70 rocznica Wyzwolenia Auschwitz, fot. Szymon Kaczmarczyk, www.szymonkaczmarczyk.pl
70 rocznica Wyzwolenia Auschwitz, fot. Szymon Kaczmarczyk, www.szymonkaczmarczyk.pl

Auschwitz, postmodernizm i czarny humor

część 2/3

Czy Oświęcim był antysemicki? Pytam w czasie przeszłym, bo obecnie trudno mieć wątpliwości, że relacje polsko-żydowskie uległy polepszeniu – czyli dalsza część relacji oświęcimianki Karoliny Feć.

Dla człowieka, który odebrał punkowe wychowanie, pewne rzeczy nie mieszczą się w głowie, np. „jak można być antysemitą?”, a zwłaszcza „jak można być antysemitą w Oświęcimiu?”. Jako nastolatka obnaszywkowana hasłem „destroy nazism” w każdym języku, nie mogłam tego pojąć w żaden sposób, ale skłamałabym mówiąc, żebym się szczególnie starała (skąd się bierze ta intuicja, że zrozumienie zła oznacza w jakimś stopniu współudział w nim?). Całkiem niedawno zapytałam o to znajomego ex-skinheada Arkadiusza. Odpowiedział: „Gdzie jak gdzie, ale w Oświęcimiu przede wszystkim można być antysemitą, przecież Żydzi chcieli zniszczyć nasze miasto”. W podobnym tonie do tej drugiej części zdania wypowiedział się też np. prezydent miasta Janusz Marszałek[1]. Zanim został prezydentem, rzecz jasna.

Konflikt polsko-żydowski w Oświęcimiu rzeczywiście istniał, szczególnie w latach 90. Z perspektywy tamtych wydarzeń wszystko, co dziś się dzieje w mieście – Life Festival, biegi uliczne, wystawy, nowe galerie handlowe – to zwykła nuda. W latach 90. było naprawdę gorąco. Początek sporu sięga roku 1984[2], kiedy to do Oświęcimia z Poznania sprowadziło się kilka sióstr karmelitanek bosych. Niepozorne i ciche wywołały jednak zamieszanie, które zaangażowało rządy kilku państw, przywódców politycznych i duchowych, spowodowało zmianę prawa, a w końcu publikację kilku książek na ten temat. Karmelitanki miały podwójnego pecha. Nowy oświęcimski oddział zakonu uruchomiły w przyznanym na ten cel budynku „starego teatru”, po pierwsze graniczącego niemal z Muzeum, po drugie bynajmniej nie neutralnego historycznie, bo naziści wykorzystywali go jako magazyn cyklonu B i zagrabionych przedmiotów swoich ofiar. Konfliktowy potencjał ulokowania tam sióstr ujawnił się, gdy te zaczęły szukać za granicą funduszy na odrestaurowanie budynku. Wywołało to falę złej prasy w Belgii i Niemczech, a zła prasa miewa poważne konsekwencje (np. Hiszpania straciła ostatnie kolonie właśnie w wyniku kampanii amerykańskich brukowców, choć prezydent William McKinley wcale nie miał ochoty tej wojny prowadzić). Zamiast pieniędzy zaczęły spływać do Oświęcimia z zagranicy grupy protestujących z różnych środowisk żydowskich. Zaczęła się epopeja pt. „Kto to widział, żeby mieszkać na żydowskim cmentarzu?”.

