źródło: wikimedia commons
źródło: wikimedia commons

Traktat o zabijaniu much

Spośród wszystkich zwierząt latających muchy stanowią jedne z bardziej dokuczliwych. Szkaradnie brzęczą, latają jak w delirium po pomieszczeniach, uparcie i niewybrednie poszukując posiłku. Choć do mitów należy zaliczyć ich rzekome utytłanie w brudzie – i tak zdają się nieuchronnie odrażające i wstrętne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie dotykał czy głaskał muchy

Spośród wszystkich zwierząt latających muchy stanowią jedne z bardziej dokuczliwych. Szkaradnie brzęczą, latają jak w delirium po pomieszczeniach, uparcie i niewybrednie poszukując posiłku. Choć do mitów należy zaliczyć ich rzekome utytłanie w brudzie – wbrew pozorom, każdy uważniejszy obserwator much zauważy, że gdy tylko nie latają, prawie bez przerwy zacierają łapki, utrzymując je w stanie względnej czystości – i tak zdają się nieuchronnie odrażające i wstrętne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie dotykał czy głaskał muchy. Nikt nie będzie przyglądał się czy słuchał jej z przyjemnością.

Owad ten – i to w każdej ze swych wielu wariacji, standardowej (brązowe oczy, ciemnoszaro-czarny korpus), brunatno-prążkowanej (nieco większy korpus, jaśniejszy w podłużne paski, ślepia jarzębinowe z białą obudową), seledynowo-błękitnej (mieniący się korpus, najbardziej lubią ekskrementy), tłusto-czarnej (korpus duży, gruby, włochaty, bardzo ciemny, oczy szare lub też czarne) itd. – budzi wstręt. Nawet zza pozorów urody u najbardziej tęczowo mieniących się osobników wyziera coś odrażającego i nieprzyjaznego. Czy to fruwa rozpędzony po kuchni, czy zatacza mantryczne koła pod żyrandolem, czy wpada do napoju lub talerza z gęstą zupą, czy wreszcie roi się wokół gówna – nieomal wszystkie jego obyczaje budzić mogą co najmniej irytację, wiele z nich zaś jest wprost odpychających i nieakceptowalnych.

Każdy z nas znalazł się kiedyś gdzieś, gdzie much było o wiele za dużo

W przeciętnych wielkomiejskich warunkach strefy klimatu umiarkowanego problem much zwykle nie występuje w postaci ostrej – ot, raz na jakiś czas wpada nam mucha do mieszkania przez okno, a i to tylko w lato. Zimowa nieobecność muchy sprawia, że jej przybycie gdzieś w marcu odczytujemy nawet, nieco ckliwie, jako oznakę zbliżającej się wiosny, choć rzecz jasna jedna mucha wiosny nie czyni – dodaje to musze zupełnie niezasłużonego splendoru, który jednak nie może przyćmić jej krzyczących i karygodnych wad. Ze względu wszakże na małą częstotliwość kontaktu z muchami w warunkach strefy umiarkowanej (wielkomiejskich, podkreślmy, bo już na wsi muchy będą dokazywać), zazwyczaj nie zawracamy sobie nimi głowy, niepomni na ich ohydną obecność, tolerujemy ją, co najwyżej raz na jakiś czas przyłapując się na tym, że pozbywamy się w sposób siłowy jakiegoś wyjątkowo drażniącego osobnika, który nie dawał nam od dłuższej chwili spokoju.

Bezczelność, upór, namolność i bezwzględność muchy, jej zuchwałość i agresywna arogancja stają się jednak cechami drastycznie przykrymi dla otoczenia w warunkach wzrostu populacji much – ma to miejsce tam, gdzie rośnie temperatura oraz dostępność odpadów, tudzież z uwagi na szereg innych czynników. Każdy z nas znalazł się kiedyś gdzieś, gdzie much było o wiele za dużo – dlaczego o wiele za dużo? – bo po prostu nie dało się usiedzieć. Co i rusz jakaś brzęczała wściekle tuż nad uchem, inna zataczała się wokół nosa, obłaziły ci stopy i dłonie, szukały wilgotnych miejsc, właziły do talerza i szklanki z napojem; wędrowały skrzętnie po pokarmach.

