Gruby dres idzie przodem wzdłuż nabrzeża, a za nim dwóch typów ciągnie jakiegoś faceta z papierową torbą na głowie. W pewnym momencie prowadzący podnosi rękę i pochód się zatrzymuje. Za kilkanaście minut będzie świtać, na przeciwległym brzegu rzeki Gangus kołyszą się jachty przykryte zgniłozielonym brezentem, z nocy wyłania się szarość i mgła a widoczność nie przekracza piętnastu metrów. Gruby zwraca się do faceta w dobrze skrojonym garniturze, chociaż teraz garnitur schodzi na drugi plan, bo co najmniej od kilkunastu minut facet w dobrze skrojonym garniturze jest już tylko facetem z torbą na głowie. Gruby chodzi tam i z powrotem na krótkiej smyczy trzech kroków: – Serż…, dokonałeś rzeczy niemożliwej, dlatego zostałeś wybrany i dlatego teraz Sfinks zada ci zagadkę. Jeżeli odpowiesz, wygrywasz. Jeżeli nie, przegrywasz. Uważaj. – Facet z papierową torbą na głowie wydaje jęk a Gruby kontynuuje: – Banan. Uważasz? – facet wciąż jęczy – Banan jebie gruszkę. – następuje chwila przerwy, w zagadce, bo nie w jęku ofiary, po czym Gruby puentuje:
– Co to jest biegruszka? – Po tych słowach zapada cisza, tak się mówi, ale ta cisza zawiera w sobie zawsze nieskończenie wiele hałasów dla nieskończenie wielu uszu. I właśnie taka hałaśliwa cisza zapada, przy czym Grubemu przez cały czas trwania tej ciszy nie drga ani jeden mięsień twarzy, Gruby ani na sekundę nie spuszcza wzroku z kolesia z papierową torbą na głowie, trzymanego pod ręce przez dwóch typów w czarnych płaszczach, spod których wystają szykowne sportowe buty. – Wiesz czy nie wiesz? – Zapada cisza trwająca kilkanaście rozpierdalająco długich sekund, a Gruby w jaskrawozielonym dresie nadal patrzy na faceta z torbą na głowie. Nawet mu powieka nie drgnie, tylko tak patrzy, i wreszcie mówi przez przyszyty uśmiech – Serż, naprawdę mogłeś nie nazywać mnie pedałem. Wszystkim, Serż, tylko nie pedałem. – Gruby poważnieje – Ja pierdolę! A ty co? Co ty zrobiłeś? No mów, kurwa! – Facet w papierowym worku wydaje krótki skowyt, który przechodzi w rzężenie… – No tak, nie masz już języka. Szkoda, wielka szkoda Serż, że nie masz, bo gdybyś miał, to mógłbyś powiedzieć, że nie potrzebnie oszkalowałeś Tiramisu. „Niepotrzebnie oszkalowałem Tiramisu”, tak mógłbyś mi tutaj, teraz odpowiedzieć, ale już nie możesz, a wiesz dlaczego nie możesz? Nie możesz, bo ja już wiem. A jeżeli teraz powiesz mi, że i tak nie znam francuskiego, to cię serdecznie uściskam, oczywiście, jeżeli tylko mi to powiesz. Ty przecież lubisz mówić i pewnie zaraz rozpowiesz na Mieście, że czasami to ja jebię Tiramisu, a czasami Tiramisu jebie mnie swoim pedalskim chujem, po czym wszyscy zaczną mnie tak pięknie wyśmiewać. Powiedzą „Jak to Grubciu, nie znasz francuskiego? A myśleliśmy, że lubisz francuski, He, he”. Zaśmieją się po raz drugi i trzeci, a może i czwarty i sześćdziesiąty dziewiąty! Tak będzie się toczyć ta plotka o mojej homoseksualnej śmieszności, jak kula śnieżna się będzie toczyć. Na szczęście tego nie powiesz, a nawet gdybyś powiedział, to i tak nie zrozumiem, bo nie masz języka.. i wiesz co? Ty też już nie umiesz mówić po francusku! Nie daliby ci nawet obywatelstwa francuskiego, a cóż warte jest życie emigranta, pozbawionego tych znanych nam wszystkim rozkosznych kąpieli w subtelnym języku swoich ziomków? Dobrze mówię, Feluś?
