Fot. Sebastian Smelkowski, zdjęcie z planu filmu „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów"
Fot. Sebastian Smelkowski, zdjęcie z planu filmu „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów"

MIROSŁAW GANOBIS: PODZWONNE DLA OŚWIĘCIMIA

Kustosz prywatnego muzeum w Oświęcimiu zabiera nas w podróż w czasie wehikułem barwnej gawędy o różnicy między Oświęcimiem dziś a Oświęcimiem wtedy. Do cofania się w czasie Mirosław Ganobis używa artefaktów z czasu wojny, które po uruchomieniu odpowiednimi słowami otwierają czasoprzestrzenny portal wyobraźni.

Karolina Feć: W piwnicy jednego z poniemieckich domów Oświęcimia znajduje się niezwykłe, prywatne muzeum, prowadzone przez Mirosława Ganobisa, miłośnika historii ziemi oświęcimskiej. Niewielką przestrzeń wypełniają liczne eksponaty z czasów przedwojennych: dokumenty, fotografie, pocztówki, meble, butelki, szyldy i reklamy niegdysiejszych przedsiębiorstw, jak choćby słynnej montowni samochodów „Oświęcim-Praga”, którymi jeździli m.in. Jan Kiepura i Ada Sari. Odwiedzający są częstowani intensywnym jeszcze aromatem anyżu sprzed stu lat, który nadal wydzielają oryginalne butelki z rozlewni wódek i likierów Jakoba Haberfelda. W tej atmosferze Mirosław Ganobis opowiadał mi o pasji odkrywania bunkrów, realizacji filmu „Oświęcim – Auschwitz. Na styku dwóch światów” i dialogu z potomkami byłych mieszkańców. Oto jego relacja.

Mirosław Ganobis: W 1992 roku założyłem oświęcimski oddział Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej. Dlaczego? Otóż wielu Żydów oświęcimskich opowiada, że kiedy przyjeżdżali do naszego miasta, to czuli się jak u siebie, gdyż tutaj się urodzili, a jednocześnie obco, jakby była wokół nich pustka. Szli na Rynek i wspominali te wszystkie uliczki, nazwiska, kolegów, koleżanki, z którymi chodzili do szkoły, tymczasem z naszej strony nie było nikogo, kto pamiętałby ich, kto mógłby im powiedzieć choćby, czy tamci ludzie przeżyli. Towarzystwo (mające mieć siedzibę przy ulicy Berka Joselewicza, w dawnej szkole żydowskiej, którą chcieliśmy wyremontować) powstało po to, by mogli do nas przyjść, by wiedzieli, że są mile widziani w instytucji, która zajmuje się historią kultury chrześcijańskiej i żydowskiej w tym mieście, a przede wszystkim, żeby czuli się tu bezpiecznie, by czuli wsparcie z naszej strony.

Padały z ich strony ogólniki, takie jak zresztą do tej pory, że Żydzi rządzą światem, że rządzą Oświęcimiem i że chcą wyrzucić tutejsze społeczeństwo z Oświęcimia, żeby zrobić z niego wielki cmentarz.

Władze miasta i mieszkańcy patrzyli na to podejrzliwie. Prawdopodobnie myśleli, że towarzystwo powstaje po to, by pomagać Żydom odzyskiwać utracone majątki. Trudno powiedzieć, co dokładnie mieli na myśli, ale pojawiały się przeszkody z ich strony, które zostały zresztą szybko pokonane. Ówczesny wicemarszałek Sejmu, Jacek Kurczewski, był jednocześnie wiceprezesem Towarzystwa. Oficjalnie przez kancelarię Sejmu przepuścił fax do tutejszego Urzędu Miasta z prośbą o wyjaśnienie, z jakich przyczyn Towarzystwo nie może tutaj funkcjonować. Dał do zrozumienia, że miasto Oświęcim powinno być przede wszystkim kojarzone z tolerancją i prezentować się światu jako miasto przyjaźni i pokoju, a nie jak dotychczas miejsce konfliktów i nienawiści. To pomogło.

kadr z filmu „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów"
Fot. Sebastian Smelkowski, zdjęcie z planu filmu „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów”

