dmuchawcetrawawarszawa

Rozważania o koszeniu trawy

Koszenie trawy to obywatelski obowiązek i nakaz etyczny, który dotyczy każdego

Trawnik – powierzchnia pochodzenia głównie roślinnego pokrywająca w sposób częściowo kontrolowany obszary i fragmenty miasta nieprzeznaczone pod zabudowę, jezdnie, drogi, chodniki, place i parkingi, zazwyczaj oddzielające od siebie wyżej wymienione tereny – w przestrzeni miejskiej stanowi element zasadniczo obcy, potencjalnie niebezpieczny i wymagający bezwgzlędnie rygorystycznej troski. Ponieważ miasto jest w swej istocie tworem całkowicie ludzkim, najbardziej radykalnym, denaturyzującym przeobrażeniem krajobrazu znanym w historii planety, w którego dynamicznej logice horyzontem stawania się pozostaje ideał całkowitej eliminacji tego, co niesztuczne – trawnik, jak i wszelka roślinność stanowi w nim co do zasady intruza, coś podważającego reżim urbanizacji, zmiękczającego jego rygory i zakłócającego ogólny porządek.

trawa nie jest czystą i wyłącznie trawą, lecz pośród traw pleni się, przenosi, rozsiewa wiele innych postaci chwastów i zbędnej, acz różnorodnej, pokrywy roślinnej

Tak, choć to może się wielu wydać dziwne, w swojej biernej obecności trawnik i szerzej – trawa – rzuca miastu wyzwanie – to cichy agresor, który pleni się nieomal wszędzie, gdzie może, zadowalając się minimalnymi warunkami przetrwania, wymagając dla siebie niewiele, za to wiele i szybko się mnożąc, prędko rosnąc i zarastając, a wreszcie emitując zanieczyszczający powietrze pyłek nasienny.

Co więcej, zauważmy, że trawa nie jest czystą i wyłącznie trawą, lecz pośród traw pleni się, przenosi, rozsiewa wiele innych postaci chwastów i zbędnej, acz różnorodnej, pokrywy roślinnej. Mniszek – brudzący puchem i prawie obsceniczny, koniczyna – buńczucznie nabrzmiała i włochata, pokrzywa, bujna, bezczelna, parząca (wyjątkowo niebezpieczna dla dzieci!), irytująca stokrotka, arogancki rumianek, prostacka babka, durnawy łopian – to tylko kilka z elementów tej niekończącej się, bezwstydnej zielonej inwazji. Wraz zaś z aspektem florystycznym, także towarzysząca mu nieuchronnie fauna – od insektów aż po małe gryzonie. Pająki, meszki, muszki i muchy, stonogi, kleszcze, komary, mrówki, bąki, żuki, szczypawki, biedronki – wszystko to stanowi koszmarny sen każdego zacnego obywatela miasta. A myszy? Koniki polne i świerszcze? Jeże? Krety? Szczury? Czyż ich miejsce nie jest poza miastem? Niemałym problemem są też przenoszone przez wszystkie te z pozoru niewinne roślinki oraz zwierzątka, jak to uwielbia je przedstawiać sielankowy sentymentalizm wszelkiej maści naiwnego (i samobójczego w istocie) ekologizmu, jaja i wylęgarnie oraz zarodnie bakterii, pasożytów i grzybów.

Wymieńmy tu dla ilustracji rośliny kwietne. Owszem, w wymiarze dekoracji miasta element kwietny nie jest całkowicie niepożądany, o ile istotą projektu pozostaje florystyczna troska o porządek rabat i klombów. Innymi słowy, ukwiecenie uregulowane i programowane w umiarkowanych ilościach nasadzeń stanowić może w krajobrazie zurbanizowanym element niesprzeczny z pryncypium sztuczności, a nawet je wzmacniający. W trawie jednak czai się największy sabotażysta tego pryncypium – tzw. kwiat polny, czyli ściśle mówiąc chwast. Jak sama nazwa wskazuje, kwiat polny nie pasuje do miasta. Jako  żywioł kwietny, lecz zupełnie nieregulowany, chwast stanowi wobec wysiłków florystyki urbanistycznej wyzwanie, policzek i pole nieustającej walki. Dlatego to on właśnie w pierwszym rzędzie musi stać się adresatem higieny i utrzymania trawników miejskich.

