hustler

Pan Świerszczyk

NOM rozmawia z byłym redaktorem naczelnym pornograficznego pisma „Hustler”

Pamiętacie jeszcze lata 90′ i 00′ i ich legendarne czasopisma pornograficzne? Wojnę „Hustlera” z „Playboyem” niczym Dawida z Goliatem? Czasy, gdy fryzury intymne były czymś rzadszym niż implanty, a w drukowanych miesięcznikach zamieszczało się ogłoszenia w sprawach nietypowych upodobań? Jednym słowem – czasy seksu przed internetem? Na krótką wyprawę do niedalekiej, lecz bezpowrotnie minionej przeszłości zabrał nas były red.nacz. „Hustlera Tadeusz Jasiński.

 

Nowa Orgia Myśli: Jak pan się stał tym, kim się stał?

Tadeusz Jasiński: A kim ja się stałem?

Jak zwykły obywatel kraju stał się naczelnym „Hustlera”?

To był totalny przypadek. Albowiem praca to jest zawsze jakiś przypadek, szczęście, tudzież nieszczęście. Właściwy człowiek musi się znaleźć we właściwym miejscu. Ja sobie grzecznie pracowałem jako przełożony akwizytorów w kablówce w Krakowie. Pewnego pięknego dnia doszło do reorganizacji – dostałem propozycję albo szeregowego stójkowego akwizytora na umowę o dzieło albo dyrektora kablówki w Kielcach. Tak działała korporacja w latach 90-tych – równie dobrze nadawałem się na najprostsze stanowisko wymagające godzinnego przyuczenia i dyrektora operacyjnego kablówki w 200-tysięcznym mieście.

Tak złapał pan pierwszą srokę za ogon, a drugą?

Zostałem sobie tym dyrektorem w Kielcach. 3 000 złotych, mieszkanko jak trzeba, przygruchane dziewczę, weekendy w domu. Pewnego dnia dzwoni do mnie kolega ze starej redakcji i mówi, że szuka Ćwiklińskiego. Dzwonię do niego, okazuje się, że właśnie został zastępcą redaktora naczelnego „Nie”, i pyta mnie, czy nie chciałbym zostać naczelnym „Hustlera”. Mówię „kurwa, jasne”. Dostaję od faceta namiar, spotykam się z jakimś gościem, rozmawiamy 15 minut, ustalamy zasady… To był 1997 rok. Przygotowania do pierwszego numeru trwały prawie 2 lata, ale kaska już leciała – 10 000 na rękę.

To były mityczne lata 90-te, kiedy się tak robiło kariery.

To se ne vrati. Później nigdy tyle nie zarobiłem.

Pierwszy numer polskiego „Hustlera” ukazał się w 1999 roku. Pisali w nim m.in. Andrzej Szczypiorski, Jerzy Pilch, Manuela Gretkowska. Jak ich pan przekonał?

Jak się okazało, że możemy wypieprzyć 100 000 złotych na wierszówki, to wszyscy byli moi. Zacząłem od Andrzeja Szczypiorskiego, który był wtedy na topie. Legenda opozycji, jeszcze nikt wtedy mu wtedy nie wyciągnął teczki. Trzeba było go przekonać. Wałkowaliśmy się na tematy moralno-etyczno-polityczne, aż po 2 godzinach Szczypiorski powiedział, że się zgadza i spytał, jaką stawkę proponuję. Odpowiedziałem, że średnią krajową czyli 3 300 złotych za felieton. Na co Szczypiorski: „Nie mógł tak pan od razu? Oszczędzilibyśmy dwie godziny”.

20161105_122714

Mieliście pieniądze, mieliście nazwiska. Dlaczego więc niespełna rok później w 2000 roku ukazał się ostatni numer?

Gazeta sprzedawała się pięknie. Pierwsze cztery numery – 80 000 sprzedanego nakładu. I przy takim nakładzie wszystko wskazywało, że firmy powinny walić drzwiami i oknami. Jest jednak małe „ale”. Jesteśmy w Polsce.

I są gołe baby.

Gołe baby nie przeszkadzają. Ale ostra pornografia, z jaką kojarzył się amerykański „Hustler”, już tak. Żadne zagraniczne firmy, które finansowały w Polsce reklamy, nie musiały nawet oglądać polskiego „Hustlera”, by powiedzieć „No”. Nawet jeśli polska wersja była na początku inna. Współwydawcy zdecydowali, że to będzie gazeta przypominająca „Playboya”. Dlatego np. „wycipialiśmy” zdjęcia.

