Flaga, Piotr Petarda
Flaga, Piotr Petarda

Polakość

O polskości Polaków, urokach emigracji oraz zmiennym dystansie w relacjach między naczelnymi

Poniższy tekst jest zainspirowany artykułem Maksymiliana Wolskiego pt. „Chciałbym być Słowakiem”. Nie jest on polemiką ponieważ artykuł “Chciałbym być Słowakiem” uważam za całkowicie, wręcz boleśnie, trafny pomimo subiektywizmu doświadczeń. Być może jest uzupełnieniem lub spojrzeniem z punktu widzenia osoby będącej Polakiem… już nie z Polski.

 

Diagnoza

Gdy w roku 2001 przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, chciałem natychmiast zmienić moje imię na Peter. Przedstawienie się zajmowało mi (ciągle zajmuje) około 20 minut. Ciągle jestem trochę zakłopotany tym, że inni mają trudności z wypowiedzeniem mojego imienia. To tylko dzięki moim amerykańskim przyjaciołom, którzy tylko wzruszyli ramionami mówiąc “let them use their brains for once!”, nadal przedstawiam się jako Piotr. Wyraz jest jednosylabowy i końcowe „r” może być nieme lub ledwie słyszalne. Najłatwiej jest połączyć dwa słowa ‘pea’ (groch) i ‘oat’ (owies) Pea-oat. Peaoat! „Dzień dobry. Mam na imię Grochowies!” – tak to zwykle wyjaśniam.

Po piętnastu latach emigracji nie czuję się już jak “Polak”. Po piętnastu latach emigracji czuję się już jak Polak. Przede wszystkim jednak czuję się jak kosmopolityczny przedstawiciel grupy naczelnych. Zastanawia mnie, że na osiągnięcie w miarę zdrowego wyważenia w tej kwestii pozwala jedynie długotrwały lub zupełnie trwały wyjazd z Polski i przebywanie w obrębie w miarę zdrowego środowiska. To dopiero wyjazd pozwala wielu Polakom na prawdziwy rozwój swoich zdolności, ale i na prawdziwą akceptację swojego dziedzictwa, co można zaliczyć do raczej smutnych obserwacji.

Co jest z wami, Azjaci i Europejczycy?!

Emigracja jest trochę jak model niespełnionej miłości epoki Romantyzmu. Cierpiący i tęskniący kochanek tworzy wyobrażoną i wyidealizowaną wersję obiektu swoich westchnień. Polak na emigracji myśli o “bursztynowym świerzopie i gryce jak śnieg białej”, a wizja odrapanych ścian, opryskliwych urzędników, korupcji, szarości i toksycznego powietrza miast jest odsunięta na drugi plan.

W przeciwieństwie do polskiego turysty wyjeżdżającego do Europy na wakacje, sytuacje, w których moja polskość była niemile widziana mógłbym policzyć na palcach jednej ręki pechowego stolarza z Green Point’u. W Bostonie mój pierwszy pokój udało mi się wynająć tylko dlatego, że jego właścicielka narodowości chińskiej przesłyszała się gdy jej powiedziałem o moim pochodzeniu. “Holland? Excellent!”

Really? You’re from Poland? My grandmother was from Poland!

Jeden Brytyjczyk pracujący w sklepie z farbami w stanie Massachusetts pobłogosławił mnie, czyniąc w powietrzu wymowny znak krzyża uśmiechając się przy tym dosyć szyderczo. „Co jest z wami, Azjaci i Europejczycy?!” Jeden Holender nakreślił na mapie linię demarkacyjną oddzielającą oświeconą Europę północno-zachodnią od niedotkniętej ręką reformacji ociemniałej Europy na południe i wschód od Szwecji z Polską na czele, po czym pokazał mi swoją kolekcję komiksów, w których Polacy byli przedstawieni jako wąsate i bezmózgie stwory (nawet polskie kobiety były wąsate!). O, Holender!

Rdzenni Amerykanie (mówiąc “rdzenni” oczywiście mam tu na myśli dzieci emigrantów z epok minionych, bo ci naprawdę rdzenni zostali wymordowani w wieloletniej kaźni, o której dzieci amerykańskie nie muszą recytować wierszy), reagują niemal zawsze tak samo: “Really? You’re from Poland? My grandmother was from Poland!”. Potem jest trochę geografii i kilka historii rodzinnych zwykle kończących się westchnieniem: “jak dobrze, że moja babcia zdołała uciec w porę!” Czasem można jednak w spojrzeniu rozmówcy wykryć pewien wyrzut: “Twoi przodkowie zostali! Byli więc po stronie opresji. Być może było im nawet trochę zbyt wygodnie w opanowanej przez nazistów Polsce. Być może także byli antysemitami!”

