fot. Berliner Photoart
fot. Berliner Photoart

ROMAN KWIATKOWSKI: PRZYSTANEK OŚWIĘCIM. ROMSKA HISTORIA

„W dniu stanu wojennego, 13 grudnia, cały prom Romów wypływał z kraju do Szwecji. O tym się nie mówiło” – rozmowa z mieszkańcem Oświęcimia, prezesem Stowarzyszenia Romów w Polsce

Obecność Romów w Oświęcimiu to zagadkowy przypadek. Po wojnie Żydzi jako naród szczególnie dotknięty przez Shoah nie wracali do Oświęcimia, ale Romowie w podobny sposób skrzywdzeni przez Porajmos (Pochłonięcie) osiedlili się w mieście, gdzie doszło do ich zagłady. Dlaczego?

Do Oświęcimia trafiliśmy nie dlatego, żebyśmy specjalnie chcieli tu przyjechać. Zresztą, nie był to szczególnie wielki napływ. Stacjonowaliśmy wozami po drugiej stronie Soły, naprzeciw obecnej siedziby Stowarzyszenia Romów w Polsce. Tymczasowo. Podstawowym warunkiem zatrzymania się gdzieś był zawsze dostęp do wody, rzeka. Wbrew pozorom woda w tamtych czasach – czyli latach sześćdziesiątych – była tu czysta. Drugi warunek to piękno otoczenia.

Nasze wędrówki nie wynikały stąd, że na powietrzu jest ot tak, po prostu fajnie. Byliśmy do nich zmuszeni, by ratować własną tożsamość

Po wojnie każda romska rodzina miała wśród swoich bliskich ofiary wojny i obozów. Większość moich krewnych została tam zamordowana: babcia, dziadek, ciocie, wujkowie… Kiedy tu przyjechaliśmy, było wśród nas siedem osób, które przeżyły Auschwitz. Młodych i silnych najczęściej przewożono do innych obozów, dlatego ocaleli. Opowiadali nam, co działo się w kolejnych blokach. Co ciekawe, Romowie nie zawsze byli rozpoznawani w obozie jako Romowie, część z nich byli to więźniowie polityczni, partyzanci. Dopiero na miejscu widzieli jak bramę obozową przekraczają także inni członkowie ich rodziny, matka, bracia…

Kiedy nastał ustrój totalitarny, duchowo się na niego nie zgadzaliśmy, tak samo jak większość Polaków. Tym bardziej nie zgadzaliśmy się na asymilację, którą „proponował” rząd w postaci specjalnego programu na rzecz osiedlenia społeczności romskiej. Nasze wędrówki nie wynikały stąd, że na powietrzu jest ot tak, po prostu fajnie. Byliśmy do nich zmuszeni, by ratować własną tożsamość. Dlatego znano nas tylko z taborów i folkloru. Tak powstawały różne teksty, „Jadą wozy kolorowe” Jerzego Ficowskiego na przykład. W rzeczywistości to był dramat, w którym trzeba było jakoś żyć. Romowie nie chcieli się zgodzić na żadną współpracę z władzą. Wszędzie żyliśmy w strachu, że po nas przyjdą, i stało się, nadszedł moment, gdy władze, milicja, lekarze z sanepidu przyszli po nas i wsadzili do mieszkań.