– Zajebiście szefie! – ryknął ochoczo jeden z przybocznych.
– Morda! Pojebało cię? – Gruby ściszył głos i wbił wzrok w podwładnego..
– Sorry szefie… – powiedział Feluś, a Gruby uniósł dłoń, jak do przysięgi, po czym zwrócił się po raz ostatni do faceta z torbą na głowie:
– Możesz zrobić jeszcze jedno, Serż. Możesz… raczej szybciej, nie zwlekaj zanadto, nie chcę cię popędzać, ale wiesz, mógłbyś już odpowiedzieć na zagadkę Sfinksa… Zaczynasz mnie już irytować tym swoim brakiem języka! – W tym momencie Gruby sięga do kieszeni dresowej bluzy, z której wyciąga z broń i celuje wprost w głowę faceta z torbą na głowie.
– Masz ostatnią szansę. Liczę do trzech, jak nie odpowiesz, przegrywasz. – Gruby liczy do trzech, po czym pociąga za spust i rozwala głowę faceta w papierowej torbie a przyboczni sprawnie wrzucają bezwładne ciało do brudnej rzeki Gangus.
– Oni nigdy nie zgadują tych zagadek – mamrocze Gruby gramoląc się na wał, za którym rozpościera swoje wdzięki nocne Miasto, w którym jest mieszkanie, a w tym mieszkaniu jest łóżko, na którym dziwka Tiramisu trzyma swojego nabrzmiałego chuja w dłoni i drży z podniecenia na myśl, że gdzieś tam zginął człowiek, i że zginął z jej powodu. Tymczasem Gruby ze świtą wraca do centrum Miasta.
– Ale szef to ma bajerę… – mówi przymilnie jeden z przybocznych.
– Coś ci się nie podoba, Feluś? – odpowiada Gruby podejrzliwie.
– Nieee, wszystko jest zaje! Ja bym tak nie umiał, jak szef. – Feluś wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu, tak że jego lewy górny siekacz zaświecił porannym blaskiem.
– Pewnie, że byś nie umiał! Ty nie umiesz nawet dobrze przygotować klienta!
– Ostatnio to był wypadek… szef krócej rozmawiał z klientem… – usprawiedliwiał się Feluś.
– Bo mnie wkurwił! Nie po to inwestuję w szybkoschnący beton, żebyś to później spierdolił! Ile wy lat w branży pracujecie, co? Swoją pracę należy wykonywać rzetelnie! Buty to podstawówka, kryminalna klisza wręcz!
– Dlaczego szef znowu mówi „wy”? Przecież wtedy to Felo murował, ja tylko przytrzymywałem klienta – odezwał się w samoobronie drugi przyboczny, ale Gruby pozostawał nieczuły na wyjaśnienia.
– Lalek, nie wkurwiaj mnie! – Drugi przyboczny był podobno pełnosprawny intelektualnie, ale kto znał go bliżej, nie miał wątpliwości, że nie należy wierzyć tego rodzaju plotkom – Chuj w dupę! Chodźcie piździelce, stawiam ciastka. Dziś było dobrze. – ogłosił spolegliwie Gruby, któremu znudziło się już udawanie groźnego szefa, po czym skierował się w stronę cukierni Wróżka, na co Feluś i Lalek powiedzieli niemal równocześnie: Zajebiście! – Szef to ma gest – dorzucił Feluś, chcąc się jak zwykle w podobnych sytuacjach przypodobać Grubemu (na co przyboczny Lalek patrzył najpierw ze zdziwieniem, a później z politowaniem). I poszli za Grubym do cukierni Wróżka, gdzie ich szef zamówił sześć dużych kremówek papieskich i trzy czarne kawy. Felek i Lalek kochali cukier prawie tak samo jak koks, natomiast Gruby był nieustannie na diecie i jednocześnie, żeby złagodzić negatywny wpływ jaki dieta, na której był, wywierała na jego psychikę, codziennie wpierdalał ciastka.
