warszawa_ruiny1

Zadara mówi, jak będzie

Po premierze "Matki Courage" w Teatrze Narodowym

Czasami Zadara przerzuca na aktorów odpowiedzialność, wypuszcza ich nie przejmując się zbytnio i tłumacząc, że ważny temat trzeba dla równowagi obśmiać. Czasami wciąga widza w grę, by w środku go z dezynwolturą porzucić. Cokolwiek robi, w cokolwiek się zabawia, robi to świadomie

Co przeczuwamy, czego się obawiamy, o czym myślimy, spoglądając w przyszłość – o tym w swoim najnowszym spektaklu, którego premiera odbyła się 26 listopada na deskach Teatru Narodowego, Michał Zadara mówi jak o teraźniejszości – czyli jak o nieuchronnym. On także już dawno sobie uświadomił, że nie ma sensu zadawać pytania: ‚Czy będzie kolejna wojna?’, podobnie jak my, on już wie, że właściwe pytanie brzmi: ‚Kiedy?’ Reżyser nawet dość precyzyjnie odpowiada: w 2025 roku. Kolejne pytanie, jakiego nie zadajemy, to: ‚Kto z kim będzie walczył?’ My, a Zadara z nami, bo Zadara to ‚my’, mówi to, co myślimy ‚my’ –  już wiemy, że to nie będzie wojna protestantów z katolikami, Zakonu Krzyżackiego z innowiercami, Europy z Habsburgami, to nie będzie wojna trzynasto-, ani trzydziestoletnia, to nie będzie ani I, ani II Wojna Światowa, ani nawet III Wojna Kosmiczna, to także nie będzie zimna wojna (będzie gorąco), to nawet nie będzie wojna ISIS kontra reszta świata. To będzie wojna wszystkich ze wszystkimi. A jeśli to wojna wszystkich ze wszystkimi, to i o wszystko. Tylko, że po tej wojnie nie pozostanie już może nic. Czyli będzie to Wojna Wszystkich ze Wszystkimi o Wszystko = Nic.

‚Żaglowiec’ Liebeskinda obrócony w perzynę, pył Złotych Tarasów…

Ten spektakl to nie jest opowieść o Aleppo – choć właściwie jest. To także nie jest, choć nic na to nie wskazuje – opowieść o Kaszmirze. Tylko kilka znaków – niewyraźny neon na szczycie wieżowca, albo rozmazana reklama sieci AGD odróżnia współcześnie zburzoną Warszawę od tej, jaką była na kilka lat po tym, gdy powstała „Matka Courage i jej dzieci” Brechta. Może jeszcze kilka budynków, które znamy: ‚Żaglowiec’ Liebeskinda obrócony w perzynę, pył Złotych Tarasów… Wizja kolejny raz zmiecionej z powierzchni ziemi stolicy kraju, to nie jest artystyczny zabieg, to nie jest wirtuozerski popis, to nie jest kreatywny zabieg reżysera okrzykniętego przez krytyków gwiazdą. To syntetyczna zapowiedź tego, co nam wydaje się bliskie i nieuniknione. To także reminiscencja: bardzo nie chcemy, żeby historia toczyła się kołem, a nasze ‚niechcenie’ jest wprost proporcjonalne do siły, z jaką przeczuwamy, że nadciąga. Bardzo nie chcemy, by Zadara wieszczył. Pewnie on sam tego nie chce. Niestety, nie można się z nim nie zgodzić. Mamy rok 2016, a często czujemy się, jakby to był 1933, 34…

Wojna jako (anty)wartość jest uniwersalna. Brecht doskonale zdawał sobie z tego sprawę pisząc w ’39 tekst, na jakim oparł się Zadara – przecież kokieteryjnie wręcz umiejscawia akcję w czasie wojny trzydziestoletniej. Chociaż to nie ma większego znaczenia, autor daje znać, że każda wojna jest nieskończona: niemiecki dramaturg pisał o każdej wojnie i każdym cierpieniu, o każdej podłości i wyrachowaniu, które wydają się towarzyszyć gatunkowi ludzkiemu wierniej i dłużej niż psy i prostytucja. W tym czasie wartości zostają odwrócone: empatia i współczucie są w tym świecie nie tyle przeszkodą, co dziwacznym wynaturzeniem, kuriozalną osobliwością, luksusem, a już najłagodniej mówiąc czymś, co nie pomaga w przetrwaniu. Kattrin to niema figura wartości, które w czasie, gdy ziemia spływa krwią, nie mają prawa głosu, które milczą, gdy panoszy się przemoc i panuje prawo pięści. Matka Courage handlarskie rzemiosło ma we krwi, ale czasami dopada ją bessa, bo wiadomo, fortuna i historia kołem… Jej syn – Szwajcer – zginął, bo zbyt zaciekle i zbyt długo targowała się o cenę jego życia. O Kattrin, swej córce, mówi, że ‚dostała w oko’, gdy przerasta ją krzywda dziecka. Broczącą krwią, zgwałconą Kattrin Matka Courage obdarowuje czerwonymi lśniącymi butami na wysokim obcasie, w ramach rekompensaty. Jest to moment, w którym Zadara najdobitniej ukazuje najtragiczniejszy wymiar człowieka, może najbardziej przez nienachalną, subtelną narrację tej sceny.