Później zorganizowaliśmy spotkanie z mieszkańcami w Oświęcimskim Centrum Kultury. Oczywiście, byli do pomysłu nastawieni negatywnie. Padały z ich strony ogólniki, takie zresztą jak do tej pory, że Żydzi rządzą światem, że rządzą Oświęcimiem i że chcą wyrzucić tutejsze społeczeństwo z Oświęcimia, żeby zrobić z niego wielki cmentarz. Śmieszyło mnie to, bo po pierwsze, kto by dał odszkodowania za te wszystkie bloki, hurtownie i za całe miasto? To są ogromne pieniądze, ludzie sobie nie zdają z tego sprawy. Rzucają hasło, ale się nad nim nie zastanowią. Po drugie, Międzynarodowa Rada Oświęcimska składa się nie tylko z Żydów, ale też z Polaków, Niemców i ludzi innej narodowości, więc w rzeczywistości każdy miał coś do powiedzenia. Problem polegał na tym, że ludzie nie wiedzieli ani w jakim celu, ani z jakiego powodu powstaliśmy. Staraliśmy się to wyjaśnić na spotkaniu, lecz mimo wszystko Towarzystwo jakoś nie mogło się tu zakorzenić. Postanowiłem wobec tego jechać do Izraela, żeby spotkać się z byłymi mieszkańcami. „Macie pecha, żeście się urodzili w Oświęcimiu” – tak mi nawet mówiono w ambasadzie Izraela. Gdybyśmy się urodzili w Brzeszczach czy Rajsku, nie mielibyśmy tego problemu. Tu się dobrze mieszka, jeśli nic się nie dzieje, ale wystarczy jakaś jedna wiadomość w mediach czy portalach społecznościowych i już się robi wrzawa.

Żydzi to nie tylko Haberfeldowie i Schoenkerowie – czyli elita, właściciele willi, kamienic, przemysłowcy – ale też biedne rodziny mieszkające w piwnicach. O nich się nie mówiło, tak samo zresztą, jak dzisiaj. Z reguły uwagę przyciągają tylko bogaci.

Wcześniej zebrałem relacje ze strony polskiej. W opowiadaniach starszych mieszkańców Oświęcimia, z którymi rozmawiałem, pojawiały się ciepłe słowa na temat Żydów – mieli żydowskich kolegów i koleżanki, z którymi chodzili do szkoły czy na podwórko – jednak przeważały negatywne wspomnienia. Najczęściej one nie były bezpośrednie, tylko z drugiej ręki, ktoś inny im opowiadał, babcia albo dziadek, kuzyn, sąsiad itd. Pewna kobieta mówiła „a moja mama opowiadała, jak to przed wojną żyło się źle z Żydami, bo kazali nam po wodę chodzić”; „No dobrze – mówię – jeżeli pani mama czy tata chodził Żydom po wodę do studni, to chyba dostawał za to jakieś wynagrodzenie, tak?”; „Ano tak, ale ich wykorzystywali”. Dla mnie takie podejście niczym się nie różni od tego, jak dzisiaj wygląda świat pracy. Jeżeli ktoś zarabia 1500 złotych, to jest wykorzystywany tak czy owak, Polak przez Polaka. Myślę, że cały czas istnieje zwyczajna zazdrość, że naród żydowski jest bardziej przedsiębiorczy, potrafi do czegoś dojść, a trzeba przecież pamiętać, że wielu Żydów w Oświęcimiu było biednych. Mieli przysłowie „wasze ulice, nasze kamienice”, a niekoniecznie tak się rzecz przedstawiała, bo wielu Polaków-katolików także miało pieniądze, z kolei Żydzi to nie tylko Haberfeldowie i Schoenkerowie – czyli elita, właściciele willi, kamienic, przemysłowcy – ale też biedne rodziny mieszkające w piwnicach. O nich się nie mówiło, tak samo zresztą, jak dzisiaj. Z reguły uwagę przyciągają tylko bogaci.

Etykieta rozlewni wódek i likierów Jakoba Haberfelda ze zbiorów Mirosława Ganobisa
Etykieta rozlewni wódek i likierów Jakoba Haberfelda ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Chciałem zorganizować zjazd wszystkich byłych żydowskich mieszkańców Oświęcimia z całego świata. Oni przeżyli ciężkie czasy, Holocaust, większość z nich straciło swoich najbliższych w obozach, a teraz, kiedy tu przyjeżdżają, czują się obco. Należałoby zrobić ukłon w ich stronę i ich zaprosić. Ten pomysł jednak nie otrzymał wsparcia ze strony miasta.