Obecność karmelitanek w tym nieszczęśliwym miejscu spowodowała gwałtowne starcia dwóch radykalnych punktów widzenia. Żydowski głosił, że z powodu wielkiej tragedii narodu Izraela, jaka miała miejsce głównie w oświęcimskim obozie, nie godzi się, aby w pobliżu miejsca pamięci, a tym bardziej na terenach bezpośrednio skażonych działaniami nazistów (jak np. budynek „starego teatru”) funkcjonował jakikolwiek ośrodek kultu religijnego ani tym bardziej inne obiekty, które swoją obecnością profanują ziemię świętą (podkreślenia wymaga, że zdaniem Żydów chrześcijaństwo było w dużej mierze odpowiedzialne za Szoah, jako religia, która obciąża ich winą za śmierć Jezusa). W rezultacie tego stanowiska należałoby rozszerzyć strefę ochronną wokół byłego KL Auschwitz i całkowicie odseparować go od miasta, a może nawet wyłączyć spod jurysdykcji państwa polskiego i uznać za obiekt eksterytorialny[3], którym zarządzałaby np. komisja UNESCO. Z kolei polski punkt widzenia – nazwijmy to tak dla uproszczenia, choć pewnie może być kilka polskich punktów widzenia, jak również kilka punktów widzenia żydowskich – głosił, że skoro na terenie byłego obozu ginęli ludzie różnych narodowości, to każda z nich ma prawo czcić pamięć swoich przodków zgodnie z własną tradycją (z czego katolicka tradycja wymaga postawienia krzyża), a przechodząc do szczegółów, Żydzi byli mordowani głównie w Brzezince, nie w Auschwitz, więc nie mogą mieć wyłącznego prawa do decydowania o tym, co dzieje się na terenie oświęcimskiej części byłego obozu, a tym bardziej poza jego granicami. A co się działo na miejscu w Oświęcimiu? Rywalizacja cierpienia: czy to siostrom dzieje się krzywda, bo są wyrzucane z ich legalnej siedziby, czy to Żydzi są pokrzywdzeni, bo obecność chrześcijańskich artefaktów uniemożliwia im modlitwę? Obie strony prześcigały się w resentymentach. Każda „chciała” cierpieć bardziej i wzbudzać współczucie, bo od współczucia już niedaleko do otrzymania wsparcia i wygrania sporu. Kto jest większą ofiarą, może nie tyle nawet „większą”, co „słabszą”, ten ma rację. Polacy oskarżali Żydów o inwazyjne czy unilateralne działania na terytorium suwerennego państwa, Żydzi oskarżali Polaków o antysemityzm, a obie grupy nawzajem wytykały sobie zawłaszczanie historii obozu. Siostry przeniosły się w 1993 roku do innego budynku, leżącego nieopodal i całkiem nowego, który, nie da się ukryć, wygląda nieco przyjemniej niż „stary teatr”. Konflikt się jednak nie skończył wraz z rozwiązaniem problemu lokalizacji karmelitanek. Na fali protestów organizacje żydowskie zaczęły domagać się likwidacji kościoła parafialnego w Oświęcimiu-Brzezince i usunięcia krzyża ze Żwirowiska (teren między byłym Karmelem a Muzeum). Krzyż nie zmienił miejsca, co więcej, stał się chyba najważniejszym krzyżem w całym kraju, bo jeśli oczy świata zwrócone były wówczas na Polskę, to z uwagi na dwie rzeczy: transformację ustrojową oraz spory wokół Oświęcimia. A teraz przejdźmy do groteskowej części opowieści, czyli pięć minut Kazimierza Świtonia.

Pocztówka ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Kazimierz Świtoń, zwany potocznie „obrońcą krzyża” (wyszukiwarka google podpowiada też „pogromca Szatana”, lecz to akurat trudno zweryfikować), poświęcił ponad rok życia (lata 1998-99) na aktywny sprzeciw wobec chęci usunięcia krzyża ze Żwirowiska. Jakiego właściwie krzyża? Wkrótce bowiem zwolennicy Świtonia, Społeczny Komitet Ochrony Krzyża, przynieśli kilkadziesiąt, a później prawie trzysta innych, mniejszych krzyży i krzyżyków, figurek, które utworzyły na miejscu Żwirowiska mały lasek gorliwości chrześcijańskiej, nieoficjalnie będący też miejscem kultu religijnego (bractwa św. Piusa X). Na początku był krzyż papieski, czyli ten, pod którym Jan Paweł II odprawił mszę podczas wizyty w Oświęcimiu w 1979 roku. Ów krzyż ma się dobrze aż do tej pory, ale zamęt, jaki wywołał, ogarnął wówczas nie tylko miasto, lecz cały kraj. Krzyża niezłomnie bronił kardynał Józef Glemp, premier Jerzy Buzek i co ważniejsze osoby w państwie. Kiedy więc uwaga Żydów przeniosła się z karmelitanek na krzyż papieski, Świtoń z hasłem na ustach „nie pozwolę, żeby sataniści usuwali krzyże!” (właściwie mówił „szataniści”, ale autokorekta nie pozwala mi zacytować) rozpoczął głodówkę okupacyjną na Żwirowisku, które wkrótce stało się krzyżowiskiem, a niestety też pośmiewiskiem z powodu groteskowej skali przyrostu krzyży na metr kwadratowy. Ponad miesiąc głodówki między krzyżami, spontaniczna (i nielegalna siłą rzeczy) budowa kapliczki, akcja zbierania podpisów, by zbudować na Żwirowisku świątynię pod wezwaniem św. Maksymiliana Kolbe (jedna, istniejąca już w mieście, to tylko dobry początek), próby zbudowania coraz większych, trzy-, ośmio- i dwudziestometrowych krzyży, aż ostatecznie groźby zaminowania terenu, by nie dopuścić do ich usunięcia… Tak oto największa oświęcimska pasja w historii zaprowadziła Świtonia za kratki, przynajmniej na czas usunięcia krzyży. Interwencja wojska i policji o czwartej na ranem (28 maja 1999 roku) zrobiła „porządek”, czyli usunęła okupującą miejsce grupę Świtonia wraz z jej krzyżami. Pozostał jeden, papieski.