Hipnotyczny rytm początku

Hipnotyczny rytm początku spektaklu rozmasowuje nas, widzów, rozmiękcza, sprawia, że tracimy czujność i opuszczamy gardę. Moglibyśmy unieść dłonie zaciśnięte w pięść już podczas pierwszej pieśni, bo zgrzytająca muzyka Paula Dessaua na powrót powinna wrócić nam przytomność, ale już jesteśmy połknięci, rozbrojeni i spacyfikowani. Teraz już siedzimy wbici w fotele i Zadara może nam sączyć do uszu oczu i ust, co zechce. Brecht wiedział co robi, kiedy zapraszał do współpracy Paula Dessaua – muzyczne kompozycje w technice dodekafonicznej uwiarygodniają treść, a jednocześnie przydają jej oniryzmu, który dodatkowo potęguje aranżacja Jana Budynia Szymkiewicza (jak to możliwe, że chaos może być tak precyzyjnie wyważony?) i wykon Pawła Paprockiego (nie mogę się zdecydować, czy jest lepszym aktorem, wokalistą, czy muzykiem) oraz śpiew Danuty Stenki: lekki, jakby przy okazji, zupełnie nie ważący tyle, co temat.

Monumentalność wojny i jednocześnie sprowadzenie jej do poziomu  zabawy dwóch chłopców w piaskownicy (tym przecież wojna jest w swej istocie – ludzie stają się zabawkami w rękach niedorosłych panów, tylko że w rzeczywistości ludziki nie są z ołowiu, najwyżej mogą ołowiane kule dostać): w przepysznej scenografii ruin autorstwa Roberta Rumasa zabawa plumblum, figurkami, na łeb których sypie się śnieg i nieszczęścia, albo popiół, pożogi i trwoga. Może się wydawać, że ta scenografia jest infantylna, ale nic bardziej mylnego – jest proporcjonalna do tekstu i kompozycji muzycznej: monumentalna, ale bez pompatycznego zadęcia, rzeczywista, wiarygodnie oddająca ciężar spraw. Jednocześnie Zadara roztacza całość wokół zdezelowanego samochodu Anny Fierling przezwanej Matką Courage. Mistrzowskie połączenie.

Spektakl jest syntetyczny, spójny stylistycznie, zdyscyplinowany, chwilami nonszalancki, nie przejmujący się zbyt odpowiedzialnością, nie biorący jej wcale, nie czujący ciężaru tematu a już na pewno nie za bardzo się nim przejmujący. Tym bardziej dosadnie można poczuć ową nieznośną lekkość bytu. Czasami Zadara przerzuca na aktorów odpowiedzialność, wypuszcza ich nie przejmując się zbytnio i nie tłumacząc, że ważny temat trzeba dla równowagi obśmiać. Czasami wciąga widza w grę, by w środku go z dezynwolturą porzucić. Cokolwiek robi, w cokolwiek się zabawia, robi to świadomie – dlatego rozumiem, że nie mógł sobie pozwolić na złe ustawienie samochodu. To ma znaczenie. Musiał przerwać przedstawienie, bo w tej konstrukcji, którą stworzył, wszystko ma znaczenie. Reżyser znalazł odwagę, by przerwać coś, o czym wiedział, że idzie w złym kierunku. Chciałabym mieć tyle odwagi co on: przeciwstawić się właściwie wszystkim zgromadzonym (szczególnie tym, którzy tego dnia przyszli go krytykować).

Umarła Kattrin wstaje, otrzepuje się; kapela czapki z głów i w pas kłania się tak na początku, jak i końcu spektaklu

Może właśnie postawa skrajnie odważna pozwoliłaby przerwać błędne, obłędne i obłąkane koło historii, nad którą trzepoczą flagi falangi i ONR. Zadara mógł sobie pozwolić na wyjście poza rolę reżysera, nie zrobił niczego wbrew konwencji, wszak to Brecht: Paprocki rozstrzeliwuje Eilifa, który stanął przed plutonem egzekucyjnym, strzałem w niebo. Umarła Kattrin wstaje, otrzepuje się; kapela czapki z głów i w pas kłania się tak na początku, jak i końcu spektaklu. Tylko emocje są naprawdę:  reakcje galwaniczne i sól na drżącym podbródku.

Ja także, jak Zadara i my wszyscy, którzy tam byliśmy, jeżdżę na rowerze i ograniczam mięso – bo to mogę zrobić, by przeciągnąć moment, kiedy planeta spłonie. Piszę te słowa we flanelowych spodniach i barchanowych skarpetach. Ciepło mi, popijam katuabę (taka kawa dla hipsterów), biadolę w ciepłym mieszkaniu na panoszące się zło tego świata, zgrzytam zębami na śnieg. Taki to jest los kapcianych buntowników. Sprzeciw mój w barchanach i szlafroku, bo jeszcze tak mogę, jeszcze blok, w którym się zagnieździłam nie zamienił się w gruz, tynk nie sypie mi się ze świstem na głowę. Chciałabym tak właśnie wszystkie moje rewolty przeżywać: w skarpetach i najwyżej parasolką wymachiwać.

Przeżyłam tylko te wojny, których nie przeżyłam. Chciałabym, żeby tak zostało, ale sztuka Zadary odebrała mi złudzenie pewności. Na szczęście z teatru można wyjść.

 

Bertolt Brecht, Matka Courage i jej dzieci – Warszawa, Teatr Narodowy. Premiera 26 listopada 2016

reżyseria: Michał Zadara
scenografia: Robert Rumas
kostiumy: Julia Kornacka
aranżacja muzyczna: Jacek „Budyń” Szymkiewicz
reżyseria światła, wideo: Artur Sienicki
przygotowanie wokalne: Andrzej Perkman
współpraca reżyserska: Marta Streker

Próby do "Matki Courage". Waldemar Kownacki, Adrian Zaremba, Barbara Wysocka. Fot. Krzysztof Bieliński. Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Próby do „Matki Courage”. Waldemar Kownacki, Adrian Zaremba, Barbara Wysocka. Fot. Krzysztof Bieliński. Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Fot. Adam Landsberg
Fot. Adam Landsberg
DATA PUBLIKACJI: 5 grudnia 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 18 listopada 2019