foto Krzyś Pacewicz
foto Krzyś Pacewicz

Dziennik czasów zamachu (3)

Nie kronika wydarzeń, a raczej na bieżąco spisywane refleksje-reakcje na wydarzenia

Noc zawsze zmienia dynamikę sprzeciwu, w nocy zostają najbardziej energiczni i zdeterminowani, w nocy reaguje się inaczej, bardziej instynktownie, emocje są jakby „ciemniejsze”, ale i intensywniejsze; złość, gniew wypowiadają się pełniej. Nawet pod światłami wielkiego miasta – noc nadaje protestom inny charakter. I to właśnie one, nocne akcje, były najpiękniejsze.

 

c.d. 21.07.2017

Sondaże. Sondaże od jakiegoś już czasu wariują. Wczoraj poparcie dla rządu rosło; w kolejnym, dzisiejszym poparcie dla rządu spada – o kilka procent, ale spada, za to opozycja nieznacznie rośnie. Nikt już nie wie, co myśleć o sondażach i za pomocą jakich narzędzi je interpretować. Że nie mówią już one wprost, co sądzą ankietowani i jakie są ich ostateczne preferencje, to rzecz jasna. Tylko co mówią, w takim razie? Może te kilka procent różnicy w górę lub w dół wypowiada istotę rzeczy: że jak nie wiadomo, co myśleć, to w odpowiedzi na pytanie „tak czy nie” odpowiada się: „tak i nie”. Czy zatem poparcie dla rządu rośnie? Tak i nie. Czy spada? Tak i nie. Co to znaczy, jak to rozumieć? Może nie da się zrozumieć.

nie wielki Inny, lecz wielki Nikt, Pan „Nie Wiadomo Kto”, antymateria bytu społecznego

Chcielibyśmy od ludu politycznego, by działał wedle jasnych pobudek, intencji, preferencji i zamiarów; wedle schematu: rozpoznanie sytuacji plus świadomość własnego interesu równa się określona decyzja polityczna (za lub przeciw, ewentualnie obojętność). Tymczasem kluczowa dla przepływów większościowego poparcia zdaje się grupa tych, którzy według takiego schematu nie działają, którzy sami nie wiedzą, ani jak jest, ani czego chcą, ani jak to osiągnąć, zdezorientowani; ci, co nie są ani za, ani przeciw, ale jednocześnie nie są też za tym, by być za czymś lub przeciw czemuś – i stąd nieokreśloność, kapryśność i ambiwalencja wahań sondażowych, które dla interpretatora, czyli kogoś, kto chce zrozumieć tendencję, kierunek, dynamikę reakcji na wydarzenia w sposób jednoznaczny (spadek czy wzrost?), okazują się zupełnie nieczytelne.

Te kilka procent nieoznaczoności (w górę czy w dół?) to właśnie ci, którzy pragną w sposób rozdarty, którzy chcą i samozniszczenia, i przetrwania, choć oczywiście nie są świadomi tego rozdarcia, nie wiedzą o nim (jak mogliby wiedzieć?) – to źródłowa różnica w identyfikacji, która nie pokrywa się sama z sobą, przesunięcie w podmiocie, który robi co innego, niż myśli, że robi, bo na niższym poziomie myśli co innego, niż myśli, że myśli. A te kilka czy może kilkanaście procent, które w jednym sondażu są „za” – i dodają się do wzrostu poparcia, a w drugim sondażu są „przeciw” i dodają się do jego spadku, to właśnie ci o decydującym znaczeniu, którzy jednak decydują siłą niezdecydowania i niezorientowania, określają mocą własnej niedookreśloności; myślą „a”, ale jednocześnie myślą „nie-a”. Są i „za”, i „przeciw”, niczym kot Schroedingera, jednocześnie żywy i martwy. Od nich, od ich wahadłowych ruchów, zależy jednak wszystko. Stanowią moment chaotyczny, nieprzewidywalny, niesterowalny. Nie wiadomo, co ma na nich większy wpływ, jakie sentymenty, jakie sądy, jakie fakty poruszają ich bardziej, a jakie pozostawiają obojętnymi. Są niewidzialni, a zarazem nieprzejrzyści, niezbadani – to jakby podmiot bez tożsamości, nie wielki Inny, lecz wielki Nikt, Pan „Nie Wiadomo Kto”, antymateria bytu społecznego, na której jednak wszystko się opiera i od której nie do końca dającego się zdeterminować działania wszystko zależy. Wychwytują ją detektory, czyli sondaże opinii, ale tylko pośrednio i krzyżowo – właśnie poprzez wahania i dwuznaczność wyników z sondażu na sondaż dowiadujemy się o istnieniu tej „ciemnej masy”, która i popiera, i nie popiera. Jej istnienie zaś jest z jednej strony warunkiem możliwości istnienia całości – czyli jest podstawą – z drugiej zaś właśnie tym, co od środka zaburza badania tej całości, czyniąc ją ostatecznie totalnie nieobliczalną i „niescalalną”.

