IMG_8912

Po drugiej stronie lustra

czyli co zobaczyłam w swing-clubie?

Literacki reportaż o tym, co ujrzała, usłyszała, a także pomyślała nasza wysłanniczka w czasie pobytu na seks-party w jednym z warszawskich klubów dla swingersów

Lustro

Na drugą stronę przechodzę w wysokich obcasach, małej czarnej i – na wypadek, gdybym miała trafić na koneserów – ubrana w kilka kropel Chanel koniecznie No 5. Pozwalam sobie na błyskotki, ale tylko te w oku. Trochę obaw (czy zdołam – jeśli się pojawi – przełknąć cierpką żenadę?), szczypta niepewności (wiadomo: nowa, niebanalna sytuacja, dyndające (żeby tylko nie to!) nade mną widmo gorzkiego rozminięcia się wyobrażeń z rzeczywistością), a wszystko to okraszone gęstą polewą ciekawości. Bo idę do swingers klubu pchana ciekawością – życiową i reporterską ciekawością, a że jestem zwolenniczką doświadczania wszystkiego na własnej skórze, bo tak najuczciwiej, decyduję się na „reportaż uczestniczący”. Wspaniały pretekst i niezła wymówka, prawda?

Ich język jest giętki, mówi się tu: „zabawa”, nie używa wulgaryzmów

Naciskam dzwonek dla pewności dwa razy. Przez zbyt długą chwilę nie słyszę żadnego „bzzzz”, które wieści upragnione rozwarcie wrót rozkoszy, więc kortyzol i adrenalina. Niepotrzebnie. Bramę otwiera osobiście – jak się potem okazuje – sam On, a przecież jemu usta się nie zamykają.

Nosi popularne imię typu „Michał”. Klub dla swingersów prowadzi razem z żoną od sześciu lat. Nie ma mowy o jakiejś strategii PR, przez wszystko przechodzą à la siłaczka style: sami, na własnej skórze, na swój grzbiet, na łeb, na szyję; nie na obraz i podobieństwo, bo mental ludzi z zachodu jest zupełnie odmienny, chociaż tutaj, w klubie tego nie czuć. Zewnętrznie nie można tego porównywać, ale jak już się jest w środku, nie zauważysz, czy jesteś w London, Amsterdam, czy Warsaw. No, może jednak będą ci troszkę o tym przypominać kolorowo migoczące ledy i wino z plastikowych kieliszków. Wszyscy w uniesieniu powtarzają (szepcząc lub krzycząc na zmianę) „Fuck!”, może z różnicą akcentu ledwie wyczuwalną, ale to bez znaczenia – tutaj akcent kładzie się na i w coś innego.

Ich język jest giętki, mówi się tu: „zabawa”, nie używa wulgaryzmów, chociaż gdy kogoś to podnieca, nie ma przeciwwskazań. Tak więc: „wcześnie przyszłaś, jeszcze nikogo nie ma, nikt się nie bawi”, „piękne shibari, nikt nie stał z boku, wszyscy się bawili”- i tak dalej, i tak dalej.