Przykład ten warto by umieścić w podręcznikach prowadzenia negocjacji jako ilustrację klasycznej techniki „drzwiami w twarz”: chcesz osiągnąć mały cel, to żądaj niemożliwego, aż spuszczając z tonu, przedstawisz swoje rzeczywiste żądanie. Wtedy przeciwnik się zgodzi, bo nie będzie mu już wypadało odmówić. Chcesz pożyczyć 100 zł? Proś o tysiąc. Rola, jaką odegrał Świtoń (choćby w sposób niezamierzony, bo nie chcę nikogo posądzać o świadome posługiwanie się klasycznymi technikami manipulacji) była dla strony katolickiej nie do przecenienia. Episkopat oficjalnie się od niego odcinał, twierdząc, że działania oświęcimskich fanatyków są sprawką lefebrystów – potępionych przez papieża schizmatyków, nie uznających autorytetu władz Kościoła katolickiego. Oficjalnie spór dotyczył więc tylko jednego krzyża, lecz Świtoń zrobił tyle hałasu wokół trzystu innych, że strona żydowska musiała poczuć się zobowiązana do wdzięczności za wielkie ustępstwo strony polskiej w postaci usunięcia narosłych w międzyczasie, niepoświęconych krzyży, pomimo, że to cel Polaków został osiągnięty: krzyż papieski jest nietknięty. Jeden do jednego: karmelitanki dla Żydów, krzyż dla Polaków.

Znawca ludzkiej duszy, Wielki Inkwizytor, dobrze wiedział, że ideały ideałami, lecz gdy idzie o chleb, nie ma żartów. Zatem, poszło o chleb.

Nie ma wojny bez małych choćby grzeszków z obu stron. Polacy mieli swojego Świtonia, wśród Żydów też znaleźli się tacy, którzy zrobili nie mało zamieszania poprzez agresywne protesty, blokady wejścia do kościoła w Oświęcimiu-Brzezince, wezwania do międzynarodowego bojkotu Polski, groźby wysadzenia klasztoru itd. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na podstawowe, jak się zdaje, pytanie, „gdzie leży granica między samoobroną a ekspansją?”. Jednak tak długo, jak ten festiwal pikietowych fantazji dotyczył kwestii symbolicznych, angażował tylko niewielką część społeczeństwa – tę, dla której symbole religijne stanowią właściwą treść życia, podczas, gdy reszta była zajęta np. zarabianiem gotówki. Znawca ludzkiej duszy, Wielki Inkwizytor, dobrze wiedział, że ideały ideałami, lecz gdy idzie o chleb, nie ma żartów. Zatem, poszło o chleb[4].