W codziennej pracy redaktorskiej trudno by było wskazać różnicę między naczelnym „Hustlera” a naczelnym „Mojego psa”.

„Wycipialiście”??? Na czym to polegało?

Jeśli na zdjęciu wyłaziła mniejsza lub większa warga sromowa, to trzeba było założyć tam futro lub ewentualnie zasłonić jakąś dechą. Przeklejało się owłosienie. Mi się to nie podobało, mieliśmy zwalczać hipokryzję, a sami byliśmy hipokrytami.

Kobiety jeszcze tak mocno się nie depilowały?

Depilacja łonowa pod koniec lat 90-tych dopiero wkraczała. Depilacja nóg była od lat 70-tych, depilacja pach od 60– tych, a ocipienia nieco później. Jeszcze niedawno 100% kobiet była wygolona, ale teraz to się kończy. Dzięki feminizmowi znów można poczuć czyste feromony. Sam należę do ludzi pokroju Napoleona, który gdy wracał z bitew, kazał Józefinie nie myć się przez dwa tygodnie. Bezpłciowe zapachy mydełek są nie dla mnie.

„Hustler” jednak nie był taki landrynkowy i wyfotoshopowany jak „Playboy”.

Pierwszy był. Był grzeczny, stricte intelektualny z zagranicznymi fotami robionymi przez dobrych fotografów. Ale nie miał reklamy. Wydawcy zaczęli się żreć, w pewnym momencie jeden prowadził jednego „Hustlera”, drugi – drugiego „Hustlera”. Ten drugi przechrzcił się na „Huntera”, który ostatecznie padł po 2-3 numerach. I tak pierwszy „Hustler” ukazywał się przez 13 numerów.

20161105_122222

Dwa lata później w Polsce pojawił się Grek, który wskrzesił „Hustlera”. Miesięcznik ukazywał się do 2012 roku. A ja wreszcie mogłem robić gazetę bez wycipiania, przeróbek czy innej autocenzury, która dzięki temu utrzymywała się ze sprzedaży. Moim zadaniem było jedynie sprawić, żeby osoba, która ją kupi, nie musiała się wstydzić – innymi słowy zapewniałem alibi intelektualne dla onanistów.

Jak wyglądało życie naczelnego polskiego „Hustlera”? Orgie, panienki częstujące kokainą, jachty, zaproszenia do swingers clubów?

Najlepiej wyglądało na zdjęciach, gdy telewizja postanowiła zrobić o mnie materiał. Wynajęliśmy najlepszą limuzynę w Krakowie. Zrobiliśmy zdjęcia w przeszklonej windzie jednego z wieżowców oraz nad basenem, w szlafroku, z palemką.

20161105_121850

Poza tym dostawało się różne dziwne zaproszenia, a to były dziwne czasy. W Polsce działały trzy swingers cluby. Dostałem zaproszenie z Zielonej Góry. Pojechałem. Atmosfera była taka sobie, przygotowane kanapki, rozlana gorzała. I wbrew temu, co sobie wyobrażacie, nie było żadnych splątanych ciał, grupy Laokoona, ale grasowały dwie-trzy rozebrane i opłacone dziewczątka, robiące za mocno seksualny entourage.

W codziennej pracy redaktorskiej trudno by było wskazać różnicę między naczelnym „Hustlera” a naczelnym „Mojego psa”. W dodatku nabawiłem się pewnej skazy i na zdjęcia gołych kobiet zacząłem patrzeć profesjonalnie, jak na martwą naturę. Czy zdjęcie jest dobrze przycięte, czy kadr jest trafny…

A co z prowokacjami polskiego „Hustlera”? Najsłynniejsze i chyba jedyne, które się pamięta do dziś, to podpisanie zdjęć nagich kobiet tytułami encyklik papieskich.

Robiłem to cyklicznie, nadawałem np. tytuły piosenek „Lady Pank”, „Elektrycznych gitar”, a jak mi się skończyły kapele, wpadłem na ten pomysł. Oburzyła się jedynie „Wyborcza”, która zadzwoniła do mnie z ryjem. Odparłem, że nazywając zdjęcia encyklikami papieskimi, sprawdzam jedynie, czy pokrywają się elektoraty ludzi, którzy kojarzą te tytuły i czytają gazetę. Skandalu nie było.