Gospodarze

Ona: prowadzi klub, praca jak praca (chociaż mówi, że ma także inną, „normalną” – tak  mówi). Zajmuje się klubem, bo jak twierdzi, do tej pory nie znalazła kogoś, kto by umiał dbać o lokal równie dobrze jak ona. Wiadomo, pańskie oko…, dlatego elegancja –  Francja, bułkę przez bibułkę, wszystkie „ą” i „ę” – to dzięki niej lokal lśni, a taka Małgonia Rozenek czy Anthea Turner może przyjść do niej terminować, bo Ona, jak łatwo można się domyślić, pracuje w niecodziennych warunkach.
On: z życia pełnymi garściami, opchać się, nasycić, palce lizać do cna, do dna, panowie, do dna! Kocha życie. Ale ją bardziej.
Ona: ekstremalnie histeryczna (wręcz) monogamistka – nie miała w życiu nikogo innego, prócz niego. – Zazdrość?
– A co to jest „zazdrość”?
On: „Kiedyś raz jeden jedyny poczułem coś na kształt cienia zazdrości, to chyba musiało być to, bo co innego? Zakochałem się trochę wtedy i nieprzyjemnie mi się patrzyło, gdy gość, którego nie darzę szczególną sympatią ją adorował”. Tyle.
Ona: „Gdyby mnie tak dobrze nie bzykał (tak się tu mówi: nie: „ruchał” – to zbyt wulgarne, nie: „uprawiał seks” – to zbyt sterylne, „bzykał” jest swojskie, przytulne, energiczne), już dawno bym go zostawiła, jest nieznośny!”
On: zawsze do niej wraca, bo wszystko inne jest mniej ważne. Szczerość, ale jeśli czegoś nie chcesz mówić, to po prostu nie mów. Ale nie kłam.
Oni: muszą być elastyczni, (jak to w dobrym seksie) i dostosowywać się do potrzeb rynku, ale to dobrze – w końcu ich niespożyta do tej pory kreatywność (chce się rzec: „wulkaniczna”) znajduje ujście. Z konkurencją nie rywalizują. Chodzi im przede wszystkim o dobrą atmosferę, a rywalizacja znacznie ją psuje. I to w moim odczuciu im się udaje: po wymianie kilku zdań (bez drinka, czy innych używek – chcę być przytomna, przeżyć to na własnej skórze, do imentu i zgoła – najbardziej zgoła, czuję, że jestem u siebie. Chyba przez to, jak oni są dla mnie. Bez nadskakiwania, ale jednak ze skupieniem na mnie, którego teraz tak potrzebowałam. Przez nienachalność. Przez wystrój. Podchodzę do schodów w stylu fin de siècle i czuję, że rzeczywiście zaraz skończy się jakaś epoka (przepraszam za ten patos), albo przynajmniej rozdział mojego…

Aperitif to Zenek. Jeśli czegoś się obawiałam, to właśnie tego

Światło intensywne, ale jednocześnie rozproszone, miękkie. Bezpieczne. Wciąga mnie wir tych krętych ivory, czy marmurowych schodów, pośrodku których zwisa czarna, gęsta klatka. Lustra. Skórzane fotele. Dostajesz pozór execlusive i de luxe. Trzypoziomowa przestrzeń. Na pierwszym szatnia, bo po klubie nie chodzi się w butach z ulicy, palarnia w ustronnym miejscu, bar – jeśli przy nim siadasz, nikogo nie tracisz z oczu – sprytne to!, przestronna sala do tańczenia koniecznie z wypolerowaną rurą, naśladujące secesję fotele wyściełane aksamitem. Piętro dla koneserów minimalizmu: pomieszczenia wyposażone w proste i wygodne (tak, tak!) pufy obite skórą, wszędzie lustra, lustra, lustra. Dla tych, którzy chcą pofiglować – pokój z huśtawką. Przestronna łazienka z mnóstwem wacików, bagietek, płatków kosmetycznych, chusteczek, mleczek, toników i płynów do płukania ust. Białe prześcieradła. Czystość. Komnata BDSM. To szczyt wszystkiego i szczyt budynku –  jest na strychu. Zestaw pejczy, palcatów, batów, szpicrut, nahajów, kańczugów, rzemieni, batogów,… tak, może się zakręcić w głowie i w oku łza wilgotna.

Krótki, bardzo potrzebny (dla mnie priorytet!) wykład o zasadach BHP. Prezerwatywy są dosłownie pod ręką. Wszędzie. Lubrykanty w tęczowych smakach.

Zenon

Aperitif to Zenek. Jeśli czegoś się obawiałam, to właśnie tego, że na gangbang party spotkam wyłącznie takich Zenków. Zenków, którzy są koneserami kebabów, ekspertami grillowych meandrów, nestorami chmielowych niuansów. Zenków, którzy na wakacjach uwielbiają wręcz oddychać pełną piersią, tylko po to, by napawać się oleistym aromatem głęboko smażonych ryb wyłowionych – rzecz jasna o wschodzie – kiedy tafla wody najintensywniej odbija rdzę korodującego militarnego żelastwa w polskim Morzu Bełtyckim. Zenek to – jak mawia o nich mój ukochany: „plebs, który chce być czymś lepszym, ale za cholerę nie wie, niestety, na czym to ‚bycie lepszym’ polega”.

Jeśli chodzi o dress code, Zenkowie stawiają na prostotę i nostalgię: ulubione (przywodzą na myśl wspomnienia z „polskiego morza”) klapki, nie dość szczelnie owinięci ręcznikiem – ociekający seksapilem, że palce lizać!