Uciekaliśmy. Zimowaliśmy w mieszkaniach, ale na wiosnę już nas nie było, już jechaliśmy dalej, do różnych miast… jeszcze w latach siedemdziesiątych podróżowaliśmy konnymi wozami. Prawdziwe osiedlenie Romów to długi proces, powiedziałbym, że trwał dziesięć, dwanaście lat, do lat osiemdziesiątych. Dlaczego się dokonał? Chyba już nam się nigdzie nie chciało wyjeżdżać… Byliśmy oczywiście inni, trochę jak Żydzi, którzy tu mieszkali przed wojną. Oświęcim polski i romski to dwa różne światy. Jako jeden z niewielu szukałem kontaktów poza własnym środowiskiem, przyjaźniłem się także z nie-Romami, jeździliśmy razem stopem, na festiwale… Funkcjonowało to dobrze do momentu, kiedy przyszły strajki. Jak tylko pojawią się niepokoje społeczne, ktoś musi być winny, to jest znane z przeszłości, także żydowskiej. Nic się nie zmieniło. My nie przyjechaliśmy tu z nastawieniem, że ci z władzy są źli. Porządnych, normalnych ludzi można było spotkać nawet wśród ubeków. Ludzie to ludzie, są różni, nie można ich traktować jak monolit. Ich po prostu nie przygotowano na obcą kulturę. W innych krajach, bardziej wielokulturowych, władze wiedzą jak sobie radzić, ale tutaj nasza kultura ciągle szokowała. Padliśmy ofiarą pewnych działań politycznych.

wystawa "Romowie - historia i kultura" w siedzibie Stowarzyszenia Romów w Polsce
wystawa „Romowie – historia i kultura” w siedzibie Stowarzyszenia Romów w Polsce

Mówi pan o pogromie z 1981 roku, który zakończył się wyrzuceniem Romów z miasta?

Tak, doszło do tych wydarzeń z 21 i 22 października. Wielki pogrom. Gdyby nie milicja, byłoby jeszcze gorzej, spaliliby ich żywcem. Pamiętam, że ktoś takie hasło rzucił: Romowie zabili dwoje dzieci polskich. I się zaczęło.

Czyli nie zaczęło się od bójki w knajpie?

Też. W tamtych czasach były trzy knajpy w całym mieście, więc proszę sobie wyobrazić: straszne kolejki po piwo. Jeśli widziało się znajomą twarz gdzieś bliżej przy barze, to się wołało „ej, weź też dla mnie”. Taki był zwyczaj. Aż jeden z Romów poprosił tak kolegę. Inny z kolejki go uderzył, więc ten mu oddał. Później wypili jedno, drugie, trzecie… i wrócili do tematu. Tak się zaczęło. Nie twierdzę, że wszystko zostało nakręcone przez ówczesną esbecję. Bójka to zalążek, spontaniczny moment, który po prostu wykorzystali. Zaraz po niej poszli do województwa z wnioskiem o pozbycie się nas z miasta. Roma od razu zamknęli na trzy miesiące, tego drugiego nie.

Przez dwa dni ludzie demolowali romskie domy, podwórka, wszystko, co się dało. Większość Romów uciekła z miasta. Ja zostałem razem z ojcem i siostrą. Tłum podszedł do ojca, ktoś nawet rzucił kamieniem, a trzeba wiedzieć, że ojciec był człowiekiem bardzo szanowanym, doświadczonym autorytetem, wójtem jednego z ostatnich taborów polskich Romów. Wyszedł do tłumu i próbował go uspakajać. Mówił, że to jest jakieś nieporozumienie, że nic się takiego nie stało, żeby odpuścili. Im się nie dało niczego wytłumaczyć.

Wtedy wracałem akurat z randki, ktoś znajomy krzyczał z daleka „uciekaj, uciekaj”. Nie wiedziałem, o co chodzi, tylko widziałem z daleka bardzo wysoki płomień. Patrzę, a tu przy moim domu palą się samochody Romów. Kiedy się zorientowałem, co się dzieje, pojechałem na Berka Joselewicza do siostry. Ich samochód też zabrali, wrzucili do Soły. Wpadłem tam w taki klin, ludzie wyszli znienacka, mówią „jest!”, z obu stron na mnie szli. Krzyczałem, trąbiłem, żeby się rozeszli. Oni swoje. To zamknąłem oczy i przejechałem, bałem się, że pozabijam wszystkich, na szczęście nic się takiego nie stało, szyby były stłuczone, wycieraczki powyrywane. To był dramat.

Romowie schowali się na Stolarskiej, na strychu. Tam wchodziło się przez bramę na podwórko i dopiero do kamienicy. Tłum wtargnął z butelkami z benzyną, śpiewając przy tym patriotyczne pieśni. Nie dało się stamtąd uciekać. Pewnie wszystkich by spalili żywcem, gdyby nie interwencja milicji, o którą zresztą musiałem się specjalnie starać.