Niestety, ze względu na charakter miasta w walce z nadmiernym plenieniem się trawy i związanych z nią wielorakich plag nie może być wskazane użycie intensywnego opryskiwania pestycydami. Operacja taka, jakkolwiek jej skuteczność byłaby najwyższa, nie jest możliwa – wymagałaby co najmniej czasowej ewakuacji całej populacji miasta, co w dzisiejszych warunkach ekscesywnej indywidualizacji stylów życia jest trudne do wyobrażenia.

Stąd władze magistrackie wszystkich zagrożonych przez trawę i trawniki miast – a tych jest większość – od dekad zmagają się z trudnym problemem ekonomiki i polityki kontroli roślinności trawiastej na swoich terenach. Warto pamiętać, że praktyczna realizacja pełnego ideału braku elementów niesztucznych w mieście mogłaby napotkać opór społeczny (ze względu na przywiązanie wielu ludzi do tzw. „natury”), a także być nierzadko ekonomicznie nieuzasadniona – niektórych miejskich nieużytków, ze względu na ich szerszą nieprzydatność, nie dałoby się utrzymać w stanie bezroślinnym – chyba że kosztem wysokich, w ich wypadku nieopłacalnych wydatków. W związku z czym pewna obecność pokrywy trawiastej na niektórych terenach i powierzchniach miejskich zdaje się nieuchronna.

Koszenie trawników powinno odbywać się w miarę możności jak najczęściej i trwać jak najdłużej

Niemniej miasta dążyć powinny do jak najpełniejszej kontroli nawet nad porośniętymi trawą nieużytkami. Trawniki zawsze powinny być przedmiotem dbałości, ta bowiem wskazuje na ogólną schludność i zadbany wizerunek miasta.

Stąd rzeczą fundamentalną i pryncypialnie niezbędną w życiu miast, na których terenach występują trawniki, jest ich koszenie.

Koszenie trawników powinno odbywać się w miarę możności jak najczęściej i trwać jak najdłużej, optymalnie – nigdy nie ustawać. Ludności miejskiej, poprzez stałą obecność akustycznego sygnału koszenia (dźwięku licznych silników i silniczków spalinowych oraz traktorów i naczep, dziarskich okrzyków kosiarzy), podpowiada to nieustannie, że władze miasta troszczą się o obszary publiczne, czyli i o nich samych, poprzez utrzymywanie wzrostu i wysokości traw (oraz wymienionej roślinności towarzyszącej) na stałym, minimalnym poziomie, uniemożliwiającym zwłaszcza wyłonienie się niebezpiecznego kwiecia, skutkującej tym ukwieceniem pstrokatości i nieregularności plam barwnych, nadmiernego zapylenia itp. niepożądanych fenomenów.

Ekipy koszące, liczne, zdyscyplinowane i zaopatrzone w różnorodny sprzęt zmechanizowany, także ciężki (wspomniane wyżej ciągniki, kosy samobieżne, a nawet w miarę potrzeby kosiarki gąsienicowe) winny być na utrzymaniu miast ciągle – na statusie straży pożarnej lub podobnych służb – i nigdy nie powinny przerywać pracy, zwykle bowiem jest tak, że gdy dotrze się do końca danego obszaru koszonego, na jego początku trawa już podnosi swoje świeżo przycięte łebki. Jakby to przycinanie wręcz dodawało jej żywotności! Także w starannie odzielenianych szparach chodnikowych i innych nieciągłościach tkanki miejskiej intruz ten nie czeka ni chwili z tym, by zacząć zarastać od nowa. Stąd konieczność stałego, regularnego i częstego powtarzania akcji koszącej. Owszem, także te miasta, w których z powodów klimatycznych wegetacja nie trwa całego roku, powinny poza sezonem utrzymywać ekipy kosiarzy – jeśli nie w stanie gotowości (chyba że występują w danym mieście zjawiska takie jak nagły i przedwczesny atak wiosny i błyskawiczna wegetacja) – to w każdym razie w pracy – w miesiącach zimowych kosiarze mogliby prowadzić ćwiczenia, doskonalić się zawodowo czy propagować wśród ludności zalety intensywnego koszenia trawników.