Zenek to przystawka lekkostrawna. Rozgrzewka. Trochę mnie dziwi, że nowopoznani posuwają się tak daleko, jak zwykle posuwają po kilku miesiącach zażyłej znajomości, a jednak bez tej cholernej sukienki, bez cienia wspomnienia sukienki, czy halki, haleczki, albo płatka wstydu. Może trochę dlatego, że wszyscy przychodzą tutaj z jasno sprecyzowanymi oczekiwaniami? To bardzo ułatwia. Tutaj, po drugiej stronie lustra nie czuję wstydu, jestem u siebie. To przestrzeń, gdzie nie pojawia się problem równouprawnienia, nie debatuje, czy w Polsce mamy IV, czy VII falę feminizmu, nikt nie epatuje z #CzarnyProtest. Tutaj po prostu jest atmosfera partnerstwo in practice. Dlatego nie ma w tym niczego dziwnego, że to chłopak tańczy na rurze. Jak się okazuje, to jego żywioł – jest strażakiem. Wspaniale, że nie muszę z nim jeść kolacji, a przy okazji cierpliwie wysłuchiwać historii, które na pamięć już umiem, które znam, że żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią i dlatego jest eks-żoną, że dzieci, że parszywa praca, że zimno i pada, całe to utyskiwanie, że  wszystko jest winą Tuska. Mogę być zwyczajnie casual uprzejma i nie muszę się bać, że moja uprzejmość, jak to zwykle bywa, zostanie zinterpretowana jednoznacznie, jako zaproszenie do łóżka. (Zaraz, zaraz… chyba nie widziałam tam łóżka; kanapy, szezlongi, pufy, materace, ale łóżko? Niczego takiego nie pamiętam…) Na to kładzie się duży nacisk: to, że spędzasz wieczór w swingers club, nie oznacza, że pozwalasz wszystkim robić wszystko. Wcale nie!

Obok Zenków są też Czajniki, jak ich nazywa On

W dłuższej perspektywie Zenkowie okazują się dość rozczarowujący: są na swój sposób zaradni, owszem – samodzielnie, lub ze wspólnikiem prowadzą jakieś swoje małe firmy i firemki. To, co przeraża najbardziej, to ich bezbronność i indolencja wobec samotności, gdy zostawiła ich dziewczyna. Są przeraźliwie wyalienowani, nie potrafią sobie dać rady z izolacją, pozostają skazani przez oddzielenie na odosobnienie. Palą w kominkach swoich 200 m 2 lśniących posadzek i jest to jedyne ciepło w ich domach. No, może jeszcze trochę czułości można by znaleźć w sentymentalnych westchnieniach aktorów filmów porno, jakie trzymają na półce obok jej zdjęcia. Próbowali jeszcze walczyć o nią, potem o kogoś, w końcu już tylko o kogokolwiek. Walka Zenków – przynajmniej w samych założeniach i pierwszej fali wszechogarniającej rozpaczy była szlachetna wręcz i racjonalna – zadbać o siebie: zapisać się na siłownię, zacząć zdrowo odżywiać, przeczytać książkę (przecież gdzieś jakaś jedna jeszcze powinna w domu być!). Ponieważ sztangi unoszone siłą pierwszego zapału nie przyniosły spodziewanych spektakularnych efektów, trzeba było wspomóc się inaczej: metka, teściu, prima, koks! Miało być tak pięknie, a wyszły żylaki, nadciśnienie, ginekomastia, nerki, wątroba, serce wysiadło. Zenkowie skołowani jeszcze się łudzą, jeszcze drzemią, jeszcze od Morfeusza wyłudzają niebieską pigułkę, tylko jedną niebieską pigułkę, jeszcze jedną niebieską pigułkę, zanim znów wpadną do klubu.
Jak opowiada mi Ona (oczywiście w wielkiej, ogromnej tajemnicy) dziewczyna Zenków w okresie fascynacji i pierwszego zauroczenia wybaczała im drobne błędy językowe, pomimo tego, że jest purystką, pomimo tego, że jest schludna, wybaczała im rozrzucone części garderoby po całym mieszkaniu. Z czasem, jednak, gdy miłości zaczęło ubywać, dziewczyna Zenków zauważyła, a błędnej fleksji zaczęło przybywać, dostrzegła proporcję: czułości coraz mniej, walających się skarpet coraz więcej. Odeszła pozostawiając Zenków samych. Ale prawda też jest taka, że Zenkom było czuć z ust, a ich dziewczyna nie miała odwagi im tego powiedzieć, dlatego ich zostawiła.