Polski „Hustler” skończył się wraz z rozwojem internetowej pornografii i powolnym upadkiem prasy papierowej. Nota bene w marcu tego roku „Playboy” ogłosił przejście do trybu dwumiesięcznego, a Larry Flint z okazji jubileuszu 40-lecia amerykańskiego „Hustlera” powiedział, że dni magazynu są policzone. Skończyła się więc pewna epoka.

Tak. Rządzi internet. Zresztą nie tylko na rynku prasy erotycznej.

Ile partnerek pan miał?

Niedużo. 200?

Wiemy już, czym był polski „Hustler”. A kim jest Tadeusz Jasiński?

Skromnym wyrobnikiem klawiatury.

Mówi pan o sobie, że zna się na seksie i podatkach. Każdy Polak zna się na gospodarce i na seksie… Co to znaczy znać się na seksie?

Robiłem w tej dziedzinie wszystko, co chciałem. I do tej pory dziwię się światu.

Ile partnerek pan miał?

Niedużo. 200? Proszę pamiętać, że przez 30 lat ja byłem w związkach małżeńskich, w których przez większość czasu zachowałem wierność małżeńską.

A czy będąc w związku, korzystał pan ze swingers klubów?

Orgietka jest czymś bardzo mocnym i cholernie wciągającym. Jeśli zamierzacie ze swoją dziewczyną czy żoną na coś takiego iść, trzeba się dobrze zastanowić. Z jednej strony trzeba się bardzo kochać, ale to też może nie wystarczyć.

Co trzeba mieć, by się spełnić w swingu i nie wpaść w pułapkę?

Mieć bardzo kochającą partnerkę lub partnera, doskonale się rozumieć i nic nie robić pochopnie. Nie iść na żywioł od samego początku. Gdy jest się z jakąś inną osobą, fajnie jest mieć kontakt wzrokowy z partnerką. Obserwować, jak dojrzewa dzięki innemu rodzajowi stymulacji – w tym wypadku faceta. Ale dzięki kontaktowi wzrokowemu czuje się, że jest się z tym kimś, kogo kochamy. Jest to uprzedmiotowienie tych innych ludzi, ale inaczej być nie może.

A trójkąty?

Kiedyś zrobiłem trójkącik z małżeństwem. To był fitness. Wyobrażacie sobie 4 godziny jazdy, dwóch facetów, jedna laska? Facet był rok starszy ode mnie. Mówię sobie „nie możesz pęknąć”. Plułem płucami, ale jechałem.

A czy było coś, co wzbudziło w tobie odrazę? [w trakcie rozmowy przeszliśmy z Tadeuszem Jasińskim na „ty” – przyp. red. NOM]

Mnie nic związanego z seksem nie brzydzi. Nawet koleżanka, która myśli o załatwieniu zwierzątka do seksu. Brzydzi mnie niewiedza Polaków, którzy tyle lat po Wisłockiej, po publikacjach Lew-Starowicza, przysyłali pytania do redakcji o rzeczy, z których wynikało, że nie mają pojęcia o swojej seksualności. Seksualne przedszkole – to mnie brzydzi.

A więc seksualność Polaków nic się nie zmieniła? Nie zaszedł tu jakiś postęp?

Śledzę życie seksualne w Polsce od trzydziestu kilku lat. To są epoki historii.

Jak byś je speriodyzował? Średniowiecze, renesans, barok…?

Startowałem w czasach, gdy Wisłocka wydała swoją książkę. Panny miały futra od pępka do kolan. Seks tylko po bożemu. Oral to był święty graal. O analu się w ogóle nie mówiło (choć dziś jest standardem również wśród heteryków). Kobieta nie miała prawa epatować własną seksualnością. Mogła kusić, sugerować, ale nie mogła powiedzieć „tak”. Dochodziło do wielu nieporozumień. Do dziś dnia wielu facetów ma wkodowane, że uczciwa kobieta ma do końca mówić „nie”. Dziś „nie” znaczy „nie”, na każdym etapie. Wtedy nie było wiadomo.

Lata 80-te. Stan wojenny. Ludzie nie mogą wracać na noc do domu z powodu godziny milicyjnej…

Wczesne lata 80-te niewiele różnią się od lat 70-tych. W dużych miastach zaczyna się epoka vhs-ów, a więc nowinek, która mają znaczenie dla życia seksualnego Polaków. To pornografia wprowadza nowe fryzury intymne, sensowną bieliznę, pierwsze polskie wibratory na prąd… „masażery” państwowego producenta, bodajże „predomu”. Wszystko zaczyna się wolniutko otwierać. Nie ma jeszcze kanałów kontaktowych, dopiero później wchodzą pisemka w stylu „Seksrety”, w których ludzie dają ogłoszenia „pani pozna pana”, „para pozna panią” itd. Dopiero w latach 90-tych będą pierwsze komunikatory… tak zresztą poznałem drugą żonę.

Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym leki na potencję są dostępne bez recepty.

Jasiński

Tadeusz Jasiński (1962) – z wykształcenia dziennikarz i politolog. Z doświadczenia – redaktor naczelny magazynu „Hustler” w latach 1998 – 2000 i 2002 – 2013 oraz zastępca naczelnego „Huntera” w latach 2000 – 2001 . Obecnie publicysta tygodnika „Nie” i portalu „Strajk.eu”. Zna się na seksie i podatkach, ale to nie znaczy, że płaci za seks i nie płaci podatków.

Czyli kamieniami milowymi seksualności Polaków były nowinki technologiczne.

Lata 90-te to telewizja kablowa, i namiastki ostrej pornografii z niemieckich kanałów.

A antykoncepcja?

Lata 80-te to nie tyle tabletki, co spirala. Można ją było kupić w Peweksie za kilka dolarów. To była wtedy połowa średniej pensji. Skrobanki były oczywiście na porządku dziennym – nie istnieje pojęcie „syndrom postaborcyjny”. To jest termin wymyślony pod koniec lat 80-tych przez ruch pro-life. Nikt się nigdy wcześniej nie zastanawiał nad czymś, co ma kilka milimetrów, dopóki nie zaczęto personalizować i wizualizować tego, puszczając dzieciom na lekcjach religii „Niemy krzyk” czy nazywając aborcję „zabijaniem dziecka”.

Dlatego przestałem się rozumieć z Solidarnością. Na pogrzebie księdza Popiełuszki, na który przyjechałem, jak pół Polski, by posłuchać, że komuna jest bardzo zła, pierwszy raz usłyszałem od ks. Małkowskiego, że całe nauczanie księdza Jerzego było o ochronie życia poczętego.

Jako osoba, która z Trumpem ma wspólne tylko jedno czyli trzy żony, mogę powiedzieć, że kiedyś walczyło się o związek. Seks związków nie trzyma.

Kobietom w tej chwili ogranicza się tabletki po, antykoncepcję hormonalną można dostać tylko na receptę, a ministerstwo zdrowia planuje 3 mln złotych na edukację kalendarzykową. Dla mężczyzn prezerwatywy leżą wszędzie obok gum do żucia, a niebieska tabletka dostępna jest bez żadnych ograniczeń. Nikomu to nie przeszkadza.

Wiecie, że wynajmując pokój na godziny – np. w okolicy Jana Pawła – można trafić na szuflady pełne sildenafilu, czyli substancji czynnej viagry? Na receptę jest bardzo tanio, ale można kupić bez. Już trzeci preparat wszedł. Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym leki na potencję są dostępne bez recepty.

Co więcej, jak wprowadzano w Polsce bez recepty ellaOne, w 23 krajach UE była ona dopuszczona jako kolejna „tabletka dzień po”, bo już była na rynku znacznie tańsza inna tabletka. U nas na sprzedaż bez recepty pozwolono tylko jednej, tej droższej, której rocznie sprzedawało się 200 000.

A wracając do periodyzacji, widzisz dużą zmianę w XXI wieku?

Widzę. Biedne są kobiety i biedni są faceci. Ja całe życie walczyłem, by kobiety miały taki sam status w seksie jak mężczyźni, żeby fizjologia była fizjologią, i tak jest. Ale wyszło to na złe i kobietom, i facetom. W moich czasach facet musiał wiele z siebie dać, by zaciągnąć babkę do łóżka. Dziś można być chamem, a i tak się zarwie. Wystarczy, że wejdziesz na stronę zbiornik.com czy badoo.com. Jakaś się zawsze trafi, a jutro następna. 1/3 małżeństw kończy się rozwodem.

A to nie jest po prostu klęska systemu monogamicznego?

Jako osoba, która z Trumpem ma wspólne tylko jedno czyli trzy żony, mogę powiedzieć, że kiedyś walczyło się o związek. A teraz jak tylko pojawiają się jakieś problemy – przecinamy więzy i nie bawimy się dalej. Ludzie oduczają się bycia w związku, uniezależniają się. A seks związków nie trzyma.

Jesteś romantykiem!

Po coś trzeba żyć.