wyraziłem tę myśl, dedykuję wszystkim moim czytelnikom, którzy pretendują do wyrafinowania).

W naszej produkcji awatarów stosujemy wszelkie możliwe taktyki. Pokazujemy się lub chowamy. Bywamy lub nie bywamy. Przyjmujemy nagrody (jak Bernhard) – tak, musiałem to napisać – lub ich nie przyjmujemy (jak Sartre). Ukrywamy się stale, albo nie pokazujemy się przez dzień, miesiąc, czy rok, tylko po to, aby zbudować napięcie i z tym większą mocą zaprezentować się wreszcie raz – albo wiele razy – na zawsze. Aby trwać możliwie wiecznie, najwieczniej wręcz (to dedykacja dla Witkacego oczywiście), pod postacią awatara – doskonalszego mnie, o wiele doskonalszego niż moje małe, cielesne ja, które bardziej niż cokolwiek innego przypomina mi niewolnika.

W panteonie awatarów są bogowie, którzy chcą zniknąć, nigdy nie być, są także tacy, a niektórzy z nich, ci najbardziej perwersyjni, chcą zostać zapomniani. Niektórzy bogowie mówią, że nie ma żadnych bogów. Ale to są bogowie, im wolno nie być. Największym bogiem jest jednak prestiż, wszyscy pomniejsi bogowie służą właśnie jemu. Każdy marzy o tym, aby stać się wcielonym prestiżem, aby stać się Chrystusem prestiżu, pomazańcem prestiżu, który włada tym szalonym światem, oczywiście ramię w ramię z kapitałem. Od prestiżu większy jest tylko chaos, w którym zdarza się miłość. A tylko miłość wydobywa nas od czasu do czasu z tyranii tego naszego codziennego satrapy, który każe nam patrzeć na siebie oczami innych.

A teraz już kończę. Przyszły czasy krótkich zdań i trzeba teraz szybciej trafiać w słowa. Nie ma później.

Bądźmy dla siebie dobrzy.

DATA PUBLIKACJI: 13 czerwca 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 1 czerwca 2018