Na drugi dzień powstał znany Komitet na Rzecz Wypędzenia Cyganów składający się z władz i tłumu. To był głównie element, margines społeczny. Na czele tej inicjatywy stał brat szefa SB. Zaproponowali nam, że wyprowadzą Romów pod Bielsko, zbudują tam dla nas baraki, Romowie pójdą do pracy, a w nagrodę będą dostawać przepustki. Poważnie mówię. Ojciec tak na nich patrzy, co wy opowiadacie, panie władzo to nie tak, jaki obóz pracy? Nie jest tak, żeby Romowie nie pracowali. Dzisiaj takich ludzi się nazywa przedsiębiorczymi, bo handlowali, wtedy nie było wolno.

Ojciec się nie zgodził, wobec czego zaproponowano inne rozwiązanie: trudno było dostać paszport w tamtych czasach, władza chciała więc dać Romom paszporty, byle tylko wyjechali. W przypadku Żydów po 1948 roku, to oni mieli dokąd wracać, do Izraela, a w przypadku Romów, to nikt nie chciał im dać wizy. Tylko do Berlina Zachodniego i Szwecji można było wjechać bezwizowo. Niemcy źle się kojarzyły, więc Romowie głównie wyjechali do Szwecji. Na drogę dostawaliśmy dwie rzeczy: paszport w jedną stronę, który po przejechaniu granicy tracił ważność, i dokumenty podróży, gdzie stwierdzano, że posiadacz biletu nie jest już obywatelem PRL’u.

Pana zdaniem ta bójka posłużyła jako pretekst, by pozbawić Romów obywatelstwa polskiego?

Oczywiście, że tak. Nagle zaczęto wydawać Romom w całej Polsce paszporty w jedną stronę. W dniu stanu wojennego, 13 grudnia, cały prom Romów wypływał z kraju do Szwecji. O tym się nie mówiło. W Niemczech przez rok się upominałem o to, że jestem polskim obywatelem. Mówiono mi, że nie, że jestem bezpaństwowcem. Dopiero w konsulacie w Kolonii, uzyskałem paszport konsularny. Stan wojenny został zawieszony i wróciłem do Oświęcimia na tym paszporcie. Jako obcokrajowiec musiałem płacić czternaście marek dziennie za pobyt w Polsce! Mimo wszystko postanowiłem tu z powrotem zamieszkać.

Nowy początek w Oświęcimiu nie był łatwy, zdarzały się przykre incydenty podczas budowy naszego domu, dewastacje, szykany wobec mnie, żony, dzieci, różne epizody, ale jestem przekonany, że większość wcale tego nie pochwalała. Problem polegał na tym, że PRL był systemem monolitu. O mniejszościach nie mówiło się wcale, podczas gdy one rzeczywiście istniały i jakoś funkcjonowały w tym państwie. Chcieliśmy zamanifestować swoją inność oraz to, że Polska wcale nie jest jednolita kulturowo. Oczywiście nie wszyscy Romowie byli święci, ale nie ma przecież doskonałych społeczności. Ważne jest to, co robi każdy z osobna, a nie do jakiej grupy etnicznej należy. Ta gehenna, przez jaką przeszliśmy tutaj, uświadomiła dość prostą rzecz, że w Polsce są łamane prawa człowieka. Dlatego pomyślałem, by założyć Stowarzyszenie Romów w Polsce.

Roman Kwiatkowski

współzałożyciel, a od 1997 roku Prezes Stowarzyszenia Romów w Polsce, fundator Romskiego Instytutu Historycznego, działającego w strukturach Stowarzyszenia oraz wielu przedsięwzięć kulturalnych i społecznych; twórca czasopisma „Dialog – Pheniben” i współautor publikacji, artykułów naukowych, popularnonaukowych, publicystycznych, a także wydawnictw zwartych. Inicjator corocznych obchodów rocznicy likwidacji obozu romskiego tzw. Zigeunerlager w KL Auschwitz-Birkenau. Działacz ruchów na rzecz Praw Człowieka i równości Praw Romów. Uczestnik konferencji krajowych i międzynarodowych traktujących o prawach człowieka.

