By Jessie Eastland - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=47115431
By Jessie Eastland - Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=47115431

księżyc świeci

Mani stworzył jeden z ciekawszych scenariuszy fantastycznych, w których odwieczna walka toczy się między mocami światła i ciemności. Niniejsze medytacje lunarne nawiązują luźno do tego wątku kultury światowej. Czas lektury solarnej: 7-9 minut.

Filozofowie długo zajmowali się Słońcem, podczas gdy Księżyc pozostawał niedoceniony i niedowartościowany. (Wyjątek stanowili manichejczycy, których święty Augustyn potraktował w swoich Wyznaniach z podejrzanie przesadnym, wręcz karykaturalnie przesadnym intelektualnym okrucieństwem – powodowanym być może żądzą zemsty na dawnych towarzyszach, którzy w niewystarczającym stopniu docenili starania młodego doctora gratiae o uznanie. „Spójrzcie, manichejskie robaki! oto jestem biskupem w Hipponie, a kim jesteście wy? Pokątna sekto bez znaczenia i perspektyw!” Tak mogły brzmieć skryte myśli Augustyna, którego fascynowała przede wszystkim nieskończona, boska moc. Należy od razu też podkreślić, że bycie biskupem dzisiaj – w kościele masowym, gdzie przecież roi się od biskupów – a bycie biskupem w czwartym wieku po Chrystusie, to dwa odległe bycia, różniące się między sobą powagą, bliskością względem źródła i siłą oddziaływania. Św. Augustyn w obszernej części Wyznań poświęconej manichejczykom, z całą pewnością usiłował – skutecznie – postawić samego siebie w świetle lepszym niż to, którym świecił mu, przez dziewięć długich lat, jego księżycowy, manichejski bóg. Moc dobra ma zwyciężać zawsze i ma gwarantować swoim wyznawcom poczucie bezpieczeństwa, podczas gdy manichejczycy wciąż tylko przegrywają ze złem, niczym religijni masochiści; tymczasem w Augustynie przeważył ostatecznie pierwiastek sadystyczny. Ich oferta kulturowa nie jest popularna, nie daje nadziei na sławę i chwałę w pamięci ludzkiej. Dlatego Augustyn trafnie zainwestował swoją niszczycielską energię zemsty na niegdysiejszych braciach i siostrach, tworząc wybitne dzieło literatury konfesyjno-agresywnej, które przy okazji potwierdziło w oczach innych hierarchów kościoła rzymskiego słuszność wyboru jego osoby na tak ważny urząd, jakim było biskupstwo jednego z ważniejszych miast Numidii, przy czym jednym z naczelnych zadań sprawującego ten urząd miało być zwalczanie herezji…)

Słońce – tak się mówi do kochanka

Zbyt długie patrzenie w Słońce nie może się obyć bez dotkliwych konsekwencji. Dlatego Słońce zostało ubóstwione oraz symbolicznie i kulturowo uprzywilejowane względem swojego młodszego naśladowcy – Księżyca. Jeżeli przyjąć, że Słońce było mistrzem kultury światowej, to Księżyc był co najwyżej czeladnikiem mistrza. Jednocześnie Księżyc stanowił zawsze wdzięczny obiekt obserwacji, gdyż można było go podziwiać bez natychmiastowego bólu oczu. Jednakowoż nie był nigdy traktowany wystarczająco poważnie. „Twarz jak księżyc w pełni” posiada rys komiczny, z kolei twarz w pełnym Słońcu, twarz Słońca, słoneczka, nie ma w sobie nic z komizmu. Słońce – tak się mówi do kochanka. Księżycu? Tak się nie mówi. Jeżeli nasze słońce ma twarz jak Księżyc w pełni, to będziemy unikać ujawnienia przed nim tego faktu, ponieważ nie chcemy go urazić, zranić, ewentualnie wzbudzić w nim niepotrzebnych podejrzeń, jakobyśmy sugerowali mu zrzucenie paru kilogramów lub wręcz zmianę trybu życia.

