„Czy komputery będą kiedyś tworzyły sztukę tak dobrą jak sztuka ludzi?” – pada czasem pytanie. Według mnie pytanie to niczemu nie służy. Jest puste. Pytający mają prawdopodobnie na myśli kwestię, czy cybernetyczne twory będą tworzyły sztukę dla nas. Bez ludzkiego udziału nie ma nawet potrzeby zastanawiać się nad tą ewentualnością, a z nim sztuka tworzona przez roboty nie byłaby całkowicie autonomiczna.
Wyobraźmy więc sobie obcą planetę, którą zamieszkują już takie maszyny. Dzięki swojej wyśmienitej inteligencji i niezawodnym kalkulacjom wyeliminowały one tamtejszy odpowiednik istot biologicznych jako niepraktyczny, mało wydajny i wybrakowany. Prawdopodobnie opracowały w tym celu urządzenie promieniujące, które wypala żywą tkankę w ułamku sekundy. Nasze wyobrażone art-boty tworzą teraz niesamowite dzieła sztuki, inne „wzruszają(?)” się nimi i tworzą jeszcze piękniejsze. Ponieważ postęp ten może w przypadku maszyn być niemal nieskończony, sztuka tworzona przez te art-boty z obcej planety stać się może niemal nieskończenie „piękna” lub niemal nieskończenie „dobra”. Tak jak doświadczenie sztuki w świecie ludzi jest subiektywne i zależne od kulturowych i osobistych uwarunkowań, sztuka art-botów również jawiłaby się w ich mini-kamerkach jako dobra lub zła w sposób zależny od ich robo-doświadczeń, ich robo-historii, robo-kultury i robo-analiz ich robo-rzeczywistości. Technologia druku cyfrowego w trzech wymiarach (dlaczego nie w jedenastu!) wyeliminowałaby jakiekolwiek ograniczenia techniczno-konstrukcyjne choć dzięki łatwej wymianie danych, komputerowi artyści prawdopodobnie całkowicie zaniechaliby produkcji. Zapoznanie się z wirtualną symulacją projektu lub tylko z jego parametrami byłoby bowiem bardziej wydajne i w zupełności wystarczające. Być może każdy kolejny robo-artysta łącząc się z innymi w sieci, przewidziałby rezultaty działań innych. To już nawet ma miejsce w naszej rzeczywistości, kiedy to przed wykonaniem projektu artyści sprawdzają w google, czy ktoś inny już go wcześniej nie wykonał. Najczęściej kończy się zaniechaniem produkcji ze względu na ogromną liczbę artystów pracujących podobnie. Możliwe byłyby narodziny znoszących się wzajemnie robo-prądów, robo-izmów i robo-tendencji w robo-sztuce. Można nawet wysnuć spekulację, że wysoko myślące maszyny dojdą do wniosku, że wykonywanie sztuki jest niepraktyczne i zbędne. Być może doszłoby też do zażartej rywalizacji pomiędzy cyfrowymi artystami. W końcu komputery mogłyby prześcigać się w drukowaniu coraz bardziej zmyślnych wizytówek, broszurek i katalogów oraz projektowaniu coraz lepszych stron www, a ich oprogramowanie pozwoliłoby na najbardziej wydajne „obracanie się” w odpowiednich robo-kręgach. Być może skonstruowanie kurator-bota byłoby najlepszym sposobem na zorganizowanie doskonałej robo-wystawy, a krytyk-bot napisałby nieskazitelnie inteligentną robo-recenzję. Wszystko byłoby prawidłowe, lecz prawidłowość nie służy specyfice umysłu twórczego.
Pytanie, czy art-boty potrafiłyby tworzyć sztukę, powinno sugerować ideę interwencji następującej w sferze przypadku, ślepego zrządzenia lub zajść spoza naszej kontroli. Komputery są jednak programowane przez ludzi. Można powiedzieć, że tworzymy je na obraz i podobieństwo własne.
Czy istnieją przykłady wytworów spoza naszej kontroli bez udziału komputerów? W pracy wielu artystów współczesnych dochodzi do umyślnego przyzwolenia na ślepą szansę. Używane są owady, ptaki, świnie, szympansy i słonie lub udziela się głosu zwyczajnie przypadkowo kapiącej rozwodnionej farbie. Łatwo jest przewidzieć efekt kapiącej farby lub ślad, który na powierzchni płótna zostawi ślimak winniczek umoczony w farbie. Wielu z nas zachwyca się tymi dziełami przypadku. Nie ma przecież nic gorszego od aroganckiej interwencji artysty! Tęcza lub przypadkowe ułożenie chmur, które interpretujemy jako znajomy kształt, również są takimi wytworami spoza naszej kontroli. Nie zostały wygenerowane ani przez algorytm cyfrowy, ani przez działalność artysty. Nie mogą one jednak zostać nazwane sztuką, bo sztuką staje się dopiero przetworzenie tych inspiracji przez myślącego i czującego artystę, które następnie są interpretowane przez podobnie myślącego i czującego odbiorcę. Bez nas nie byłoby umysłu, który mógłby ją zinterpretować, nazwać i subiektywnie „poczuć” jej piękno. Tęcza nie może istnieć bez tęczówki. Nasza percepcja usytuowania tego zjawiska zależy przecież od punktu, z jakiego go obserwujemy. Sama tęcza nie jest przy tym aktem twórczym. Wypowiedzenie słów zachwytu na jej widok lub zatańczenie na jej cześć – jak najbardziej! Zapytajmy więc, czy „dzieła” art-botów nie byłyby dla nas tęczami?