W 1994 roku pojechałem do Izraela spotkać się z byłymi mieszkańcami. Tam zauważyłem, że Żydzi są w o wiele lepszych stosunkach z Niemcami niż z Polakami. Dlaczego? Niemcy już poprosili o wybaczenie, naprawiali relacje, pracowali w kibucach, prowadzili wymianę młodzieży, podczas gdy my mieliśmy zerwane stosunki z Izraelem od 1967 aż do 1990 roku. Ponadto cały czas działało w ich świadomości określenie „polskie obozy zagłady”. Nikt im długo nie wyjaśniał, dlaczego obozy usytuowano w Polsce, dopiero od kilku lat drąży się ten temat, ale to jest mozolna praca. Wcale się nie dziwię, że byli do nas negatywnie nastawieni.

Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, bo 99% Polaków twierdzi, że to nie oni budowali obozy, a tu przyjeżdża jeden i mówi inaczej.

Przed spotkaniem z młodzieżą izraelską postanowiłem jej nie zaprzeczać i zamiast mówić, że to nie Polacy mordowali Żydów (choć zdarzali się jak wiadomo i tacy, którzy mordowali), wyjaśniać co powodowało, że Polacy się zachowywali tak, a nie inaczej. Zamiast budować kolejny mur, chciałem burzyć te już wzniesione. Zatem kiedy widziałem ich negatywne nastawienie, mówiłem „Tak, rzeczywiście obozy powstały w Polsce, w Oświęcimiu, i Polacy je budowali, a wiecie dlaczego? Dlatego, że tu się znajdował najlepszy ośrodek kolejowy. Oświęcim miał świetnie rozwinięty transport, więc Niemcy wiedzieli, że tutaj obóz może działać najsprawniej. Na miejscu znajdowały się wcześniej koszary wojskowe, więc wystarczyło je rozbudować. Wszystko się działo powoli. To nie było tak, że oni napadli w 1939 roku i od razu zbudowali obóz. Najpierw mieli dobrze przygotowany plan. Druga sprawa: Polacy budowali obozy, to fakt, ale w jaki sposób? Przykładowo, jeśli pan Paprzyca miał w Oświęcimiu cegielnię i przyszli do niego Niemcy, mówiąc „albo pan robi dla nas cegły, albo pan idzie do obozu z całą rodziną”, to co mógł zrobić pan Paprzyca? Produkować cegły na potrzeby Niemców. Owszem, firma polska budowała obóz, ale pod przymusem. Mieszkańcy Oświęcimia mieli nakazy pracy i dostawali przydziały, jedni przy rozbudowie budynków, drudzy w IG Farben, inni przy drogach, a jeszcze inni w obozie. Jeżeli ty dzisiaj jako młody Izraelczyk odmówisz pójścia do wojska, to pójdziesz do więzienia, a wtedy nie było więzienia, tylko obóz i koniec.” Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, bo 99% Polaków twierdzi, że to nie oni budowali obozy, a tu przyjeżdża jeden i mówi inaczej. Dopiero po takich rozmowach dopuszczali myśl, że to nie Polacy są za to odpowiedzialni.

Muzeum Mirosława Ganobisa
Muzeum Mirosława Ganobisa

Do dziś jedno z najbardziej popularnych pytań wśród turystów z Izraela brzmi „Jak to się stało, że tutejsza ludność pozwoliła Niemcom na zbudowanie obozu?”. Dziwią się. Mówię im zwykle: „Dzisiaj wjeżdżasz swobodnie do muzeum i nikt cię nie zatrzymuje. A wtedy były patrole, budki, zasieki. Wystarczy spojrzeć na inne kraje, gdzie ostatnio toczy się wojna, Afganistan, Irak itd., są tam patrole na każdym kroku. Tak to w Oświęcimiu właśnie wyglądało. Dostać się w pobliże obozu było prawie niemożliwe. Przekraczając most na Sole, człowiek mijał patrol, gdzie sprawdzali przepustki. Po drugiej stronie rzeki już się zaczynała strefa obozu. Jeżeli ktoś pracował po tamtej stronie, to miał przepustkę, jeśli nie pracował, nie miał. Nawet jeśli udało się ominąć jeden patrol, to zaraz stał następny. Oczywiście niektórzy z mieszkańców ryzykowali, donosili jedzenie, wiedzieli którędy przejść, ale reszta się bała. Co mogli zrobić? Dopiero, kiedy w ten sposób tłumaczyłem w Izraelu historię okupacji tego miasta, pomału coś się zaczynało zmieniać, słuchacze zauważali, że Polacy także byli ofiarami.

fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa
fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Inne, często zadawane w Izraelu albo przez turystów pytanie brzmi „Jak możecie tam mieszkać?”. Odpowiadałem, że od razu po wojnie była to złożona kwestia. Podejrzewam, że bardzo trudno się tu mieszkało, ponieważ ludność przeszła dwa ciężkie doświadczenia. Po pierwsze, w okupowanym Oświęcimiu zamknięto ich niemal jak w enklawie, dookoła Rynku były patrole, nikt się nie bawił, tylko ciężko pracował pod przymusem. Ludzie żyli pod wielką presją. Niemcy wyrzucali ich z budynków, więc szli do innych, do piwnic, gdzie mieszkało po kilka rodzin. To nie była sielanka. Po drugie, mieszkańcy, którzy byli odważni i od razu po wyzwoleniu poszli do obozu zobaczyć, co tam się działo i pomóc tym wygłodzonym ludziom, bardzo głęboko przeżyli to, co zobaczyli, bo nie mieli pojęcia, że tak blisko nich dochodziło do tak wielkiej tragedii. Pierwsza pomoc przyszła od czerwonego krzyża i sióstr serafitek, które przyjmowały dzieci z obozu do sierocińca. Sytuacja tych dzieci była bardzo trudna, bo zebranie informacji na temat ich rodzin, tego czy żyją, graniczyła z niemożliwością, a była to konieczna procedura przed oddaniem ich do adopcji. Oddziały rosyjskie szły dalej wyzwalać, więc pomagali ci, którzy zostali, czyli mieszkańcy.

Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi, dbamy o swoją historię, żeby jej materialne fragmenty się nie rozproszyły, przechowujemy je w muzeach. Wtedy nie było takiej świadomości.

Rzeczą nie do pomyślenia – ale o niej też trzeba pamiętać – było to, że pojawiały się osoby, które tam szły i można powiedzieć, rozszabrowały obóz. Mieszkańcy przynoszą mi tu do muzeum talerze z napisami „Auschwitz” albo „IG Farben”, pytam „Skąd to państwo mają?”, „A z obozu zabraliśmy”. I zastanawiam się, czy przez całe życie na tym jedli? Ale trzeba też popatrzeć na drugą stronę medalu: co mieli zrobić, skoro wszystko zostało wytłuczone? Dzisiaj kupuje się najtańsze naczynia z plastiku, a wtedy jeśli nie mieli na czym zjeść zupy, a widzieli, że coś leżało opuszczone, a się nadawało, to poszli, wzięli, umyli i używali. Cieszyli się, że mają własny talerz. Mówi się, że ludzie z Brzezinki rozszabrowali obóz, że wiele domów, które tam stoją, powstało z obozowych cegieł. To jest prawda. Kiedy wysiedleni mieszkańcy wrócili do Brzezinki, zobaczyli: o, nie ma mojego domu, co się z nim stało? Ktoś im powiedział, że to Niemcy rozebrali i postawili obóz, więc z powrotem poszli i zabrali swoje cegły, co mieli zrobić? Musieli gdzieś mieszkać, tu była ich ziemia, ojcowizna. Nikt wtedy nie pomyślał, że obóz to jest historia i musi ocaleć dla następnych pokoleń. Wtedy się myślało, że obóz trzeba zniszczyć, wyburzyć. Poza tym, wiele baraków z Brzezinki wyjechało do Warszawy, ponieważ ludzie w stolicy także nie mieli gdzie mieszkać. Te baraki, cegły były w rzeczywistości wszędzie. Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi, dbamy o swoją historię, żeby jej materialne fragmenty się nie rozproszyły, przechowujemy je w muzeach. Wtedy nie było takiej świadomości. Mieszkańcy, którzy wprowadzali się do pożydowskich kamienic i znajdowali tam książki, palili nimi w piecach, bo nie znali języka. Książki w jidysz nie przedstawiały dla nich żadnej wartości. Historia poszła z dymem. Dlatego często powtarzam, że się urodziłem za późno, bo gdybym był starszy, może więcej bym ocalił, uratował z tamtych czasów. Dla mnie ważne jest wszystko, każde zdjęcie z Oświęcimia, nie tylko budynków, ale też ludzi, żeby zobaczyć jak oni wyglądali, jak się ubierali. Przed wojną tylko dwóch chłopaków z bogatych rodzin miało aparaty.