Gruby był w porządku, ale w innym sensie Gruby był wręcz nadskurwysynem. Miał jedno słabe miejsce, czyli jedną jedyną rzecz, na której naprawdę mu zależało. Tą rzeczą była Tiramisu, jego turbo dziwka. Znalazł ją na tirach, kiedy jeszcze była tirówką na drodze 94. Zatrzymał się tam kiedyś na parkingu przy którymś z hosteli, miał jakiś biznes do załatwienia, czy coś, czekał na kogoś czy coś, i z nudów nie z nudów zaczął gadać z dziwką. Przy czym tak mu się dobrze z tym dziwadłem gadało o życiu, że postanowił kupić jej loda. I tirówka sprzedała mu w jego suwie tak dobrego loda, a lody robiła na tirach dopiero od miesiąca, więc jej się jeszcze nie znudziło i wciąż miała ochotę do pracy, że Gruby postanowił odkupić ją niezwłocznie od Pikaczu, ówczesnego zarządcy drogi 94. Pikaczu raził prądem nieuczciwych klientów, czyli takich, którzy nie płacili dziwkom. Kiedy udało mu się dorwać złodzieja, a przeważnie się udawało, podłączał mu jaja do akumulatora. Podobnie robił z tirówkami, które generowały straty. Podłączał im do akumulatora cycki lub jaja. Po takiej terapii prądem dziwki pracowały ponad normę, z zapałem, ssały kierowców jak odkurzacze, dawały dupy w lesie nawet Ruskom, jeżeli tylko płacili w euro. „Pierdolony pokemon ją zajebie”, myślał Gruby, co nie było nieprawdopodobne, bo poza wszystkim, poza poczuciem sprawiedliwości i etyki zawodowej Pikaczu po prostu lubił prąd. A jeszcze bardziej lubił tortury. No a z torturami nigdy nic nie wiadomo, czasami zdarzają się zgony i trzeba kogoś zakopać. Pikaczu zresztą wszystko nagrywa, a nagrania, na których występuje zawsze w masce klauna, sprzedaje później w podziemiu. Fani takich zabaw dobrze mu za to płacą.
Ostatecznie Pikaczu sprzedał Grubemu dziwkę od ręki, bez oporów i bez targowania się, zwłaszcza że Gruby zaoferował mu w zamian rok darmowej myjni na terenach Grubolandu. Poza tym Pikaczu nie zamierzał mieć problemów z Grubym, a dziwek i tak miał mnóstwo, i jeszcze wciąż przychodziły nowe. Tirówki rekrutowały się głównie z prekariuszek, które postanowiły wreszcie zmienić swoje życie i bez względu na wszystko zarobić w krótkim czasie dużo pieniędzy.
Jak każdy alfons, Gruby rżnie swoje dziwki najpierw sam. Jest to rodzaj podpisu składanego pod umową o pracę, a niektórzy może wręcz dopatrzyliby się w tym zwyczaju średniowiecznych korzeni ius primae noctis. Jednakowoż, kiedy przyszło do ruchania Tiramisu, okazało się, że Gruby po raz pierwszy nie musi używać koksu. Po raz pierwszy było mu faktycznie turbozajebiście, motyle w chuju i inne fajerwerki. I po owej cudownie rozkosznej chwili inicjacyjnego rżnięcia nowej dziwki w dupę, Gruby zorientował się, że zamiast cipy jest jednak parówa. Grubemu odpierdoliło. Doruchał transa do końca, epicko spuścił się do jego czarnej jaskini i pogratulował mu przyjęcia w poczet dziwek Grubolandu, po czym mimo wszystko użył koksu. W następnych dniach dostawał szału, ilekroć myślał, że jego nową dziwkę, którą nazwał Tiramisu, bo kojarzyła mu się z jego ulubionym ciastkiem (w ogóle nie kojarzył tego imienia z tirówkami) – będzie rżnięta przez pedałów z Miasta. Dlatego zamiast wystawiać Tiramisu na ulicę, umieścił ją w swoim mieszkaniu w jednej z kamienic w okolicach centrum, żeby mu usługiwała, umieścił ją tam oficjalnie w charakterze pokojówki. Tiramisu była piękna, była istną Androgyne, czyli transem jakich mało, gibkim z długimi nogami, delikatną cerą i gromkim chujem. Tak myślał o niej Gruby i od tych myśli gwałtownie twardniała mu pyta.