Słońce zawsze jest w doskonałej pełni (nie licząc zaćmień), Księżyc jest w doskonałej pełni tylko czasami. Wyjątkowe przypadki zaćmień słonecznych były i są odnotowywane przez ludzkość w księdze wydarzeń niezwykłych, ekscytujących i niesamowitych. Zaćmienie Księżyca przechodzi najczęściej niezauważone (przynajmniej w rejonach zelektryfikowanych, doświetlonych, zanurzonych w wielkim południu świetlówek i żarówek, czyli na większości obszarów cywilizowanego świata). Pełnia Księżyca jest tą jego fazą, w której niweluje on – przez dwa trzy dni w miesiącu – odległość, jaka dzieli jego sławę od sławy Słońca, które dzień w dzień spektakularnie zachodzi, wschodzi, oraz osiąga i przekracza zenit w swojej emanującej na Ziemię – zwłaszcza latem, kiedy niebo jest bezchmurne a dzień trwa jakby tydzień – świetlistej chwale. Pełnia Księżyca hipnotyzuje lub euforyzuje obserwatora, wywołuje lub wzmaga jego bezsenność, rozbudza ukryte instynkty, czasami nawet zamienia ludzi w ludożercze wilkołaki, które w świetle słonecznym tracą pamięć o swoich nocnych, dziko-morderczo-onirycznych ekscesach; po czarze pełni Księżyca nadchodzi bowiem słoneczne odczarowanie. Metafory księżycowe tworzą inne światy niż metafory solarne, a Księżyc fascynuje i uczy nas pokory w sposób o wiele bardziej subtelny niż Słońce.

Księżyc wciąż się wznosi… ale ty już musisz opuścić głowę

Wyobraźmy sobie rejs. Płyniesz, a twoim oczom ukazuje się daleki brzeg wieczornego miasta. Wtem, ponad światełkami domostw i oranżowymi łunami lipcowych pożarów, wschodzi Księżyc. Po prostu patrzysz jak on wschodzi, i nic więcej się nie dzieje. Jasna tarcza Księżyca nie zakłóca sztucznej świetlistości miasta, nie wdziera się w nią, lecz spokojnie jej towarzyszy. Patrzysz na Księżyc, niemal nie mrugając powiekami, pomimo silnego wiatru od lądu. Możesz sobie pozwolić na niemruganie, ponieważ nad morską taflą wciąż jeszcze nie unosi się miejski pył ani owady, które mogłyby ci wpaść pod powieki i podrażnić rogówkę, wywołując pieczenie i łzawienie oczu, a przez to także wzmagać odruch ich mrużenia. Patrzysz więc prosto w Księżyc, spokojnymi oczami żeglarza, otwartymi na wiatr bez lęku. Kiedy jednak patrzysz tak już dłuższą chwilę, jaśniejąca i przechodząca z oranżu w biel tarcza wciąż wschodzi i wschodzi, i wznosi się coraz wyżej ponad miastem, musisz więc nieco bardziej zadrzeć głowę, i jeszcze bardziej, i jeszcze… Jeżeli teraz nadal chcesz na niego patrzeć, obserwować nocną drogę pełnego Księżyca po bezkresnym niebie, musisz napiąć mięśnie karku i utrzymać je w tym napięciu… aż pojawi się w nich ból, najpierw subtelny, ledwie dostrzegalny, ale też dosyć szybko narastający, coraz silniejszy… Tymczasem Księżyc wciąż się wznosi, jednostajnie, w równym tempie… natomiast ty musisz już opuścić głowę. Ból zmusza cię do zgięcia karku, rozluźnienia mięśni i porzucenia swojej wzrokowej fascynacji. Ewentualnie możesz się położyć i nadal patrzeć na Księżyc w pozycji leżącej… Masz wybór: albo opuszczenie głowy, albo położenie się na wznak. Ty masz mięśnie karku, Księżyc nie ma. Ty czujesz ból, on nie. On był tutaj – ten Księżyc – i krążył między horyzontami na długo przed powstaniem pierwszych bakterii. Przebył czas o wiele dłuższy od całego dotychczasowego życia na Ziemi.

Dlaczego apologie nadziei nie brzmią?

Dla śpiących i zmarłych nic nie ma znaczenia. Sensy, wartości są tworami tymczasowymi, nadawanymi światu przez żywe głowy osadzone na mięsno-kostnych stelażach ciał, noszone wysoko w świetle dnia a nocami odkładane na miękkie posłania. Nocą, w zenicie pełnego Księżyca możemy już tylko przybić do brzegu i zasnąć. Nad ranem znowu zapieją koguty, kwiaty otworzą korony kielichów, a my nadamy znaczenia rzeczom. „Głowa do góry!” Jakże niestosownie brzmi ta zachęta przed snem. W pocieszeniach słychać fałszywą nutę; jak gdyby prawdziwej nadziei nie dało się w ogóle wypowiedzieć. Jaki stąd wniosek? Nadziei albo wcale nie ma, albo jest nieodróżnialna od swojego przeciwieństwa. A może jest jeszcze czymś innym? Tylko, że w tym „jeszcze” słychać już scholastyczny fałsz. Dlaczego apologie nadziei nie brzmią? Nadzieja jest czymś takim, czego nie trzeba ani bronić, ani zachwalać, albo nie ma jej wcale.

 

pamięci Tadeusza Różewicza

DATA PUBLIKACJI: 14 lipca 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 13 listopada 2017