Czy to był skuteczny krok? Co zmieniło SRP?

Przede wszystkim, można powiedzieć, że przywróciliśmy pamięć o romskim Holokauście. Proszę sobie wyobrazić, że pierwszy pomnik upamiętniający romskie ofiary Auschwitz został postawiony w sposób nieformalny! Wybór był prosty: albo zrobimy to nieformalnie, albo wcale. W 1973 roku wrócili z Niemiec do Oświęcimia byli więźniowie Sinti[1], czyli też Romowie, i pozwolono im, żeby sobie postawili pomnik, to znaczy przymknięto na to oczy. Zgodził się na to ówczesny dyrektor muzeum Kazimierz Smoleń. Nikt o pomnik nie dbał. Po 1990 roku już był zupełnie zniszczony i prawie niewidoczny. Dopiero kiedy zaczęliśmy o to walczyć, by postawiono porządny, oficjalny pomnik i sprawa została nagłośniona, muzeum zrobiło się chyba wstyd i teraz rzeczywiście pomnik wygląda należycie.

pierwszy pomnik upamiętniający romskie ofiary Auschwitz został postawiony w sposób nieformalny

Uznaliśmy, że przy krematorium piątym, gdzie ostatni Romowie zostali zagazowani, też powinna znajdować się odpowiednia informacja. Ta, którą wcześniej zamieszczono, mówiła tylko o Żydach, po polsku, angielsku, hebrajsku i w jidysz. Powiedzieliśmy: absolutnie nie ma zgody, by zabrakło informacji o Romach. Muzeum odpowiedziało, że oni ginęli także w pozostałych krematoriach. Z relacji naszych bliskich wynikało coś innego, ale sprawa jest prosta: jeśli ginęli też w innych, to podajcie informację także przy innych. Tablice faktycznie się pojawiły, a jidysz zastąpiono językiem romskim.

W tym momencie już mamy należyte upamiętnienie romskiego Holokaustu. Corocznie organizowane przez nas uroczystości drugiego sierpnia – Dnia Pamięci o Zagładzie Romów – stały się nową tradycją, zostały zauważone przez Sejm Polski i Parlament Europejski. Bierze w nich udział dużo młodzieży, także zagranicznej. Ważne, że uzyskaliśmy rezultat. Mieliśmy wrogów, ale także przyjaciół, wiele osób z muzeum nam pomagało. Dziś jesteśmy dobrymi partnerami, również z urzędem miasta, choć kiedy poszedłem tam po raz pierwszy, zostałem uznany za nikogo i wyrzucony.

Punktem przełomowym stał się film dokumentalny „Ostatni Cygan w Oświęcimiu” (reż. Maria Zmarz-Koczanowicz, 1994), który wielu otworzył oczy na naszą kulturę i historię w tym mieście. Wtedy do mojej restauracji „Cyganeria” zaczęły przychodzić tłumy zainteresowanych… a kiedy ją otwierałem kilka lat wcześniej, rada osiedlowa absolutnie nie chciała się na nią zgodzić. Oficjalnie mówiła, że nie będzie można pójść na spacer w tym kierunku, bo tam Cyganie mieszkają. Na miłość boską… mówiłem: skoro nie chcecie „Cyganerii”, podajcie rzeczowe powody. Odwołałem się do wojewody. Uznał, że mam rację. O wszystko trzeba było w tym mieście walczyć, o każdą rzecz.