Czy jest zaś coś bardziej odstręczającego i odbierającego apetyt niż machająca skrzydełkami mucha w zupie? Czyż sama myśl o tym, że taka głębiej zanurzona, niedostrzeżona przez nas, w odmętach ciekłego posiłku, np. pomidorówki lub kompotu z rabarbaru, mucha mogłaby zostać przez nas niechcący wchłonięta – nie budzi w nas zimnych dreszczów i nie spędza snu z powiek?

Dlatego sztuka walki z muchami jest sztuką przydatną, a wiedza o skutecznym zabijaniu much przekazywana być powinna z pokolenia na pokolenie. Nie może być dla much litości – nawet gdy z pozoru nie są uciążliwe i wędrują sobie, nie naprzykrzając się nam zbytnio, po odleglejszych zakątkach sufitu; nawet gdy siedzą nieruchomo. Nawet wtedy zawsze mogą w każdej chwili poderwać się i ze swym upiornym brzękiem rzucić nam do oka. Albo po prostu zdekoncentrować nas, rozproszyć, rozdrażnić, zakłócić naszą świętą ciszę. Muchy należy zwalczać.

(Jednym z najbardziej nieprzyjemnych przeżyć jest penetracja przez muchę naszego otworu nosowego w trakcie snu, skutkująca przebudzeniem. Zdarzyć się to może zawsze nad ranem, kiedy to po świcie muchy się budzą, my zaś jeszcze, przynajmniej niektórzy z nas, śpimy; w poszukiwaniu drogocennego łoju mucha nie zawaha się przed niczym, jest bowiem owadem odważnym, skłonnym nawet czasem do brawury; zaś ludzkie wydzieliny to jeden z jej bardziej ulubionych rarytasów.)

Aby pozbyć się muchy trzeba ją – prawie bez wyjątków od tej reguły – własnoręcznie zabić

Aby uniknąć wszelkich nieprzyjemności, na jakie naraża nas kontakt z muchami, zwłaszcza w dużej liczbie, musimy oczyszczać z nich pomieszczenia i zapobiegać ich przybywaniu do nich. To drugie najprościej osiągnąć poprzez kontrolę granic – otwory okienne i drzwiowe pomieszczenia zaopatrzone być powinny w siatki ochronne (moskitiery); środek ten działa skutecznie i zmusza jedynie do punktowych interwencji, gdy mimo barier jakaś mucha przeciśnie się do środka.

Co jednak, gdy to się stanie – albo gdy przebywamy w pomieszczeniu niewyposażonym w wyżej wymienione akcesorium? W takiej sytuacji nie możemy liczyć na to, że problem sam zniknie. Co do zasady mucha nigdy nas sama nie opuści, chyba że przez pomyłkę. Muchy generalnie pozostają tam, gdzie dotarły, i są w tym wytrwałe; wydaje się nawet, że gdy je wyganiać, zyskują motywację do trzymania się danego miejsca. Należy pamiętać, że muchy wpadają do pomieszczeń nie z roztargnienia czy przypadku, ale z premedytacją. Wpadnięcie do pomieszczenia to jedna z tych rzeczy, do których każda mucha wręcz dąży, i to priorytetowo.

Problemu muchy nie da się niestety rozwiązać na zasadach non-violence. Aby pozbyć się muchy trzeba ją – prawie bez wyjątków od tej reguły – własnoręcznie zabić. Nie ma bowiem automatów do zabijania much, ani skutecznych preparatów odmuszających (mucholepów czy muchołapek) – żaden z tych instrumentów nie zdoła wytępić wszystkich much; aby sprowadzić ich populację (oczywiście tylko w ramach zamkniętego pomieszczenia, bowiem w warunkach zewnętrznych nie da się tego zrobić) do zera, niezbędna jest ręka człowieka.