Zasadniczo lata 90. były w Polsce czasem namnażania się prywatnych przedsiębiorstw. Oświęcimianie też chcieli uczestniczyć w ogólnokrajowym trendzie, chociaż ich wysiłki często kończyły się fiaskiem. Upadła garbarnia i fabryka papierosów. O dyskotece położonej dwa kilometry od Muzeum nie trzeba wspominać (jeszcze obecnie pojawiają się głosy, że park rozrywki w Zatorze, czyli 20 km od Oświęcimia, znajduje się zbyt blisko). Zakłady Chemiczne (obecnie nazywają się inaczej, ale każdy oświęcimianin powie „zakłady”) zredukowały zatrudnienie podobno aż o 90%. Oficjalnych danych na ten temat nie znalazłam, ale nawet gdybyśmy mówili o redukcji zatrudnienia o połowę, zmiana i tak ma charakter drastyczny. Być może uratowało to owym dziewięćdziesięciu procentom zdrowie, bo fizyczni pracownicy zakładów masowo zapadali na rtęcicę, ale czymże jest zdrowie, jeśli nie abstrakcyjną wartością, gdy człowiek nie ma środków na utrzymanie? Wszystko to było wynikiem wiecznie powracającego pytania: „Jak można mieszkać, handlować, zarabiać (itd. przy żydowskim cmentarzu?”). Oświęcimianie odpowiadali, że cmentarz żydowski mieści się przy ul. Dąbrowskiego, podczas gdy Miejsce Pamięci Auschwitz, a tym bardziej tereny leżące poza jego granicami, nie mogą być zawłaszczane przez jedną nację ze szkodą dla lokalnej społeczności. Miejsca pracy zaczęły znikać proporcjonalnie do wzrostu temperatury dyskusji o strefie ochronnej wokół byłego obozu (stracili etaty pracownicy Muzeum, którzy mieli zbyt długi język). Brak stabilności w Oświęcimiu odstraszał wszelkich potencjalnych inwestorów. Panowała stagnacja. No future. Opuszczone, zrujnowane budynki wypaczały młodemu pokoleniu pojęcie piękna. Wydawać by się mogło, że „zburzyć i zaorać”[5] to słowa oddające najbardziej skrajne pragnienia obu stron: Żydów skierowane w stronę miasta, mieszkańców w kierunku byłego obozu. Najszerszym echem odbiła się upadłość spółki „Maja”, której inwestycja w postaci centrum handlowego vis-à-vis głównego wejścia do Muzeum (oddzielonego ulicą i torowiskiem) została wstrzymana decyzją administracyjną. W Oświęcimiu Maję wszyscy znają i kochają, bo dochody z jej działalności oficjalnie miały być przeznaczone na pomoc dla domu dziecka. Nie trzeba było długo czekać, by powstał nieszczęśliwy i ostatecznie nieuczciwy, ale kto by się nad takimi subtelnościami zastanawiał, skrót myślowy, podchwycony przez niektóre niezbyt wrażliwe na żydowski punkt widzenia media, kontrastujące obrazek osieroconego dziecka z wizerunkiem żydowskiego turysty pokazującego w stronę kamery środkowy palec[6]. Nie jest łatwo przyjąć do wiadomości, że ktoś może nie życzyć sobie, abyśmy w jakimś miejscu prosperowali, nie dlatego, że ma wobec nas złą wolę, tylko z zupełnie innych przyczyn.

Działo się to wszystko w kontekście sporu o strefę ochronną, zwaną też strefą ciszy, czyli pasa oddzielającego obszar muzeum od życia miasta wyraźną granicę jak między sacrum a profanum. Chcemy widzieć rzeczy wyraźnie, od-do. Mamy daty ślubów i rozwodów, daty rozpoczęcia i zakończenia wojen, granice państw, jakby w świecie następowało wtedy jakieś faktyczne zerwanie i nowy początek. Idea dość oczywista (bo jak sobie inaczej radzić z rozmytą rzeczywistością?), choć sama nazwa strefy była niefortunna, gdyż słowem „ochronna” posługiwali się także naziści, którzy zakazywali mieszkańcom miasta zbliżać się do terenu obozu pod karą śmierci. Zaś co do ciszy, trzeba zapytać przewodników, czy na terenie samego Muzeum panuje cisza, gdy wpuści się tam wycieczkę czternastolatków (to dolna granica wieku zwiedzających, choć zdarzają się i młodsi turyści, szczególnie z zagranicy, którzy opuszczają miejsce pamięci kompletnie przerażeni albo bez zrozumienia rzeczy).