Sprzęt AGD

Obok Zenków są też Czajniki, jak ich nazywa On. Czajniki, bo się czają. Dlatego On wymyślił zabawę w numerki: dziewczyna wchodząc do klubu dostaje plakietkę oraz kilka dodatkowych badzików z tym samym, co jej numerkiem. Jeśli jakiś mężczyzna wpadnie jej w oko i będzie miała ochotę na wspólną (między innymi z nim) zabawę, może mu po prostu, bez słowa, wręczyć numerek. Na umówiony znak wszyscy z plakietkami o tej samej numeracji idą do wyznaczonego dla nich pokoju. Nie trzeba przy tym rozmawiać, więc to ułatwienie dla Czajników: inicjatywa oddana jest dziewczynie, zaczajony może z nią wymieniać płyny ustrojowe, ale nie musi zamienić słowa.  Ale z drugiej strony – może: ofiarowanie numerka może dla Czajnika stać się pretekstem do nawiązania kontaktu. Podobnie, jak brak numerka.

Zenki i Czajniki mają jedną wspólną cechę: małe członki. Różni ich tylko sposób podejścia ich dziewczyn do tej kwestii. Dziewczyna Zenka była zbyt uprzejma, żeby mu o tym powiedzieć (przecież nie powiedziała mu nawet o wyziewach z czeluści jego ciała, które kiedyś było jej drogim i kochanym ciałem, ciałkiem, cielątkiem), skupiała całą uwagę na zaletach Zenka, więc Zenek nie wie dlaczego świat go wyklucza. Nie rozumie, że świat go odpycha, bo on jest odpychający. Dlatego Zenek nie może pojąć swojej samotności; wieczorami, gdy klub jest nieczynny, a wszystkie odcinki „Breaking Bad” już obejrzał chyba czwarty, czy piąty raz, powraca do niego pytanie: „Co, do cholery, jest ze mną nie tak?!”

Dziewczyna Czajników nie musiała o tym mówić, bo Czajnik już to wiedział. Dlatego jest Czajnikiem właśnie. Dziewczyna Czajnika pokochała go, gdy zobaczyła, że jest Czajnikiem – rozczulił ją swoją czajnikowatością, a ta czułość z czasem zamieniła się w miłość. Dziewczyna Czajnika rzuciła go, gdy zobaczyła, co to znaczy, że jest Czajnikiem – rozdrażniło ją to.

Mietki zmiatają z powierzchni ziemi złudzenia o miłości zakończonej happy endem

Każda z nas wie, że rozmiar naprawdę ma znaczenie. Nieważne co wam mówiła matka, drodzy panowie, nieważne, jak was pociesza dziewczyna, nieważne co mówi Lew-Starowicz i artykuły na deser.gazeta.pl. Duży kutas jest zawsze lepszy od mniejszego kutasa, sorry. To jest fakt. Tylko kobiety, które są z facetami z małymi członkami, twierdzą, że rozmiar nie ma znaczenia. Mówią „Mały, ale wariat!” tak na pocieszenie. Po tym was poznają. To także cecha charakterystyczna Zenków i Czajników.

Obok Zenków i Czajników są jeszcze Mietki – zmiatają z powierzchni ziemi złudzenia o miłości zakończonej happy endem i o miłości w ogóle. Nie boją się nikogo i niczego, pracują w strefie tak zwanego podwyższonego ryzyka – są strażakami, policjantami, ochroniarzami, ratownikami… Mają świetną kondycję, są wysportowani. Śmiali w kontaktach, bezpośredni, nie tracą czasu, przechodzą do rzeczy, bo wiedzą jak kruche jest życie. Pytają patrząc mi prosto w oczy: „Pobiegamy?” Mietek to superbohater z medalikiem Matki Boskiej na szyi. Dostał od ukochanej mamusi. To jedyna miłość, w jaką Mietki wierzą i jakiej są gorliwymi wyznawcami.