reklama samochodu Oświęcim-Praga ze zbiorów Mirosława Ganobisa
reklama samochodu Oświęcim-Praga ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Miasto cały czas odcina się od Holocaustu, nie chce być utożsamiane z tym okresem historii. Upadł nawet pomysł, by zorganizować wystawę na Ratuszu o mieszkańcach w czasie okupacji. Szkoda, bo ciągle powraca pytanie „Co robili mieszkańcy miasta?”. Gdyby była taka wystawa, można by z łatwością pokazać, jak to wyglądało: piętnastu Niemców na Rynku, dziewczynka chce pójść po wodę, ale się boi i z przyzwyczajenia ręce trzyma podniesione do góry. Albo rodzina Saganów. Urodziło się im dziecko w 1942 roku. Cała rodzina stoi na balkonie, robią sobie zdjęcie. Można pokazać takie zdjęcie, ale trzeba napisać, co im groziło za jego zrobienie. Niemcy zabraliby im aparat, a później każdego by umieścili w obozie, więc dzieckiem nacieszyliby się tylko przez chwilę. Trzeba pokazać, jak to wszystko wyglądało.

Muzeum Mirosława Ganobisa
Muzeum Mirosława Ganobisa

Przez długie lata byłem zdania, że turyści powinni zobaczyć najpierw historię miasta Oświęcimia, a dopiero później obóz. Czyli życie i śmierć, a nie śmierć i życie. Jednak zmieniłem zdanie, bo zrozumiałem jedną rzecz. Grupy zorganizowane mają swój plan, wypełniony zwykle po brzegi. Wyrywanie ich na siłę i pokazywanie, że tutaj jest Rynek, tutaj Centrum Żydowskie, a tutaj moje muzeum, nie ma sensu. Musieliby przynajmniej na jeden dzień zostać w Oświęcimiu, żeby to wszystko zobaczyć. Poza tym, jeśli wykupuję wycieczkę do Egiptu i jeden dzień poświęcam na zwiedzenie piramid, to owszem, mogę spontanicznie chcieć zwiedzić coś jeszcze, ale przecież przyjechałem do Egiptu po to, żeby zobaczyć piramidy. Jeśli promocja miasta nie ruszy za granicą, w biurach podróży i w ministerstwach edukacji, przede wszystkim Izraela, to sytuacja się nie zmieni. Trzeba pamiętać, że oni nigdy nie przyjadą do miasta Oświęcimia. Przyjeżdżają do Auschwitz. Tak samo, jak my jedziemy do Egiptu, żeby zobaczyć piramidy, bo o nich uczyliśmy się w szkole i to było marzeniem, tak też oni przyjeżdżają do Auschwitz. Tylko, że dla nich to nie jest marzenie, lecz obowiązek. Spójrzmy też na rzecz praktycznie: jeśli dopiero na miejscu się dowiedzą, że istnieje miasto Oświęcim, to po długich godzinach zwiedzania muzeum, już nie mają siły na miasto.

używano tych budynków jako mieszkań komunalnych dla ludzi z marginesu społecznego, bez pracy, którzy nie płacili czynszu, zrywali podłogi drewniane, żeby napalić nimi w piecu. Jeśli ktoś już nie miał swojej, to poszedł do sąsiada i zerwał.

Zadano mi na wspomnianym spotkaniu w Izraelu pytanie: „Jak pan chce z nami rozmawiać przy piwie czy przy kawie w mieście, gdzie umierali nasi przodkowie, od razu po tym, co zobaczyliśmy w Auschwitz-Birkenau? Nie wytłumaczy pan osobie, która teraz głęboko przeżywa to, co zobaczyła, że chce ją pan teraz zaprosić na piwo. Ona musi dojść do siebie. To może się wydarzyć, ale dopiero jutro, pojutrze”.