Pierwsze koncerty plenerowe w Oświęcimiu urządzaliśmy właśnie w parku przy „Cyganerii”. Wtedy jeszcze wszyscy się tego Oświęcimia bali, czy to grać, czy organizować. Moim marzeniem był tutaj wielki festiwal z konkretnym, pokojowym, antydyskryminacyjnym przekazem. Stało się, najpierw zorganizowaliśmy z Darkiem Maciborkiem Inwazję Mocy w Oświęcimiu, a to otworzyło drogę do obecnego Life Festival Oświęcim. Zaczęliśmy szukać środków. Na początku ambasada Izraela odmówiła. Pytam: Darek, a co ci powiedzieli w tej ambasadzie? Odpowiedział, że nic. To znajdziemy inne rozwiązanie, mówię i poszliśmy do Centrum Żydowskiego. Do tej pory trwa współpraca. Nasze stowarzyszenie miało swój udział w organizacji pierwszych dwóch edycji LFO.

wystawa "Romowie - historia i kultura" w siedzibie Stowarzyszenia Romów w Polsce
wystawa „Romowie – historia i kultura” w siedzibie Stowarzyszenia Romów w Polsce

Czym Stowarzyszenie Romów w Polsce się zajmuje obecnie?   

Otworzyliśmy w naszej siedzibie wystawę „Romowie – historia i kultura” przy okazji Światowych Dni Młodzieży. Okazało się, że nasza ekspozycja w bloku 13 jest niewystarczająca. Tam pokazywaliśmy konkretnych ludzi, ich miejsca zamieszkania i to, co się z nimi stało. Pod względem oglądalności znajduje się nadal na czołowym miejscu w Auschwitz, ale turyści często chcą się dowiedzieć o Romach czegoś więcej. Zagłada zagładą, ale skąd Romowie są, dlaczego się tutaj znaleźli? Trzeba udostępniać informacje nie tylko o naszej śmierci, ale też o naszym życiu. Krąży wiele mitów na ten temat, stąd pomysł, by stworzyć osobną wystawę, w całości poświęconą historii i kulturze Romów od Indii przez Bizancjum aż po czasy współczesne. Chcemy przedstawić to bardzo dokładnie, podjąć osobno tematy kobiet, powstania warszawskiego itp. Wciąż pojawiają się nowe elementy, kioski multimedialne, audiobooki.

Jak pan ocenia współczesne relacje Romów z resztą mieszkańców Oświęcimia? W raporcie „Tolerancyjny Oświęcim” z 2011 roku wskazano, że największym problemem jest romofobia. Czy pan się z tą diagnozą zgadza?

nie boję dyskryminacji ze strony przeciętnego człowieka. Boję się tego, co mogą media i instytucje

Te badania mają mocniejsze i słabsze strony. Teraz w Oświęcimiu Romowie już raczej nie mieszkają. Skąd więc miałby się wziąć ów antycyganizm? Uważam, że raport nie do końca oddaje sytuację. Przede wszystkim, żeby od kogoś coś wyciągnąć, to wymaga dłuższej rozmowy, nie ankiet. Jeśli zada się jedno pytanie, to ludzie odpowiadają stereotypami, bo tak jest dla nich najłatwiej. To nie znaczy, że naprawdę są uprzedzeni wobec Romów. Ja się nie boję dyskryminacji ze strony przeciętnego człowieka. Boję się tego, co mogą media i instytucje, bo jak wiemy z historii, mogą najwięcej.

Kilka lat temu zapytał mnie Re’uwen Riwlin, obecny prezydent Izraela, jak nam się żyje w Polsce, odpowiedziałem, że nie gorzej niż Żydom przed wojną. Mamy duży problem z przestrzeganiem prawa, ale raczej ze strony instytucji, samorządów, kuratorów oświaty, ustawodawców. Z jednej strony jesteśmy obywatelami, a z drugiej nasze prawa obywatelskie nie są respektowane. Teraz składamy wniosek do Trybunału Praw Człowieka, żeby wypowiedział się w sprawie podawania przez media informacji o narodowości sprawców czynów zabronionych. To działania etycznie podejrzane. Przestępstwo nie ma synonimu etnicznego. Ten, kto je popełnia, to pojedyncza osoba z konkretnym dowodem osobistym. Kiedy dziennikarz podaje narodowość przestępcy, jego czyn rozszerza się na wszystkich pozostałych Romów, którzy nie mają nic wspólnego z tym przestępstwem. Złodziej jest złodziejem i powinien zostać ukarany jako złodziej. Dlaczego ja jako Rom miałbym odpowiadać za to, że inny Rom ukradł malucha?