Odnowa w duchu

Prawie nie zwracam uwagi na jeszcze jeden szczególny typ facetów zaglądających do swingers club. To Pątnicy. Szwendają się po klubie (…człap… człap… w… klap… klapkach…) w te i nazad, dźwigają swoje pokutne ciężary: wąsiska i ogromne brzuchy. Nie mają zbyt dużego powodzenia (także dlatego, że nie mają zbyt dużego), właściwie nie mają go wcale, więc co robić – odbywają swój hadżdż wokół upragnionego, którego nie mogą dostąpić. Chociaż trzeba im oddać, że zaciekle walczą o swoje: są naduprzejmi, zapraszają na masaż i ustawiają idealną temperaturę wody, gdy biorę prysznic po sesji w saunie. Pątnicy są bardzo silni psychicznie: nie zrażają się odmową, ale wytrwale, krok za krokiem dążą do celu. Trzeba też przyznać, że nie są przy tym namolni: wstrzemięźliwi a niekiedy nawet zachowujący post.

Dziewuchy

Jestem kobietą, w końcu mogę powiedzieć, że mam to szczęście, że jestem kobietą. Tak, to gangbang party, założenie jest takie, że facetów powinno być więcej. I jest więcej. Ale przecież równie dobrze proporcje mogą być odwrotne. Rzeczywiście mogą? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to miejsce, gdzie kobiety, jeśli już się pojawią, znajdują swoją emancypacyjną niszę, to tutaj mogą (w końcu!) dominować, przejmują inicjatywę, stają się paniami sytuacji, decydują.

Przychodzę sama, co jest osobliwe: dziewczyny pojawiają się na tej imprezie prawie wyłącznie w objęciach swoich chłopaków. Dosłownie. Zastanawiam się, czy to kobiety nie odstępują facetów, czy to mężczyźni nie wypuszczają dziewczyn z rąk. Dziwi mnie to, pytam kilka dziewczyn: „Czyj to był pomysł, żeby tutaj wpaść?” – i odpowiedź jest zawsze taka sama: „-Jego!” – wdzięcznie miauczą kociaki. Diagnoza szczątkowa, ale dość obrazowo prezentuje ogólny stan polskiej emancypacji…

Kociaki – są atrakcyjne, tym pewniejsze siebie, że w obstawie  i ramionach swoich miłości. Mają delikatną skórę, miękkie usta, płynne ruchy i proporcjonalne ciało.

Zjawiły się także dwie odważne, jednak nie osobno, to koleżanki, przyszły razem. Szczęściary. Pumy. Kopciuszki. One przez całe życie są brzydszą siostrą, ale w końcu znalazły miejsce, gdzie mogą olśnić swojego księcia. On w podzięce za to, że został wybrankiem, odczarowuje je swoją magiczną różdżką.

Jedna dziewczyna dokonuje sztuki wręcz niezwykłej: mówi bardzo dużo, opowiada o tym, co lubi robić, co dzisiaj jadła i kogo spotkała, jak ma umeblowane mieszkanie, co kupiła i gdzie, opowiada, kto robi najlepsze hybrydy i za co należy szanować Milę Kunis, trajkocze, paple, gdacze, gęga i gardłuje. (Może dlatego, że została odcięta od snapchata – do klubu nie wolno wnosić telefonów – to naczelna zasada, jakiej się tutaj surowo przestrzega.) Nie przestaje nawet, gdy jej partner wsuwa członek o całkiem słusznych rozmiarach w jej elastyczne usta. Nie mogę zdecydować o tym fenomenie, który widzę, czy to „Mam talent”, czy bardziej „Voice of Poland”?

To mnie natomiast rozczula: widzę, jak siedzi wygodnie rozparta, objęta, zadowolona z życia parka po sześćdziesiątce. Równie dobrze mogliby tak siedzieć na ławce w parku. Albo na imieninach zięcia.

Interesy

Ludzie w tym klubie wymieniają się nie tylko partnerami, ale także informacjami. Rozmawiają ze sobą, jak zwykle się to robi. Mogę się dowiedzieć, jak napisać książkę, co zrobić, żeby Kuba Wojewódzki zaprosił mnie do swojego show, albo jak ubić interes życia. Nie, nie chodzi o króliki. Papuga! Najpierw myślałam, że chodzi o adwokata, ale też nie. Kupujesz lęgową parę papug ara ararun za 100.000. W ciągu roku ara składa cztery do sześciu jaj. Sprzedajesz jedną za 50.000. Niestety, nie wiadomo, kto za tyle kupi twoje papugi, sprawdziłam – w Internecie znalazłam ogłoszenia, że można je mieć za darmo, a parę lęgową za 6.000. Być może dlatego on narzeka, że nie idzie tak, jakby on sobie tego życzył, więcej w interes wkłada, niż z niego wyciąga. Narzeka, że ludzie spotykają się w klubie, ale gros odchodzi, bo potem spotykają się poza.
Swing nad Wisłą.