Tak, mucha pokazuje nam, udowadnia, że życie, także nasze życie, nie może obyć się bez zabijania.

Zabicie muchy nie jest czymś łatwym, a kto ma w tym jakieś doświadczenie, tym lepiej wie, że jest to prawdziwa sztuka. Choć nieustraszona i bezwzględna w swym tupecie, mucha nie różni się od innych istot żywych tym, że stara się instynktownie uniknąć śmierci. W tym celu posługuje się innymi swymi talentami: zwinnością, zwrotnością, szybkością, refleksem, zdolnościami maskowania się, a nawet taktycznego udawania (że jej nie ma) i fingowania (że jest martwa).

Mucha chodzi po poziomym i pionowym, przyklejona do sufitu czuje się nie gorzej niż przyczajona pod łóżkiem albo pod krzesłem, ma dobry wzrok, odróżnia kolory i jest czuła na ruch, ma też świetną orientację (nadzwyczaj trudno złapać ją ręką – jeśli ktoś nie czuje odrazy, by łapać ją ręką – zawsze wyślizgnie się między palcami!) – wszystkie te cechy czynią z niej wyjątkowo trudną i wytrwałą przeciwniczkę. Polowanie na jedną muchę, zwłaszcza w dogodnych dla niej warunkach, może niedoświadczonemu aktorowi zająć naprawdę dużo czasu, i to raczej zmarnowanego. A dogodne warunki dla muchy występują często – im bardziej pomieszczenie ciemne i im bardziej zapełnione, tym trudniejsze polowanie, tym więcej kryjówek i zamaskowań dla muchy. A ponieważ pomieszczenia jasne i niezapełnione, przestronne, występują rzadziej niż ich przeciwieństwo, mucha prawie zawsze lub zazwyczaj ma dla siebie dogodne warunki środowiskowe, faworyzujące ją w procesie ucieczki przed adwersarzem.

Muchę wzmacnia też jej styl lotu: szybki, zwrotny i z dużym przyspieszeniem. Porównajmy muchę z innym zasługującym ze wszech miar na tępienie owadem – komarem. Komar lata dużymi łukami, wolniej od muchy, bez dynamiki, zwłaszcza opity krwią staje się ociężały, zabić komara na płaskiej, jasnej powierzchni jest dość łatwo. Na takiej samej powierzchni mucha wciąż jeszcze jakoś nam się wymknie spod packi.

Ponieważ mucha ma refleks i szybkość, ważne, aby zapewnić dużą powierzchnię bezpośredniego rażenia packi

Należy zatem pamiętać, że w ogóle klasyczne, dedykowane packi na muchy nie są skuteczne – mogą ich używać tylko najbardziej wprawieni muchobójcy. Tak czy owak jednak packa jest już raczej instrumentem sportowym; o ile nie zależy nam na wyczynowym zabijaniu much, sięgnijmy raczej po gazetę, najlepiej jakiś kolorowy tygodnik w miękkiej (a nie półsztywnej) okładce. Lepiej, żeby był to papier o nieco podwyższonej gramaturze; stron raczej więcej niż mniej. W moim przypadku ostatnio bardzo dobrze sprawdzał się tygodnik „Polityka”, dostatecznie gruby, na dobrym papierze. W porównaniu z nim znacznie gorszy był „Newsweek”. Najgorsze są tygodniki prawicowe, z cienkiego papieru i nie za grube objętościowo. Tygodnik należy zwinąć wzdłuż na pół, robiąc z niego dużą, elastyczną packę. Ponieważ mucha ma refleks i szybkość, ważne, aby zapewnić dużą powierzchnię bezpośredniego rażenia packi – mucha w chwili uderzenia nigdy już nie znajduje się tam, gdzie była, bo podrywa się do lotu. Nie wiadomo jednak raczej, w którą stronę mucha odleci, gdy zauważy nadciągającą płaszczyznę packi/tygodnika, toteż uderzenie packą należy wycelować tak, by miejsce, w którym znajduje się mucha, było mniej więcej po środku powierzchni rażenia. Wówczas mucha nie zdąży wydostać się ze strefy uderzenia i zostanie zmiażdżona lub co najmniej trącona – jeśli nasza packa jest dostatecznie szeroka (z tego powodu małopowierzchniowe packi dedykowane wymagają od muchobójcy znakomitego refleksu, celności i dynamiki).