Tymczasem ulice rozkwitły, powstanie lipcowe w Warszawie wciągnęło już chyba z kilkadziesiąt tysięcy (żadna z demonstracji nie miała tak wielkiej skali, ale ich długotrwałość, ciągłość – to już prawie tydzień – wskazują, że bierze w nich udział, tylko w sposób rozproszony, a nie punktowy – na pewno parę dziesiątek tysięcy osób; od takich, którzy zjawiają się codziennie, po takich, co przyszli tylko raz. „Spacery” – tak protesty określił minister od policji – stają się już chyba wręcz modne; wypada się pokazać, być, zakładane są lepsze stroje (nieliczni, jak ja, wyłamują się w dresie, ale to tylko za pierwszym razem, bo potem już założyłem przyzwoitszą koszulę), obowiązują najlepsze maniery, to prawdziwie eleganckie, wykwintne i wysmakowane protesty, przynajmniej w dzień. Oby ta moda nie stała się tylko przemijającą chmurą wytworzoną przez social media; cała nadzieja, że fb będzie nam udostępniał często te wspomnienia i że to się utrwali w często szerowanych memach.

foto Krzyś Pacewicz
foto Krzyś Pacewicz

Jednak poza facebookiem i twitterem – tak, parę pięknych demonstracji odbyło się w tym wielkim tygodniu, bardzo różnych – do wyboru, do koloru. Jako że patos jest niezbędny takim przedsięwzięciom, były patetyczne; ale były też przeciwne im w stylu – „streetartowe” – zwłaszcza odkąd sprawy w swoje ręce zaczęli coraz bardziej przejmować młodzi ludzie. Otóż, jak się okazuje, bez młodych każda demonstracja grzęźnie w nudzie, w braku emocji. Młodzi – a chyba najściślej mówiąc: młode kobiety – odegrały więc rolę nieobecnego na barykadach ludu. Tych taksówkarzy i tramwajarek, którzy tym razem nie zechcieli zablokować miasta (a wystarczyłaby przecież jedna taka, co stanęłaby w poprzek ronda, nomen omen, Dmowskiego, by zablokować komunikację w całej Warszawie…) To młode i młodzi stanęli szybko w awangardzie ruchu, chętnie tworząc żywe blokady i pomysłowo definiując nowe metody oporu. Starzy maszerowali w dzień, ale młodzież przejęła noc.

wolność powiodła ich na barykady!

Noc zawsze zmienia dynamikę sprzeciwu, w nocy zostają najbardziej energiczni i zdeterminowani, w nocy reaguje się inaczej, bardziej instynktownie, emocje są jakby „ciemniejsze”, ale i intensywniejsze; złość, gniew wypowiadają się pełniej. Nawet pod światłami wielkiego miasta – noc nadaje protestom inny charakter. I to właśnie one, nocne akcje, były najpiękniejsze.

Nigdy nie zapomnę nocnej demonstracji pod senatem: kilka tysięcy gardeł krzyczało przez pootwierane przez opozycyjnych parlamentarzystów okna w czasie, gdy reżim pospiesznie procedował ustawę – to była moc, tłum krzyczał tak, jakby latał, okrzyki niosły się w przestworza… Wielu z nich było po raz pierwszy, drugi na demonstracji – spontanicznie potrafili stworzyć formę, ekspresję. Byłem tym zbudowany.

Nie zapomnę też tej gromady młodych ludzi – mignęli mi tam wśród nich, i rzecz jasna nie tylko tam, bo w czasie całego wielkiego tygodnia wszędzie migali mi moi byli uczniowie, i studenci, jakże byłem z nich, tych młodych kobiet i mężczyzn, dumny (i rzecz jasna pośrednio z siebie); zbyt dynamiczni, bym ich choćby zatrzymywał na pogawędkę, pozdrawiali mnie, jeśli dostrzegli w pobliżu, ja pozdrawiałem ich i pozdrawiam teraz raz jeszcze – młodych, którzy na Wiejskiej zablokowali przejazd przez ulicę wielkim kontenerem na śmieci, później latać będzie po necie fotka z nimi, uwiecznieni na niej z flagą trzymaną na barykadzie w oczywisty sposób kojarzyli się z całą rewolucyjną tradycją: tak, wolność powiodła ich na barykady! Patrząc na nich, byłem wzruszony do łez, w tym momencie, tamtej nocy, najbardziej wzruszony.