16265355_1782264862037577_4253507531255188764_n
Pocztówka ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Strefa nie była wcale pomysłem Żydów, choć z nimi jest najbardziej kojarzona. Już w PRL-u funkcjonowało to pojęcie – chodziło o pięćsetmetrową otulinę, która została ustanowiona w 1979 roku po wpisaniu byłego KL Auschwitz na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedyny tego rodzaju obiekt. Zaistniała jednak tylko w sferze pojęć, ponieważ wykonanie było zbyt trudne, biorąc pod uwagę fakt, że Muzeum bezpośrednio graniczy z osiedlem, też zresztą poniemieckim, nota bene różowym osiedlem (kamienice nie zostały pomalowane na zielono, żółto, czy niebiesko, lecz na obecnie przybrudzony już smogiem odcień barbie-rouge). Widok z osiedla na krematoria wcale nie osłabia pędu do przedłużenia gatunku i naturalnym biegiem zdarzeń pojawiają się dzieci. Te zaś mają raczej skłonność do zabawy w Indian aniżeli w mnichów buddyjskich, co najczęściej praktykują na osiedlowym boisku. Indianie czy piłka, w sumie wszystko jedno, bo tamci też mieli swoją pelotę. Rzecz w tym, że granica strefy ciszy przebiegała przez sam środek boiska. I co teraz? Okazuje się, że strefa ciszy ma nie tylko przestrzenny, lecz także czasowy charakter, bo w zależności od tego, jaki mamy dzień roku, albo można grać w piłkę, albo nie. Święta, rocznice, marsze: nie. Reszta dni: hulaj dusza, piekła nie ma. Praktycznie więc strefa ciszy różniła się tym od reszty miasta, że nikt na jej obszarze nie inwestował w nic, nawet w zachowanie czystości, ponieważ nic się nie opłacało. Taka strefa niczyja.

„W Oświęcimiu życie płynie raz w komorze, raz w kominie, wszyscy mają dresy w pasy i drewniane adidasy” – w ten sposób śpiewano o rzeczywistości osiedlowej, a nie wyglądała ona kolorowo, bo to ciągle komory i kominy ją kreowały. Slogan o chęci zniszczenia miasta przez Żydów odzwierciedlał raczej obawy o własną przyszłość niż bezinteresowną niechęć do Izraela. „Co z nami chcą zrobić? Wystrzelić nas w kosmos?!” – pytali sąsiedzi Muzeum. W ich najczarniejszych wizjach malowały się wywłaszczenia, wysiedlenia i grabieże majątku w całkiem przecież hitlerowskim stylu. Jak inaczej może działać wyobraźnia sąsiada byłego obozu? Konflikt oświęcimski rozwiązano ustawą uchwaloną 7 maja 1999 roku „o ochronie terenów byłych hitlerowskich obozów zagłady”. Z budynków mieszkalnych nikt nie został wywłaszczony; strefa ma obecnie sto metrów, mniej niż wcześniej, ale wygląda znacznie lepiej, rzekłabym „kwitnąco”. Postawiono na jakość.