Standardowo, proces zabijania muchy dzieli się na następujące fazy. 1. Rozpoznanie zagrożenia – uświadomienie sobie, że w pomieszczeniu znajduje się mucha. 2. Lokalizacja muchy. 3. Podejście do muchy (zaczajenie). 4. Uderzenie packą (lub innym przyrządem). 5. Upewnienie się, że mucha nie żyje. 6. (opcjonalnie) ewakuacja zwłok.

Co do punktu 1 to niewiele już można dodać. Zwykle, co jasne, rozpoznanie zagrożenia dokonuje się drogą słuchową. Mucha wpada, brzęczy z furią, bzyczy nam koło ucha i już wiemy, że musimy odłożyć bieżące zajęcia, wziąć do ręki broń i zniszczyć źródło szpetnego dźwięku. Nie ma co lekceważyć przeciwnika, ani odkładać rozprawy na później – po jednej musze zaraz mogą przyjść następne. O ile więc nie stosujemy świadomie taktyki „pozwól wejść wielu i później zajmij się wszystkimi na raz”, nie powinniśmy odkładać polowania na później, bo może to muchę dodatkowo rozzuchwalić.

Kwestia lokalizacji muchy (2) to pierwsza poważna trudność. Warto zrobić to jak najszybciej po znalezieniu się muchy w pomieszczeniu, zanim jeszcze ta zrozumie, że musi w nim zachować ostrożność. Wykorzystajmy jej dezorientację i zaskoczenie. Jednymi z najskuteczniejszych muchobić są właśnie te dokonane natychmiast, bez zwłoki, nim jeszcze mucha miała szansę rozpoznać przeciwnika – zanim zaczęła się kryć. Gdy zorientuje się, że jest obiektem polowania – a wskażą jej na to nasze gwałtowne ruchy i niecelne uderzenia packi – zacznie się maskować. Zaraz po przybyciu jeszcze się nie maskuje, pewna swego i zadowolona z sukcesu. To dobra chwila, by ją unieszkodliwić. Dlatego, o ile można, nie odkładajmy sprawy na później!

Lokalizując muchę pamiętajmy, że może ona kryć się wszędzie – musimy zatem systematycznie przeczesać wzrokiem wszystkie powierzchnie, pamiętając zwłaszcza o tych ciemnych; drzwiach, zasłonach okiennych, blatach i ich drugiej stronie, podłodze oraz przedmiotach wolnostojących (wazony, lampy) itd. Można zastosować „przemachiwanie”, co może wypłoszyć muchę z miejsca skądinąd trudno dostępnego lub trudno widocznego. Podobnie, jeśli znajdziemy muchę w miejscu, w którym nie da się technicznie dosięgnąć jej packą – należy ją przepłoszyć i zmusić do zatrzymania się w bardziej dogodnej dla nas lokalizacji.

Czasem mucha znika na dobre – nigdy jednak lub prawie nigdy nie oznacza to, że opuściła pomieszczenie; po prostu znakomicie się zakamuflowała i przyczaiła. W takiej sytuacji można taktycznie odczekać i zawiesić poszukiwania do czasu, aż mucha ponownie się ujawni. Jej słabością jest to, że nie może być aktywna nie ujawniając się. Prędzej czy później będzie musiała wyjść z kryjówki, żeby nie tracić czasu.