foto Krzyś Pacewicz
foto Krzyś Pacewicz

Ponieważ sam nie umiem zbytnio znaleźć się na demonstracjach i przychodzę na nie, by po prostu być, raczej niż coś robić – jestem bowiem zbyt introwertyczny, żeby czuć się swobodnie i nie być totalnie skrępowanym w wielkim zgromadzeniu – z podziwem patrzyłem na to, jak protestujący, zwłaszcza na tych manifestacjach, których instytucjonalne zaplecze było najbardziej doraźne i skromne, nie tylko wiedzą, jak się zachować, mają prawdziwy protestacyjny savoir-vivre, ale i są w tym kreatywni, śmiali i zorganizowani – nastąpiła jakaś niesamowita dezatomizacja jednostek w protestującym tłumie: wymyślają siebie kolektywnie i na poczekaniu. Zazdroszczę bardzo wszystkim tym, którzy gotowi są natychmiast wcielać w czyn świeże pomysły czy choćby bardziej śmiałe. Zazdroszczę tym leżącym pod płotkami policyjnymi i tym, którzy walą w kontenery na śmieci, jak i tym zagadującym do policjantów. Zaiste, gdyby wszyscy byli takimi jak ja pasywnymi „staczami” i cichutkimi, ledwie dającymi się słyszeć „krzykaczami”, to te demonstracje by się nie udały (no, ale gdyby wszyscy byli takimi jak ja niełasymi na władzę kontemplatorami, to te demonstracje nie byłyby potrzebne – pozwólcie, że powie sobie introwertyk na pocieszenie…)

Niestety, nie potrafię za bardzo krzyczeć na ulicy, siadać na niej i dawać się nosić policjantom – naprawdę zazdroszczę bardzo tym, którzy byli wynoszeni z blokad przez policję, ale ja nie umiem być wynoszony; nigdy więc nie będę gwiazdą barykady, będę co najwyżej kamieniem na szańcu, taką mam naturę, lecz może nawet nie kamieniem, to zbyt ambitne wciąż, raczej kawałkiem styropianu albo fragmentem litery, V lub O. Dlatego wybaczcie, towarzysze protestów, że krzyczałem szeptem, wznosiłem rękę zaciśniętą w pięść i zaraz zawstydzony ją opuszczałem, tudzież nie wymachiwałem flagą, a w literce stałem na samej krawędzi, trochę rozmywając jej ostrość – wszystkim tym gestom jednak w duchu przyklaskuję, pełen radości i dumy z was, kochani spacerowicze.

byliśmy razem, poznaliśmy się, odnowiliśmy stare znajomości poza fejsem

Wszystko to jednak na próżno, bo senat przyjął ustawy i teraz został już tylko podpis prezydenta, który do tej pory – z jednym niedawnym, lecz nie aż tak istotnym wyjątkiem – podpisywał wszystko, co dano mu do podpisu, słusznie popadając w niesławę i pogardę, jaką opinia publiczna żywi dla marionetek politycznych i ludzi zewnątrzsterownych. Nie chcę być złym prorokiem – aczkolwiek bycie złym prorokiem nie jest aż tak znowu odległe od mego nastawienia do świata, krótkofalowo optymistycznego, lecz długofalowo ostrożnie pesymistycznego – ale jestem głęboko przekonany, że choć należy żądać od prezydenta veta, to nie należy się go spodziewać.

foto Krzyś Pacewicz
foto Krzyś Pacewicz

Dziękuję Wam, drodzy spacerowicze, za ten daremny, lecz jakże potrzebny zryw. Zrobiliśmy – i wciąż będziemy robić – wiele, wszystko, co się dało, ale nie pokonamy dziejowej fali, nie zawrócimy pędzącego czołgu. Wszakże byliśmy razem, poznaliśmy się, odnowiliśmy stare znajomości poza fejsem, pogawędziliśmy trochę, ponarzekaliśmy na swój los, pokrzyczeliśmy szeptem, poparadowaliśmy – to przecież coś; a młodzi mieli generacyjne przeżycie, będą pokoleniem lipca 2017, albo jakoś inaczej się to nazwie; za dwadzieścia, trzydzieści lat będą mieli swój zbiorowy mit założycielski – to na pewno obróci się jeszcze na dobre.

 

 

C.d.n.

Czytaj także: Dziennik czasów zamachu (1)

Dziennik czasów zamachu (2)

 

 

DATA PUBLIKACJI: 1 sierpnia 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 13 listopada 2017