Schron przy ul. Śniadeckiego w Oświęcimiu: z przodu mural Andrzeja Pągowskiego, z boku Rafała Olbińskiego. Fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa
Schron przy ul. Śniadeckiego w Oświęcimiu: z przodu mural Andrzeja Pągowskiego, z boku Rafała Olbińskiego. Fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa

*

Cały czas podkreśla się walory historyczne miasta Oświęcim, ale praktycznie rzecz biorąc mamy jeden problem, co tym turystom pokazać? Na Berka Joselewicza nie ma nic. Na Stolarskiej nie ma nic. Mały Rynek? Coś tam jeszcze zostało, ale powiedzmy sobie szczerze, do pokazania nadaje się tylko Rynek. Wszystkie te uliczki, które miały wartość historyczną zostały przebudowane. Kamienice się zawaliły albo je wyburzono. Może nawet nie mając tego na celu, ale jednak zniszczono budynki. Rzecz w tym, że teraz w kamieniczkach na rynkach na całym świecie mieszkają ludzie, których stać na remont. To samo trzeba było zrobić w Oświęcimiu, nawet oddać za darmo im te kamienice, byle je wyremontowali. Na przykład gdyby Paweł Warchoł, znany oświęcimski grafik, dostał kamienicę na Rynku, mógłby zrobić galerię na parterze. Ktoś do tej kamienicy przyjdzie, kupi jego obraz, zobaczy ciekawe rzeczy, które zachęcą go do zobaczenia Oświęcimia. Może porozmawia z artystą, czegoś się dowie, np. że do muzeum Ganobisa (o którym nikt nie wie, prawda?) jeszcze warto pójść.

13

(Fot. Sebastian Smelkowski)

Mirosław Ganobis

urodzony w 1970 roku w Oświęcimiu. Miłośnik historii ziemi oświęcimskiej, od wielu lat popularyzator jej dziejów. Założyciel nieformalnej grupy „Bunkrowcy Oświęcim”, współpracownik Radia Oświęcim. W 2016 roku nakręcił film dokumentalny „Oświęcim-Auschwitz – na styku dwóch światów”. Promuje to miasto jako gość reportaży telewizyjnych z różnych krajów. Udziela się jako konsultant i aktor w filmach realizowanych w Oświęcimiu: „Dotknięcie Anioła” (reż. Marek Tomasz Pawłowski, 2015), „Kobieta na wojnie” (reż. Edward Bennett, 1991), „Triumf ducha” (reż. Robert M. Young, 1989), „Uciekinier” (reż. Marek Tomasz Pawłowski, 2006). Nominowany przez Gazetę Krakowską do konkursu „Osobowość roku 2016” w kategorii „kultura”.
http://oswiecimganobis.blogspot.com/
http://www.oswiecim-auschwitz.com/pl/

Tymczasem używano tych budynków jako mieszkań komunalnych dla ludzi z marginesu społecznego, bez pracy, którzy nie płacili czynszu, zrywali podłogi drewniane, żeby napalić nimi w piecu. Jeśli ktoś już nie miał swojej, to poszedł do sąsiada i zerwał. Barbarzyństwem było przyzwolenie władz na to wszystko. Szkoda, że nie wyciągamy konsekwencji z przeszłości, na przykład z tego, co się stało z kamienicą Haberfelda. Powinna była zostać zabezpieczona przed deszczem, ponieważ miała trzcinowy dach. Wystarczyło położyć na nim folię, zabezpieczyć wnętrze budynku, ale miasta nie było na to stać, więc dach nasiąkał, stał się ciężki, zaczął się walić. W ten sposób zniszczono najpiękniejszą kamienicę w mieście. Inna sprawa. Na Berka Joselewicza odkopano niegdyś synagogę, gdzie są mozaiki. Można to było zabezpieczyć, przy wsparciu Unii Europejskiej, która na pewno by przekazała na ten cel fundusze, pokazać turystom. Nikomu na tym nie zależało, więc eksponaty zostały zasypane z powrotem.