Prokuratury umarzają wszystkie sprawy prowadzone przeciw dziennikarzom, którzy ujawniają narodowość przestępców. Pewna dziennikarka tłumaczyła się przed sądem, że ona Romów kocha, pisała o nich wcześniej pozytywne artykuły. Dobrze, ale jaki to ma związek? W tym akurat przypadku postąpiła nieetycznie. Chcemy działać prewencyjnie. Jeśli dziennikarze będą za to karani, to później dwa razy się zastanowią zanim podadzą taką informację. Czego dzisiaj Romowie najbardziej potrzebują? Przestrzegania prawa. Mamy prawa i obowiązki, prawo pracy, prawo dostępu do edukacji… Jeżeli prawo będzie przestrzegane, to nie potrzeba żadnych dodatkowych programów na rzecz Romów, niczego więcej.

Inna sprawa, tysiące romskich dzieci są posyłane do klas specjalnych, bo nie mówią dobrze po polsku. Zresztą ja też trafiłem do takiej klasy. Od dawna z tym walczę. Proszę sobie wyobrazić, że dzieci Polaków po dziesięciu latach wracających z Anglii, które też będą mówić słabo po polsku, zostałyby posłane do klas specjalnych… Z kolei język romski wcale się tak dobrze nie trzyma, jest przez Romów wypierany. Kiedy rozmawiam ze swoimi dziećmi, widzę, że w ich słowniku już nie ma słów, których ja jeszcze używam. Zastępują je polskimi. U wnuków to postępuje jeszcze dalej. Język romski zanika i może przestać funkcjonować, jeśli nie stworzymy mu warunków do przetrwania.

Mamy dziewięćdziesięcioprocentowe bezrobocie. To problem wręcz psychiczny. Rom ma zakodowane, że jako Rom żadnej pracy nie dostanie. Zobaczmy, od 2001 do 2011 zostało wydane 12,5 mld euro na badania, analizy, programy na rzecz Romów. W jaki sposób to zostało zagospodarowane, trudno powiedzieć, bo sytuacja Romów wcale się nie zmieniła. „Program na rzecz społeczności romskiej” to nieporozumienie.

Zazwyczaj w grupie etnicznej, ale też jakiejkolwiek innej, zaznaczają się dwie tendencje: zachowawcza i postępowa. Jak to wygląda u Romów?

Ja pochodzę z rodziny ortodoksyjnej a moja córka jest feministką. I cóż mogę z tym zrobić? Jej świat jest zupełnie inny od mojego. Zwykle osoby, którym się w jakiś sposób udało wybić w polskim społeczeństwie, zrobić karierę, są traktowane przez innych Romów jako wzór, ale pojawia się inny problem: one już nie bardzo samych siebie uważają za Romów.

Zapytała mnie w zeszłym roku pani profesor Ewa Nowicka, „co z tymi Romami w Europie, z integracją? Ciężko ich zintegrować”. Nie rozumiem. W Europie mają być przestrzegane prawa, a pozostałe rzeczy to sfera prywatna. Jeśli ktoś się nie chce integrować, to jego sprawa. Czy wszystko w Europie musi być zintegrowane? Czy nie można być tym, kim się chce, ubierać się tak, jak chce? Czy tego wyboru nam właśnie Europa nie daje?

 

[1] Sinti lub Sinte (l.poj. r.m. Sinto, r.ż. Sintisa) – tradycyjnie wędrowna grupa etniczna, pochodząca z Półwyspu Indyjskiego, pokrewna Romom i wraz z nimi określana zbiorczym mianem Cyganów (niem. Zigeuner, wł. Zingari, w języku sintich – Romané Chavé / Romane Tschawe / Romane Čhave, dosłownie: „Synowie Ramy” lub „Romscy synowie / chłopcy”).

DATA PUBLIKACJI: 10 czerwca 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 1 czerwca 2018