Oni na nas patrzą! Dlaczego oni tak na nas PATRZĄ?!

Czynienie tego typu wyrzutów, jeśli bezpodstawne, jest jednak odziedziczonym w genach problemem psychicznym, z którym mój rozmówca powinien się jakoś uporać.

Pomówmy zatem o problemach psychicznych. Według mnie Polacy cierpią na osobliwy rodzaj neurozy obsesyjnej. Z jednej strony czują niedowartościowanie i trochę jak osoba cierpiąca na anoreksję, mają zniekształcony obraz własny, z drugiej strony mają obsesję na punkcie oceny ze strony obcych. Gnoją siebie samych brutalną samokrytyką, ale obrażają się gdy ktoś inny ich ‘rani’ lub choćby nawet na nich patrzy: “Oni na nas patrzą! Dlaczego oni tak na nas PATRZĄ?!” W gazetach pojawiają się artykuły pod tytułem “Znów źle mówią o Polakach!” Dlaczego źle mówią i o których Polakach? To już jest mniej istotne.

Któż może mieć coś przeciwko bezrękawnikom khaki w stylu Safari!

“Są przecież tacy, którzy chorobliwie kochają swoje dziedzictwo!” – można by rzec. Wybujałe tendencje narodowościowe i szowinizm są jednak efektem ubocznym tej samej neurozy. Pacjent-nacjonalista odrzuca niepochlebne spojrzenia, które w dużej mierze sam sobie wyobraził. “I tak jestem lepszy od ciebie” – informuje on przygodnie napotkanego nieznajomego karmiącego ptaki na ławce w parku. Nieznajomy tylko wzrusza ramionami, a pacjent wpatruje się we własne odbicie z niemal auto-erotycznym entuzjazmem.

Przeświadczenie o tym, że inni oceniają nas negatywnie jest w psychoterapii nazywane “czytaniem myśli”. Pacjent cierpiący na neurozę paranoidalną interpretuje najmniejsze nawet oznaki reakcji innych jako efekt awersji, a następnie próbuje znaleźć powód tejże awersji, odwracając cały kontekst rzeczywistości przeciwko sobie: “to dlatego, że mam ziemistą cerę”, “to dlatego, że mam trochę skrzeczący głos”, “że jestem z Polski”, “że założyłem sandały na skarpetki”, “że mam na sobie bezrękawnik khaki w stylu Safari”. Tymczasem osoba, którą pacjent próbuje odczytać nie tylko może zupełnie nie mieć zdania o pacjencie, lecz nawet może mieć o nim zdanie wręcz entuzjastycznie pozytywne. Któż może mieć coś przeciwko bezrękawnikom khaki w stylu Safari! To pozytywne zdanie stopniowo przeobraża się jednak w lekką irytację w obliczu ciągłego natrętnego nagabywania i przybierania urażonych póz ze strony pacjenta. “A nie mówiłem? Wiedziałem że mnie nie lubisz!” – wykrzykuje w końcu pacjent, gdy osoba traci cierpliwość i prosi by ją zostawić w spokoju.

Sytuację pogarsza fakt, że uświadomienie sobie tej przypadłości jeszcze bardziej pogrąża Polaków w niskiej samoocenie. “Jesteśmy neurotycznymi paranoikami” dodane do listy domniemanych samo-oskarżeń jest chyba najbardziej nokautujące! Być może nawet niniejszy artykuł jest formą samoponiżenia!

Być może jednak to właśnie ten zachodni chłód należałoby uznać za nienaturalną próbę zaprzeczenia prawdziwej naturze grupy naczelnych.

Uprzedzenia i negatywne reakcje na wieść, że ktoś jest stąd, a ktoś inny stamtąd, jeśli się pojawiają, powinny świadczyć jedynie o ksenofobii i braku obycia rozmówcy. Być może powinniśmy się więc zastanowić, czy pomimo naszego przewrażliwienia na własnym punkcie, tak zwani „zagraniczni” rasy białej (z jakiegoś powodu nie martwimy się o opinię mniej białych) rzeczywiście “give a shit” (pol. ‘nie dbają o to’), że jesteśmy Polakami. Oni mają własne problemy.