Dyskusje nad strefą oczywiście nie skończyły się wraz z ustawą. Nadal pojawiały się manifestacje i żądania referendum, lecz bardzo często zapominano o tym, co legło u samych podstaw problemu – administracyjne granice Muzeum nigdy się nie pokrywały z rzeczywistymi pozostałościami po działaniach nazistów w Oświęcimiu. Gdyby używali tylko obiektów, które obecnie przewodnicy wskazują turystom, nie zdołaliby zamordować tak wielkiej liczby osób. Niemcy uchodzą za dobrze zorganizowany naród i faktycznie, oprócz baraków i krematoriów, zbudowali szerokie zaplecze logistyczne, którego pozostałości są rozsiane w różnych częściach miasta. „Utworzony w 1941 roku przez SS i wydzielony z niemieckiej administracji cywilnej »obszar interesów obozu koncentracyjnego« (Interessengebiet des KL Auschwitz) o powierzchni ponad 48 km2 – to »były obóz Auschwitz« sensu stricto”[7], podczas gdy Muzeum zajmuje niecałe 2 km2, które zostały wydzielone w tym celu przez władze PRL w 1957 roku. Poza jego bramami znajdowały się np. hotel SS ze specjalnym apartamentem dla Himmlera, który tam zresztą nigdy nie przyjechał, psiarnia, budynki przemysłowe i mieszkalne, magazyny, warsztaty, składy, tereny rolnicze, koszary… innymi słowy oddzielenie miasta od muzeum musiało być decyzją mniej lub bardziej arbitralną, gdyż śladów działań nazistów nie dało się pozbierać i zepchnąć do jednej bramy: „prochami ofiar Holokaustu użyźniano okoliczne pola, stosowano do podbudowy dróg i ścieżek, izolacji w budynkach, a niewykorzystane zatapiano w otaczających stawach, bagniskach i rzekach”[8]. Jeśli więc miasto miało nadal być miastem, arbitralność stała się koniecznością. Kryterium bezpośredniej eksterminacji ofiar w wytyczaniu granic Muzeum nie wszystkim odpowiadało[9], bo nie ma takiej rzeczy na świecie, która odpowiadałaby wszystkim. Niektórzy pamiętają, że pojawiły się żydowskie głosy, które chciały zabronić kąpieli w rzece Sole z uwagi na wsypywane do niej prochy. Prawdopodobnie długo można by jeszcze snuć tę opowieść, ale najciekawszy jest w niej mechanizm przewrażliwienia, jaki dotknął obie strony.

Kiedy inni wyrządzili lub wyrządzają nam krzywdę lub być może chcą ją wyrządzić, skupiamy się ciałem i umysłem wokół tego problemu i hiperbolizujemy wszelkie informacje, jakie zgadzają się z naszą wizją „wroga”. Jeśli Żydzi uważają się za naród prześladowany, to jest wysoce prawdopodobne, że pojawi się u nich skłonność, aby wszelką krytykę skierowaną w ich stronę traktować jako antysemityzm. Z kolei jeśli oświęcimianie w swoim mniemaniu tracili na bliskości Muzeum, to wszelkie sugestie ze strony żydowskiej będą skłonni potraktować zapewne jako chęć zaszkodzenia ich miastu. Konflikt jest wpisany w życie społeczne, ale czy to wpisanie oznacza, że konkurujące grupy muszą pałać do siebie szczególną nienawiścią? Nie żyjemy w raju ani w piekle. Na ziemi konflikty istnieją, ale często są skutecznie rozwiązywane. Natomiast niebezpieczeństwo, jakie niosą ze sobą, nie polega jedynie na tym, że ludzie mają sprzeczne interesy, albo że myślą inaczej, lecz na praktycznych skutkach tych sprzeczności i różnic, na tym, że rozbieżne oceny prowadzą do konfliktów na polu praktyki, gdzie realizują się w żywiole ekspansywnych działań o różnym natężeniu.

Spory o Oświęcim, krzyż, strefę ciszy, były to tarcia o granicę ekspansji każdej ze stron, a kurtuazyjne wypowiedzi uczestników to inaczej ubrane „nikt mi nie będzie mówić…” i wygrażanie palcem.