Szczególnej czujności wymagają okresowe czasy kwitnienia tego czy innego gatunku – jak np. wyjątkowo uciążliwy, wzmiankowany już mniszek, zwany też „dmuchawcem”. Jego bardzo liczne skupiska, tzw. kępy chwastne, zwłaszcza w miesiącu maju stanowią istne przekleństwo miejskiego życia. Wszędzie, gdzie wzrokiem sięgnąć, widać wstrętne kolonie najpierw żółtych krążków kiczowato przypominających słońca, a następnie wyłaniających się z nich sferycznych skupisk pręcików, puchatych kul, których tania, mizdrząca się uroda pospolitości i jednakowości urąga gustom subtelnej miejskiej florystyki. Walka z tymi natrętnymi małymi puchatymi kulkami to prawdziwa zmora nadzoru zieleni miejskiej.

Jeśli natomiast chodzi o wspomnianą już wyżej akcję uświadamiającą, to wiąże się ona z szerszą tematyką współpracy w zakresie koszenia trawy pomiędzy sektorem publicznym a prywatnym. Warto zauważyć, że w obrębie tego drugiego pojawiają się częste, spontaniczne i oddolne inicjatywy – wielu obywateli na własnym podwórku prowadzi intensywną akcję koszącą, nie ustając w niej nawet w weekendy i święta, co jakkolwiek może być kontrowersyjne, powinno ostatecznie być pochwalone. Prywatna akcja kosząca to istotny, jeśli nie fundamentalny dla sprawy trawników miejskich wymiar społecznej i obywatelskiej aktywności. Działania te jednak nadzwyczaj rzadko dosięgają terenów publicznych. A przecież pilność, gorliwość i skrupulatność, jaką wykazują nierzadko takie spontaniczne prywatne działania, nawet gdy niewsparte sprzętem bardziej wyrafinowanym niż niewielka kosiarka, niehałaśliwe, bo ograniczone dźwiękowo tylko do jednego źródła – oraz efekty, do jakich takie prace nierzadko prowadzą (wspaniale utrzymane fragmenty gruntu z minimalną „męską fryzurą” trawy równiutko przy linii ziemi przystrzyżonej) – powinny włodarzom miast dać do myślenia. Wprzęgnięcie prywatnej, indywidualnej inicjatywy do zbożnego dzieła utrzymania trawy w ryzach może nie tylko przyczynić się do wzmożenia obywatelskiej postawy wśród populacji, ale i jakościowo wzmocnić wszystkie strukturalno-systemowe działania sektora publicznego.

potrzebna jest totalna mobilizacja wszystkich sił zdolnych do koszenia

Jakiż bowiem obraz nędzy, mizerii, degradacji i swoistej rozpusty, bezbożności wręcz, prezentują miasta, w których z jakichkolwiek przyczyn nie zadbano dość starannie o kontrolę rozrostu traw. W nieszczęśliwych tych miejscach trawniki przeobrażają się w makabryczne pola traw, istne łąki, łąki zarośnięte, pełne sutych, bujnych łanów, kłosów i kwiatów, najczęściej różnokolorowych, falujących na wietrze i kojarzących się w skrajnych przypadkach z morzem. Widok taki pośród miejskich placów, arterii i wieżowców, budzi estetyczny wstrząs. Tam, gdzie pozwolono, by się roztaczał, lub choćby wyłaniał tu i ówdzie, tam już przegrano wojnę o urbanizację i cywilizację. Tam wkrada się anarchia, swawola i chaos. Tak zaś upada kultura. Nie wolno dopuścić, by choćby na chwilę ustał wysiłek kosiarzy.

Dlatego wniosek i nauka nasuwają się same: potrzebna jest totalna mobilizacja wszystkich sił zdolnych do koszenia. Nie wystarczy stały wysiłek instytucjonalny, wsparty choćby najbardziej gorliwą oddolną inicjatywą obywatelską. Koszenie powinno stać się obowiązkiem wszystkich, prawnym i rygorystycznie egzekwowanym.

Nikomu nie powinno się pozwolić na obojętność lub wręcz tolerancję wobec trawy. Wobec jej uporu, arogancji i natarczywości, całe społeczeństwo powinno stale zajmować się jej koszeniem. Sztuczny podział na koszących i niekoszących powinien zostać zniesiony. Zalety i obowiązki tej szlachetnej działalności powinny być znane każdemu. Trzeba bowiem powiedzieć to jasno – kto nie jest za koszeniem traw, ten sam siebie kompromituje i denuncjuje w oczach zdrowego trzonu opinii publicznej.

Koszenie jest istotą życia społecznego, ostoją i mocą jego trwałości i zdrowia!

Niech żyje republika kosiarzy!

DATA PUBLIKACJI: 31 maja 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 13 listopada 2017