Chłodne spojrzenie i powściągliwość może być zwykłym rezultatem specyficznego temperamentu plemiennego, o czym sam się przekonałem, przeżywając mój własny szok kulturowy na ziemiach Nowej Anglii. “Dlaczego oni mnie tak ignorują? Przecież jestem dosyć fajny! Toż to ostracyzm!” – pytałem sam siebie nie wiedząc, że tak właśnie tutaj jest pomiędzy nieznajomymi lub dopiero poznanymi. Dopiero wtedy zrozumiałem jak bardzo my – Polacy jesteśmy w sobie wzajemnie zanurzeni i nie dajemy sobie nawzajem tyle przestrzeni życiowej co nasi zachodni sąsiedzi. Dla ludzi Zachodu przestrzeń życiowa i prywatność jest przecież wartością nadrzędną. My – Polacy jesteśmy natomiast bardziej lepcy i lubimy bliskość: z bliska się lubimy i z bliska się nienawidzimy. Uwielbiamy grzebać sobie nawzajem w talerzach i przegrzebywać sobie nawzajem futra. Być może tutaj znów uległem słabości samoponiżania. Być może jednak to właśnie ten zachodni chłód należałoby uznać za nienaturalną próbę zaprzeczenia prawdziwej naturze grupy naczelnych. Musi być przecież powód, dla którego zawód psychologa-terapeuty ma się tak znakomicie w zachodniej części świata! Tam nawet psy i koty mają swoich terapeutów! Być może to właśnie z braku naturalnej bliskości innych naczelnych, małpy z Zachodu uciekają się do odpłatnego serwisu profesjonalnych wyjadaczy pcheł, specjalnie w tym celu wyszkolonych. My je sobie wyjadamy zupełnie za darmo i bez zbędnych ceregieli! To może dlatego małpy z Zachodu noszą ze sobą małe brązowe pudełeczka wypełnione pigułkami anty-depresyjnymi, które dodatkowo otrzymały od profesjonalnych wyjadaczy pcheł – też za odpowiednią opłatą. Być może powinniśmy zaakceptować objawy naszej neurozy obsesyjnej jako rzecz całkowicie naturalną i neutralną (ani złą ani dobrą), a jej akceptacja może być jedyną drogą do akceptacji całej reszty naszej istoty i w efekcie do osiągnięcia stanu narodowej nirwany.

Tak, czy inaczej cieszcie się mili rodacy! Udawanie “nie-Polaków” nie byłoby tak łatwe, gdyby Wasza skóra była choć trochę ciemniejsza, a konsekwencji uprzedzeń i to dużo gorszych niż skrzywienie bladych twarzy i łypnięcia błękitnych anglosaskich oczu, doświadczalibyście jeszcze zanim otworzylibyście usta.

Warto też zastanowić się, czy my – Polacy traktujemy innych z należytym szacunkiem. Moje subiektywne obserwacje jak na razie tego nie potwierdzają.

Piotr Petarda

  Piotr Petarda

(wł. Piotr Parda) Artysta, ilustrator książek i poszukiwacz. Od 2001 r mieszka w Bostonie, a do kraju przyjeżdża dwa razy w roku. Podwójny magister sztuki (ASP w Poznaniu i SMFA -TUFTS w Bostonie). Przez około pół godziny został kelnerem i czekał na zamówienie stojąc wśród nagrobków zabytkowego cmentarza w Amherst, Massachusetts, innym razem prezentował przedświątecznym zakupowiczom centrum handlowego zawartość pustego portfela. W środku lata ulepił bałwana z trawy i gipsu w ogrodzie swojego domu na przedmieściach Poznania oraz namalował kilka obrazów za pomocą wiertarki i szczotki. Brał udział w trzech maratonach, a w jednym z biegów na 5 km zdobył pierwsze miejsce w grupie wiekowej 35-39 lat. W roku 2015 przeszedł do następnej grupy wiekowej.

(Piotr Parda) Artist, book illustrator, wanderer. Since 2001 lives in Boston and visits Poland twice a year. Double Master of Fine Arts (Academy of Fine Arts in Poznań and SMFA -TUFTS in Boston). For about half an hour he became a waiter and waited for an order among the graves of the old graveyard in Amherst, Massachusetts. Other time he presented the interior of his empty wallet to the Christmas shoppers at a shopping mall. In the garden of his suburban house in Poland, he built a snowman out of mowed grass and plaster in the middle of summer and painted a few paintings using a power drill with a brush attached to it. Piotr took part in three marathons and won one 5K race in his age group (35-39) . In 2015 he moved up to the next age group.


DATA PUBLIKACJI: 15 sierpnia 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 11 października 2016