Apogeum zabawy ma miejsce po godzinie pierwszej; od drugiej powoli zaczyna się odpływ zadowolonych gości. W zwykły dzień imprezowy tak właśnie jest. Naprawdę duża frekwencja i zabawa do rana zdarza się na imprezach specjalnych typu urodziny klubu albo urodziny Michała. W szczytowym momencie jest głośno od jęków, jednocześnie seks uprawia kilka par; kolejnych kilka osób przygląda się tamtym. Nie jest to jednak orgia, nie ma powiązań, nie ma wspólnoty kopulujących – pary i osoby są tutaj oddzielnie nawet w momencie największej zabawy.

Jeśli ktoś by myślał, że do swingersów wpada się po to, żeby swingować, czyli wymieniać partnerami, by zwielokrotnić rozkosz, wpadać w euforię – niestety się pomyli. Z tego co widziałam podczas moich dwu wizyt, swing na nutę Mazowsza i Śląska jest soft odmianą voyeuryzmu, skoptofilii i eksaudryzmu. W najbardziej wyrafinowanych momentach to dogging. Często pary nie wymieniają się partnerami, a zazdrośnie ich strzegą – dotyczy to zarówno mężczyzn, jak kobiet. W wersji pl. nie należy stawiać obok siebie pojęcia „poliamoria” i „swinging”, tutaj okazuje się, że to kategorie rozłączne, w praktyce się wykluczają, a przynajmniej są one przeciwstawne.

ludzie tutaj są zadziwiająco zwyczajni

Zastanawia mnie, po co ci ludzie tam przychodzą? Może podnieca ich zapach potu obcych osób? – ale to przecież domena niemal każdej siłowni.  Najbardziej wyrafinowaną zabawą jest zwykle figlowanie dwóch par na jednym łóżku. Kiedy jednak do tej – trudno powiedzieć „czwórki” (w zasadzie były to dwie oddzielne pary, które łączyła tylko nagość i przebywanie na tym samym meblu) próbuje dołączyć jeszcze jedna dziewczyna, ta czwórka rozpierzcha się nagle i pod byle pretekstem.

Nie wiem, jakie są wyobrażenia przeciętnego Polaka o swingujących parach. Pewnie postrach, zaraza, zło wcielone i siarka z pysków (ta siarka zgadza się tylko w przypadku jednego Zenka). Tymczasem ludzie tutaj są zadziwiająco zwyczajni: ubieranie się (ciuchy wyprane, wyprasowane, odszykowane – żadnej plamki!) przy szafkach w garderobie nie różniło się w zasadzie niczym od okrywania w szatni na pływalni. No, może poza jedną znaczącą różnicą: bywalcy byli dla siebie milsi, uprzejmiejsi, mówili sobie „cześć” i patrzyli w oczy, byli bardziej nastawieni na siebie, wyczuleni na impulsy, empatyczni. Nie wiem, czy są kluby swingersów dla hipsterów albo dla kolejarzy. Wydaje mi się, że nie; i ludzie, którzy się tu spotykają mogą pracować na poczcie, mogą być managerami, nauczycielkami, lekarzami, czy hydraulikami. W maju tego roku zorganizowano w Warszawie konwent swingersów, gdzie wszystkie bilety zostały wyprzedane, pomimo, że jak się szacuje w najodważniejszych sondażach, ta grupa społeczna, to mniej, niż 5% populacji. Oni, mogą być każdym – oni to wszyscy. Jak to możliwe, że tyle normalności można znaleźć w czymś, co uznawane jest za nienormalne?

 

Imiona bohaterów zostały zmienione. Zdjęcie nad artykułem nie zostało zrobione podczas opisywanych wydarzeń.

 

DATA PUBLIKACJI: 10 grudnia 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 23 stycznia 2017