W niedługim czasie w teren poszybowała plotka, że Gruby się zakochał i rżnie tylko jedną kurwę. Każdy alfons ma oficjalnie prawo zakochać się w kurwie i rżnąć ją częściej niż inne, albo właśnie wyłącznie ją rżnąć, mieć ją na wyłączne rżnięcie itd., ale nie na długo. Kilka miesięcy będzie mu wybaczone, ale pół roku to już faux pas, natomiast po roku zaczynają się podpierdalanki, że może szef nie jest do końca szefem, ale jakimś tam gruchającym gołąbeczkiem, albo co gorsza gołąbeczką? A może szefuńcio teraz już tylko w pantofelkach hasa i na każde życzenie swojej pańci swojego maciupkiego sercunia biegnie wsadzić sobie korek w dupę aż po łokieć? Na takie domysły Gruby nie mógł sobie pozwolić. Z drugiej strony nie mógł też odstawić Tiramisu, od której zdążył się już poważnie uzależnić, zwłaszcza od momentu, kiedy robiła mu kokainowego loda w dresie. On stał przy łóżku a ona powoli połykała jego grubego chuja. Trwało to kilkanaście niebiańskich minut, po czym się kładli i Gruby zawzięcie rżnął Tiramisu w dupę. A kiedy tak z radością wpychał chuja w jej najpiękniejszy na świecie odbyt, mógł zarazem podziwiać jej dwa krągłe i jędrne biszkopty. Potem się zamieniali i Tiramisu rżnęła Grubego, który najpierw się opierał, ale po kilku wieczorach wypełnionych po brzegi rozmowami o normalności seksu analnego i o równym prawie do przyjemności dla osób trojga płci, dał się przekonać do próby z oleistym lubrykantem, i okazało się, że śliski chuj w odbycie jest właśnie tym, o czym Gruby zawsze marzył. Okazało się, że życie z nabrzmiałym i pulsującym chujem w odbycie jest piękne… I gruby pojeb zaczynał żałować, że nie odkrył tej rozkoszy kilkanaście lat wcześniej. Tak oto Gruby i Tiramisu zatonęli w miłości, co nie mogło pozostać niezauważone.
W chwili zabójstwa faceta z workiem na głowie Tiramisu pracowała u Grubego już piąty miesiąc, więc jeśli chodzi o opinię środowiska, to Gruby zaczynał już stąpać po zbyt kruchym lodzie. Z kolei jego najnowsza ofiara znad rzeki była posłańcem francuskiej grupy biznesowej, z którą Gruby zamierzał ubić lukratywny interes na nowych pigułach. Francja jest oficjalnie mocno antynarkotykowa, ale nieoficjalnie wszyscy tam nieustannie ćpają, więc zapotrzebowanie na chemię jest stale znaczne, podobnie jak konkurencja wśród handlarzy. Z francuskiego punktu widzenia laboratorium Grubego produkowało piguły za mniej więcej pół dramo, dlatego francuscy handlowcy, z którymi skontaktował Grubego jeszcze jego ojciec, co jakiś wysyłali do Grubolandu swoich posłów… Ostatni handlowiec czy poseł, ów znany nam już biedaczysko Serż niestety nie zachował się jak gentleman, i nie miarkując się zanadto, zażartował po francusku do swojego tłumacza, a obiektem żartu najwidoczniej – a w każdym razie nie umknęło to paranoicznie usposobionemu do świata i ludzi Grubemu – była Tiramisu. Kiedy już Gruby wyprowadził tłumacza z gabinetu i kiedy wsadził mu między zęby lufę swojego gnata, dowiedział się, że Serż niestety powiedział tłumaczowi na ucho trzy feralne słowa: „przecież to pedały”. Gruby, jako że faktycznie był pedałem, a właściwie był wciąż jeszcze niewyautowanym i bardzo głęboko zakopanym w nieświadomości własnego pedalstwa kryptopedałem, do tego stopnia krypto, że jebiąc codziennie Tiramisu w dupę myślał o sobie ze spokojem, że jest najnormalniejszym skurwysynem pod słońcem, który po prostu lubi anal, i że nie ma w tym nic dziwnego, bo połowa mieszkańców Miasta chciała penetrować albo penetrowała regularnie odbyty jego dziwek. Gruby czerpał z anala przynajmniej jedną trzecią swoich zysków. Anal był zresztą nader drogą usługą. Na regularny sex doodbytniczy stać było w Grubolandzie tylko klasę prawdziwie średnią. Reprezentant prekariatu mógł sobie pozwolić co najwyżej na loda raz w miesiącu. Gruby nie śmiał się nigdy z prekarian, jak ich nazywał, lecz wyrażał się o ich pracy i ciężkim losie z szacunkiem i zawsze podkreślał, że wie, jak trudne życie mają prekarianie, jak bardzo pozbawione dostępu do jego wykurwiście pięknych dziwek.