Lokalizowanie muchy poprzez śledzenie jej lotu to czynność bardzo trudna i właściwie skazana na niepowodzenie – nasz wzrok generalnie nie nadąża za muchą i tylko w bardzo korzystnych warunkach oświetleniowo-barwnych jest w stanie przez dłuższy czas śledzić lot owada. Koncentrujmy się raczej na poszukiwaniach muchy uziemionej (czy uściennionej bądź usuficionej), siedzącej lub wędrującej. Muchy także śpią i drzemią – lokalizacja muchy od dłuższego czasu nieruchomej daje nam wyższe szanse na sukces, bo mucha uśpiona/drzemiąca ma obniżony refleks. Jeśli widzicie gdzieś taką muchę, bierzcie się od razu do roboty, póki insekt się nie przebudzi.

Faza czajenia się na muchę (3). Pamiętajmy, że o ile nie śpi, mucha nas widzi. Widzi nas także wtedy, gdy my jej nie widzimy. Śledzi nas wzrokiem, swymi dwoma wielkimi megapikselowymi, widzącymi szerokokątowo oczami. Dlatego powinniśmy zachowywać się spokojnie, aby nie dawać jej dodatkowych powodów do niepokoju. Muchy są bardzo ostrożnymi owadami. Mimo ryzykownego trybu życia, dobrze potrafią oszacować niebezpieczeństwo i wcale nie tak często się mylą. Musimy uśpić ich czujność. Zbliżać się do nich należy powoli; tak, żeby mucha myślała, że zajmujemy się czymś innym, a nie nią. Żadnych gwałtownych ruchów! Pierwszy i ostatni gwałtowny ruch to musi być ruch packi (względnie innego przyrządu) – inaczej mucha ucieknie, zanim znajdziemy się na pozycji uderzeniowej, zmuszając nas do powrotu do fazy 2. całego procesu. A chodzi nam o to, by był on w miarę szybki i nie kosztował nas czasu ni wysiłku. W końcu to tylko mucha, a mamy przecież jeszcze sto innych poważniejszych spraw na głowie.

Czaić się należy z wyczuciem. Zajmujemy pozycję do celnego, skutecznego uderzenia packą. Idealnie powinna ona dawać nam stabilne podparcie i wolną przestrzeń do wygodnego wyprowadzenia ciosu; dobrze żeby w pobliżu muchy nie znajdowały się wrażliwe przedmioty bądź inne osoby czy zwierzęta lub dzieci. Ważne jest oszacowanie tego, co fachowo nazywa się przestrzenią potencjalnej ucieczki – najlepiej żeby przestrzeń ta była korzystna dla nas i naszych dalszych ewentualnych ruchów, a nie dla muchy. Oczywiście, ostatecznie jednak wszystko zależy od tego, gdzie akurat owad raczył się zatrzymać – w końcu należy wykorzystać pierwszą dogodną okazję do tego, by uderzyć, a pierwsza dogodna okazja rzadko zbliżona bywa do idealnych warunków – muchy są przecież za inteligentne na to, by wystawiać się do ciosu w warunkach idealnie temu ciosowi sprzyjających.

Nawet bardzo doświadczeni i wyćwiczeni muchobójcy przeważnie nie trafiają za pierwszym razem

Do dogodnych warunków zaliczyć należy powierzchnię (na której przebywa mucha) raczej twardą niż miękką i stabilną raczej niż dynamiczną; jasną raczej niż ciemną; przestrzeń pozwalającą na proste wymierzenie ciosu packą itd. Zasady nie odbiegają tutaj od tych, jakie obowiązują generalnie przy zabijaniu owadów.

Po przyczajeniu się i zajęciu dogodnej pozycji uderzeniowej należy bezzwłocznie przejść do fazy 4. Jest to najbardziej dynamiczny moment procesu: należy to zrobić jak najszybciej i jak najcelniej. Przybliżywszy się, jak tylko się da z packą, powoli, gwałtownie przechodzimy teraz do ruchu finalizującego. Wykonanie go w sposób zdecydowany to jedyna gwarancja na zabicie muchy – o ile ta nie jest osłabiona bądź nie kona i tak, nie da się jej zabić „powoli”. Ruch musi być tak szybki, jak tylko się da. Inaczej mucha wymknie się.