Rozbiórka Tęczy na Rynku w Oświęcimiu. Fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa
Rozbiórka Tęczy na Rynku w Oświęcimiu. Fotografia ze zbiorów Mirosława Ganobisa

Byłem przeciwny wyburzaniu bunkra na Rynku. Mieszkańcy się bardzo cieszyli, że w końcu się go pozbędą, długie lata o to walczyli. Jednak skoro coś już jest, to trzeba się zastanowić zanim to zburzymy, czy nie lepiej byłoby to w pewien sposób wykorzystać? Sam bunkier nie był duży, tylko sklep „Tęcza” zajmował cały Rynek. A gdyby ogrodzić bunkier dookoła starymi pocztówkami z Oświęcimia w taki sposób, że pokazywałyby lustrzane odbicie Rynku sprzed stu lat? Turysta nie wiedziałby, co znajduje się za pocztówkami. Pod synagogą akurat też jest bunkier. Można było wykorzystać podziemia i skonstruować przejście dla turystów prosto z plantów na Rynek właśnie drogą bunkrów. Zresztą, żadne inne miasto na świecie nie miało na rynku bunkra. Ta koncepcja nie otrzymała wsparcia, wiec został wyburzony.

Opowiadam historię danego eksponatu zwracając się zawsze do jednej osoby, którą wtajemniczam. Ona dostaje do ręki ten przedmiot i jakby przenosi się z nim w czasie.

Już jako młody chłopak często wchodziłem do bunkrów. Sporo ich jest na terenie Oświęcimia aż po Monowice. Na starej niemieckiej mapie zaznaczono 142, ale w sumie znaleźliśmy 164. Założyliśmy nieoficjalną Grupę Bunkrowcy i szukamy innych bunkrów, schronów, coraz dalej. Do części można wejść bez problemu, a niektóre trzeba odkopać. Towarzyszy temu wielka adrenalina. Kiedyś odkryliśmy bunkier, w którym są jeszcze napisy w języku rosyjskim.

Powstał pomysł, by nakręcić film o bunkrach, ale nie bardzo wiedzieliśmy, jak je pokazać, więc ostatecznie zrobiliśmy inny film – „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów” – który przedstawia czasy sprzed wojny i z okupacji. Koncepcja polegała na tym, by pokazać przeszłość miasta poprzez eksponaty z mojego muzeum. Opowiadam historię danego eksponatu zwracając się zawsze do jednej osoby, którą wtajemniczam. Ona dostaje do ręki ten przedmiot i jakby przenosi się z nim w czasie. Grupa Bunkrowców to pod względem filmowym amatorzy, dlatego nakręcenie tego filmu stanowiło dla nas duże wyzwanie. Premiera miała miejsce w lutym 2016 roku. Obecnie jeszcze pracujemy nad kwestią muzyki do filmu, praw autorskich i wydamy go wkrótce na dvd. Natomiast pierwotny pomysł nakręcenia filmu o grupie bunkrowców jeszcze dojrzewa i mam nadzieję, że także go zrealizujemy.

11

*

W moim muzeum każdy eksponat żyje jakby nowym życiem. Musi mieć swoją historię. Zwykle nabywam ją od człowieka, od którego kupuję czy dostaję eksponat albo sam staram się ją zrekonstruować. Zastanawiam się, czy ktoś przy innej okazji nie opowiadał mi czegoś związanego z danym przedmiotem. Jeśli nie, odkładam rzecz na półkę, może jej koleje losu później uda się odnaleźć. Na przykład historia dzwonka, który tutaj mam, jest taka: w czasach okupacji, kiedy miasto zostało wysiedlone, Niemcy czekali na przydzielenie sklepu Zadgera. Ten sklep stał otwarty. Kolega znajomego, który dał mi dzwonek, wszedł do sklepu z ciekawości zobaczyć, co w nim jest. Zobaczył puste półki, więc wyszedł, ale kiedy otwierał drzwi, zadzwonił mu ten dzwonek. Powiedział wtedy „nie ma nic, to i dzwonka nie będzie!”, po czym go urwał. Dziś, kiedy mam zajęcia z młodzieżą i wychodzimy na Rynek, biorę do ręki ów dzwonek i pytam, czy wiedzą, jaki sklep stał tam a tam i do kogo należał. W nagrodę, jeśli ktoś odpowie, może sobie podzwonić na cały Rynek.

 

plakatauschwit-mon-amour-prosty

DATA PUBLIKACJI: 16 lutego 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 5 stycznia 2018