Czy Oświęcim był antysemicki? Pytam w czasie przeszłym, bo obecnie trudno mieć wątpliwości, że relacje polsko-żydowskie uległy polepszeniu. Działa w mieście żydowska instytucja, dialog przybrał prawdziwie (a nie tylko sztucznie) życzliwe tony, zasadniczo XXI wiek przyniósł miastu poprawę w wielu dziedzinach. Fenomen lat 90. polegał jednak na tym, że w debacie publicznej wybijały się na pierwszy plan głównie skrajne opinie, co było zresztą zjawiskiem typowym, gdyż tylko ludzie głoszący radykalne poglądy są zdeterminowani, by je rozgłaszać na całe gardło. Dlaczego nie słychać najbardziej popularnych opinii? Nikomu nie zależy na tym, by do nich przekonywać, skoro większość już je podziela. Większość wie do jak wielkiej tragedii doszło w obozie, wie, że ofiarom należy się szacunek i wie, jak ważne jest zapobieganie totalitaryzmom, ale ta sama większość prawdopodobnie mogłaby się podpisać pod wierszem Piotra Macierzyńskiego „czy ukrywałbym Żyda, chyba nie miałbym odwagi, nawet gdyby chodziło o ładną Żydówkę”[10]. Dlaczego? Może ma to coś wspólnego z demografią Oświęcimia, która wskazuje, że po wojnie do wyludnionego miasta, którego 60% mieszkańców przedtem stanowili Żydzi, zaczęły napływać masy ludzi z innych stron kraju, poszukujących pracy w Zakładach Chemicznych, rozpoczynających życie od zera w całkiem nowym dla siebie miejscu. Ludzie ci nie znali przedwojennego Oświęcimia, a tym samym społeczna pamięć relacji między Polakami i Żydami została zerwana. Dlatego tylko niewielka część oświęcimian zna przypadki pomocy, ukrywania Żydów, a także ich powojennej wdzięczności wobec polskich przyjaciół. Nie dlatego, że tych przypadków było niewiele, ale po prostu dlatego, że malutka część współczesnego społeczeństwa to potomkowie przedwojennych mieszkańców miasta.

W oficjalnych badaniach tolerancji z 2011 roku oświęcimianie wypadli bardzo dobrze na tle całego kraju (inną kwestią jest to, jak wypadł cały kraj): ich stosunek do Żydów i Niemców jest dużo bardziej pozytywny niż reszty polskiego społeczeństwa.

Prawdziwy czy jawny, manifestacyjny antysemityzm był zjawiskiem odosobnionym. Poza wąską grupą nerwowych chłopców, którzy i tak nie mieli siły przebicia i tylko w porywach wydawali skinheadzkiego zina, mieszkańcy propagowali nie tyle antysemityzm, co raczej uliczną wersję filozofii „żyj i pozwól żyć”. Niekoniecznie, rzecz jasna, musiało to znaczyć: żyj i pozwól umarłym być umarłymi. Po prostu chcieli prosperować (pamiętacie to słynne słowo, które zrobiło karierę w latach 90-tych?) i byli wkurwieni (przepraszam za wyrażenie, ale nie mogę napisać, że byli zniesmaczeni albo poirytowani, kiedy byli w pełni tego słowa znaczeniu wkurwieni) na wszystko, co im to prosperowanie utrudnia: na ZUS, Urząd Skarbowy, biurokrację – i na Żydów.

Mieszkająca tuż przy obozie w tych różowych blokach pani Krysia, kiedy ma problem z siecią telefoniczną, mówi pod nosem „znowu się te Żydki na druty rzucają”. Rozmówca się śmieje, bo cięte poczucie humoru zawsze jest w cenie. Wiele można powiedzieć o pani Krysi: że lubi golonkę, ma tlenione włosy i cholernie dużo pali, ale raczej nie to, że jest antysemitką, skoro w każdej poważnej rozmowie będzie bronić i współczuć Żydom w takim samym stopniu jak osoby zniesmaczone jej dowcipami. Podobnie jak w przypadku wrocławskiej kapeli Prawda, która najzupełniej poważnie zwalcza nietolerancję i rasizm, śpiewając przy tym „jestem wrogiem antysemitów, pracowałem u żydowskiej pani, wciąż się wydzierała, z pracy mnie wylała, Żydzi strasznie są znerwicowani”. W oficjalnych badaniach tolerancji z 2011 roku oświęcimianie wypadli bardzo dobrze na tle całego kraju (inną kwestią jest to, jak wypadł cały kraj): ich stosunek do Żydów i Niemców jest dużo bardziej pozytywny niż reszty polskiego społeczeństwa[11]. Jeśli kogoś jednak naprawdę nie lubią, to Romów. „Nie mogłaś przejść, żeby ci doniczka na głowę nie spadła” ciągnie mój znajomy opowiadając tym razem o romskich podwórkach.