Nawet bardzo doświadczeni i wyćwiczeni muchobójcy przeważnie nie trafiają za pierwszym razem. Mucha ucieka w ostatniej chwili, jest bardzo zdenerwowana i podniecona, często wpada w coś na kształt amoku, a jeśli nawet nie, to zaczyna fruwać przerażona i stosować taktykę chaotycznego rzucania się, obliczoną na zmęczenie naszej uwagi i rozmiękczenie determinacji. To jej taktyka przetrwania – już wie, że znalazła się śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kiedy indziej zdarza się, że mucha została potrącona i spada na ziemię – ale nie jest bynajmniej martwa, leży gdzieś schowana i zbiera się do kupy; czasem udaje tylko martwą.

Uderzenie śmiertelne polega na zmiażdżeniu muchy. Ze względu na swą masywną, mięsistą, a jednocześnie elastyczną budowę, mucha musi zostać zmiażdżona, pęknięta; nie wystarczy, że zostanie strącona.

Tu warto nadmienić, że oprócz – preferowanej – metody zabijania muchy siedzącej na (wzgl. wędrującej po) powierzchni, i to możliwie twardej, znana jest również – choć mniej na ogół skuteczna – metoda strącenia w locie. Wymaga ona bardzo dynamicznego wymachu i jest ryzykowna – potrzeba do niej siły, a efektywność niska – niemniej czasem udaje się, zwłaszcza tam, gdzie ciasno, pacnąć przelatującą muchę na tyle mocno, by uszkodzić jej skrzydła i uziemić. Co do zasady jednak należy tę metodę stosować tylko w ostateczności – ktoś, kto chciałby stosować ją w pierwszym rzędzie, nieźle się zmacha.

Nie należy zwłaszcza pozostawiać strąconych, ale niezmiażdżonych much, zakładając nonszalancko, że już nie żyją. Ten błąd wielokrotnie się mścił – mucha z pozoru półżywa regenerowała siły i po jakimś czasie wznawiała działalność, zmuszając przeciwnika do ponownej walki. Tutaj przechodzimy do punktu 5. Nie należy go lekceważyć! Należy bezwzględnie upewnić się, że po uderzeniu mucha jest martwa. Obowiązuje tu zasada, że tak długo, jak tego nie stwierdzimy na pewno, należy muchę uważać za żywą. Tak długo zaś nie stwierdzimy tego na pewno, jak długo nie poddamy oględzinom zwłok muchy. Dlatego po uderzeniu należy bezzwłocznie odnaleźć zwłoki. Czasem będzie to oczywiste, zmiażdżony, krwawy trup będzie leżał na powierzchni, na której wcześniej zlokalizowaliśmy muchę, bądź też przyklei się do powierzchni packi; czasem fragmenty będą na obu tych powierzchniach. Czasem jednak zdarza się, że zwłoki odskakują gdzieś i zapodziewają i należy je odnaleźć. Czasem też – dobić. Uwaga, o ile po oględzinach nie mamy absolutnej pewności, że mucha nie żyje, należy teraz na wszelki wypadek zgnieść ją na placek.

Usuwanie zwłok, choć jak powiedzieliśmy nieobowiązkowe, wydaje się jednak raczej wskazane – co prawda, mucha już nie brzęczy i nie przeszkadza, wciąż wszelako pozostaje odrażająca, trudno uważać jej zwłoki za ozdobę jakiegokolwiek pomieszczenia czy choćby traktować jak trofeum. Zwłoki muchy należy wyrzucić zawinięte w ligninowy całun do śmieci lub do sedesu. Dopiero po dopełnieniu tej czynności możemy odetchnąć z ulgą i powrócić do poprzednich spraw.

Nie zapominajmy jednak nigdy i o tym, że walka z muchami nigdy się nie skończy; zawsze będą pojawiać się kolejne i kolejne intruzki, aby zakłócać nasz komfort. Walka z muchami tylko tym właśnie różni się od życia, że jest nieskończona.

 

źródło: wikimedia commons
źródło: wikimedia commons
DATA PUBLIKACJI: 8 stycznia 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 1 czerwca 2018