Od czasu do czasu Gruby robi sobie też prekarianoznawczą przejażdżkę tramwajem, dwa, trzy przystanki, i dużo kokainy. Podczas tych przejażdżek chłonie świat wszystkimi zmysłami, tymczasowo zostaje także wyposażony we wszechwiedzę oraz geniusz analityczny. „Wasza miesięczna pensja starczyłaby wam na dwa ruchania średniej kurwy!”, to albo coś podobnego ryczy zawsze Gruby na pożegnanie pasażerom i wysiada na ulicy centralnej z niekłamaną dumą ze swojej pozycji społecznej i absolutnie szczęśliwy z życia, które prowadzi. Gruby jest oczywiście popierdolony, nikt tego nie kwestionuje, ale trzeba przyznać, że ma styl.
Niecały rok przed wizytą Serża, Gruby ogłosił reformę prawa ulicy. Zgodnie z nowelizacją ustawy o ruchaniu w dupę, dziwki miały udostępniać klientom odbyt w cenie cipy. Gruby zdecydował, że dzięki temu odciąży Jebanego, swojego kuzyna, który zbyt często mylił się przy podliczaniu dochodów z trzech różnych dziur. Jebany był po prostu debilem, ale Gruby kochał go jak brata. Jednak z powodu niedostatków intelektualnych Jebanego, Gruby wolał wynajmować kurwy ryczałtem – jedna kwota za wszystkie dziury. I tak też robił, ale tylko w przypadku klientów zamawiających towar do domu. Spora część zysków płynęła jednak z dziwek ulicznych, które pracowały przede wszystkim gardłem, i które tylko od czasu do czasu uruchamiały pozostałe dziury w parkach i zaułkach Miasta, to latem, natomiast zimą były skazane na wynajęte przez Grubego za bezcen kamieniczne dupcalnie, albo hotele na godziny.
Gruby głęboko wyparł swój homoseksualizm. Stary Grubego wiedział, że Gruby jest pedałem, i powiedział mu to, kiedy Grubcio skończył dziesięć lat. Gruby senior nie miał co do tego żadnych wątpliwości i nie znosił sprzeciwu syna, a pedałów nie znosił jak psów, jak każdy konserwatywny gangus. Z drugiej strony był też wyznawcą więzów krwi, więc pedalstwo syna, domniemane lub nie, a w każdym razie dotkliwe, w czarnym sercu ojca generowało problem rodzinny. Reprezentant starej szkoły chciał ze swojego syna zrobić porządnego gangstera a jednocześnie wiedział, że pedał w ferajnie nie przejdzie. Dlatego mimo wątpliwości zaczął wychowywać swojego syna na heteroseksualnego macho, metodami behawioralnymi z użyciem rąk i podniesionego głosu. I już po kilku miesiącach widać było rezultaty. Ilekroć Gruby słyszał słowo „pedał”, zalewało go gorąco, zimno, strach i wkurw, na zmianę. Później Gruby co jakiś czas też, bez wyraźnych powodów, oskarżał kogoś ze swojego otoczenia o niewybaczalnie chujową seksualność. Taki ktoś na ogół lądował później w świętych wodach rzeki Gangus, w betonowych butach i z dziurą w głowie. Gruby lubił te staromodne metody, ponieważ pozwalały mu na chwilę przenieść się do świetlanej przeszłości i wyrwać się z nudnej rutyny ponowoczesnego gangusa. Nigdy nie przychodził na egzekucję nieprzygotowany i zawsze wcześniej układał sobie przemówienie, żeby zrobić wrażenie na przybocznych, którzy stanowili jego jedyną publiczność. Była jeszcze ofiara, ale ofiary nigdy nie umiały wystarczająco docenić aktorskiego talentu Grubego, wszystko jedno czy miały na imię Serż, Antonio, czy Pablo, czy były Polakami, Włochami, Francuzami, czy Chinolami. Ofiary były kiepską publicznością, ich aktorstwo także pozostawiało wiele do życzenia. Naturszczycy bez talentu, myślał Gruby i pociągał za spust.
c.d.n.
————————————–
Część 1 powieści tutaj.