(Cdn.)

plakatauschwit-mon-amour-prosty

[1] Cytat z komentarza J. Marszałka dla Radia CCM na temat sporu o dyskotekę w pobliżu Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży: „Ten szum medialny (…) jest kolejnym przykładem wykorzystywania historii Auschwitz do niszczenia miasta Oświęcim przez ludzi związanych ze Światowym Kongresem Żydów”, P. Pietrucha, P. Plinta, Miasto przedzielone drutami – reportaż z Oświęcimia, „Gazeta Wyborcza” z 21.05.2004 http://wyborcza.pl/1,76842,2086573.html?disableRedirects=true (dostęp: 14.12.2016).

[2] W sprawie powodów, dla których konflikty polsko-żydowskie pojawiły się tak późno, dopiero po czterdziestu latach od wyzwolenia obozu, zob. T. Cebulski, Auschwitz po Auschwitz. Historia, polityka i pamięć wokół Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau 1980-2010, Kraków 2016.

[3] Propozycja Kalmana Sultanika ze Światowego Kongresu Żydów, zob. „Oświęcim i Brzezinka…” [w:] „Gazeta Wyborcza” nr 131, wydanie z dnia 05/06/1998KRAJ, str. 4
http://www.archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,397463,19980605RP-DGW,Oswiecim_i_Brzezinka,.html (dostęp: 27.01.2017).

[4] Jeszcze niedawne badania z 2011 roku potwierdziły, że Oświęcimianie postrzegają obcokrajowców raczej jako stanowiących zagrożenie praktyczne i faktyczne (miejsca pracy, bezpieczeństwo, itp.) aniżeli symboliczne (wartości, tradycja, itp.), zob. A. Wójcik, M. Lewicka, M. Bilewicz, Tolerancyjny Oświęcim. Diagnoza postaw mieszkańców Oświęcimia wobec obcych, Centrum Żydowskie w Oświęcimiu 2011, s. 13.

[5] Zob. J. Lachendro, Zburzyć i zaorać…? Idea założenia Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w świetle prasy polskiej w latach 1945-1948, Oświęcim 2007.

[6] „Oświęcim i Brzezinka – Spółka ” Maja ” i ” supermarket ” / Polska i Izrael – Polacy i Żydzi…” https://www.youtube.com/watch?v=oiIXnvSiHjs (dostęp: 27.01.2017).

[7] M. Rawecki, Niechciany Auschwitz, http://auschwitzstudygroup.com/pl/artykuly/334-niechciany-auschwitz (dostęp: 21.12.2016).

[8] Tamże.

[9] „Projektowano również, aby Muzeum przejęło teren całej tzw. strefy interesów obozowych (40km2), a wysiedlona przez Niemców ludność otrzymała odszkodowania na tyle wysokie, by mogła osiedlić się w innych miejscowościach. Ten maksymalistyczny postulat, przyjęty również przez wspomnianą komisję rzeczoznawców, nie został jednak zrealizowany, ponieważ spotkał się z oporem mieszkańców wysiedlonych miejscowości, którzy wysyłali protesty do władz centralnych. Poza tym, nie czekając na decyzje w sprawie przyszłości tych terenów, ludzie ci postawili władze przed faktem dokonanym, wracając do swych zniszczonych gospodarstw krótko po zakończeniu działań wojennych. Można wreszcie przypuszczać, że przejęcie tak rozległego obszaru przerosłoby możliwości organizacyjne i finansowe muzeum, a konieczność wypłaty odszkodowań właścicielom gospodarstw byłaby też znacznym obciążeniem finansowym dla budżetu państwa”. J. Lachendro, Zburzyć…, dz. cyt.., s. 56.

[10] P. Macierzyński, XXX (czy ukrywałbym Żyda) [w:] Tegoż, Antologia wierszy ss-mańskich, http://www.piotrmacierzynski.republika.pl/ksiazka/antologia/czyukrywalbym.htm (dostęp: 22.12.2016).

[11] K. Urbańczyk, Czy Oświęcimianie są tolerancyjni, cz. 2 http://www.oswiecimonline.pl/index.php/kultura-news/centrum-%C5%BCydowskie/1113-o%C5%9Bwi%C4%99cim-czy-o%C5%9Bwi%C4%99cimianie-s%C4%85-tolerancyjni-cz-1.html (dostęp: 22.12.2016).