Nastąpić mogą między robotami interakcje tak skomplikowane, że nawet człowiek o wysokim ilorazie inteligencji i niebywałej emocjonalnej dojrzałości nie będzie w stanie ich ogarnąć tak, jak szympans nie jest w stanie ogarnąć ruchów figur na szachownicy.
Odpowiednia złożoność systemów cyfrowych w „mózgu” komputera prawdopodobnie pozwoli kiedyś na nauczenie maszyny cyfrowej myślenia, doświadczania, odczuwania i subiektywnego reagowania na bodźce zewnętrzne i przeciwności losu, które kształtują charakter w nas – mięsnych stworzeniach. Charakter może być w końcu rozumiany również jako specyfika oprogramowania. Być może będzie możliwe symulowanie takich bodźców poprzez uprzednio zaprojektowany algorytm, który następnie pozwoli cyfrowemu mózgowi na ukształtowanie własnych unikalnych idiosynkrazji i interakcji z innymi art-botami. Powstaną art-boty z tendencjami nerwicowymi, art-boty uczuciowe, art-boty okrutne, art-boty smutne, art-boty wesołe, a nawet art-boty nudne. Czymże jest emocjonalna nierównowaga, agresja czy przewina wobec innych jeśli nie błędem oprogramowania lub wirusem? Komputery, przynajmniej te wzorowane na pracy umysłu ludzkiego (innych wzorów na razie nie znamy), nie są bowiem wolne od pomyłek, wad systemowych i wirusów. To właśnie pomyłka pozwala na niesamowite odkrycia w sztuce i nauce. Pomyłka (mutacja) gwarantuje też w końcu ewolucję form biologicznych (patrz „W oczekiwaniu na błąd”)
Tęcza nie może istnieć bez tęczówki.
Być może samo-doskonalenie się art-botów stanie się tak zaawansowane, że powstaną cechy osobowości i uczucia, których my – mięsne stworzenia jeszcze nie potrafimy sobie wyobrazić. Nastąpić mogą między nimi interakcje tak skomplikowane, że nawet człowiek o wysokim ilorazie inteligencji i niebywałej emocjonalnej dojrzałości nie będzie w stanie ich ogarnąć, tak jak szympans nie jest w stanie ogarnąć ruchów figur na szachownicy. Sztuka wytwarzana przez takie zaawansowane „maszyny czujące” początkowo może niczym nie różnić się od znanej nam sztuki ludzkiej. Mogą powstać wytwory sztuki złej i lepszej; przynajmniej tak zinterpretowanej przez subiektywne komputery i ludzkie umysły. Tutaj jeszcze byłoby miejsce na odbiór sztuki art-botów na płaszczyźnie doświadczeń ludzkich, jeszcze trochę podobnych do doświadczeń tych nowych „maszyn czujących”. Artyści z krwi i kości, jeśli przetrwają, być może zajmą się wówczas malowaniem bukolicznych pejzażyków akwarelowych lub kwiatów w wazonach. Odżyłby radosny folklor! (patrz: „Kiedy pęka grobla, oj dada!”). W tym stadium ludzie stanęliby przed wyborem spośród dzieł sztuki wytworzonych przez art-boty tak samo, jak wybierają spośród par butów w sklepie obuwniczym. Martin Creed* w jednym z wywiadów przyznał, że nie widzi różnicy w intensywności doświadczenia kreatywnego pomiędzy wybieraniem nowej pary jeansów a uprawianiem „tak zwanej sztuki”. Tak samo może wyglądać nasza selekcja spośród prac art-botów. Nie wszystkie kreacje komputerowe muszą też rezonować, wszak często nawet ludzkie mózgi artystyczne nie mogą uniknąć bełkotu i poddane są surowej eliminacji kolektywu interpretatorów. Sztuka „zła” może stać się rezultatem ataku wirusa komputerowego, choć kto wie, czy wirus komputerowy nie byłby dobrym warunkiem do powstania prac dużo ciekawszych od tych wykonanych przez komputer „prawidłowo myślący”…
Scenariusz z art-botami z obcej planety nie ma żadnych konsekwencji w naszym naziemnym i mięsnym doświadczeniu. W końcu nie ma nawet dla nas miejsca w tej dystopii, a samo wytwarzanie sztuki przez te wysublimowane maszyny nie miałoby żadnego dla nas znaczenia. Znajdowalibyśmy się bowiem poza jej kontekstem. Z czasem rozpędzona maszyneria cyfrowego samo-ulepszania mogłaby daleko prześcignąć doświadczenie ludzkie i zakres naszego ograniczonego organicznego myślenia. Mogłoby dojść do zawrotnie prędkiej wymiany sztuki i jej interpretacji pomiędzy art-botami, które zostawiłyby ludzkich odbiorców i artystów daleko w tyle. Byłby to być może dla nas dobry moment aby odłączyć wtyczkę. Nie chcielibyśmy przecież skończyć tak jak istoty biologiczne z hipotetycznej planety z pierwszego paragrafu niniejszej rozprawy.
_______________
*według mojej własnej teorii Martin Creed jest art-botem absolutnym