Kończy się lato – czas bez-ubraniowej beztroski i nieszkodliwej głupkowatości, czas basenowych zjeżdżalni, disco polo, majteczek, kropeczek, kręconych lodów, gofrów z bitą śmietaną i durnych dmuchanych twierdz pełzających po piaszczystych wydmach naszych plaż.
gorąc nie mąci nam już w głowach
Wracamy do rzeczywistości realnej. Znowu bardziej kategorycznie oddzielamy wnętrze od zewnętrza, górę od dołu, światło od ciemności, chociaż ciemność zaczyna stopniowo zdobywać znaczną przewagę. Szkolne mury każą dzieciom przywdziać mundurki: te dosłowne i te metaforyczne. Zeszyty w równą kratkę z Orłem Białym lub z Ojcem Świętym zostały zakupione i oprawione.
Ubieramy solidne półbuty szyte (nie klejone!) z cielęcej skóry produkcji krajowej zamiast tych zagranicznych tenisówek, śmierdzących trampek, japonek, rzymianek, espadryli, flip-flopów, kroksów i innych cudaków.

Powietrze się ochładza i gorąc nie mąci nam już w głowach. Oto w strukturach naszych betonowych twierdz na nowo krystalizują się nieco wcześniej przyblakłe na letnim słońcu światopoglądy.
Znowu zaciskamy pięści i twardo bijemy nimi o blaty stołów żeby postawić na swoim. Nożyczki niech nawet nie próbują się odzywać. One samym już swoim istnieniem przegrywają dyskusję!
Jesień staje się oto porą doroślenia. Dorośli się nie uśmiechają i nie zjeżdżają po basenowych zjeżdżalniach. Wiedzą, że gofry z bitą śmietaną i lody kręcone to infantylne igraszki. W aurze listopadowej słoty nikt się już na nie nie skusi. Pora więc rytualnie zarżnąć jakieś zwierzę, najchętniej kozła ofiarnego, i najeść się do syta czymś bardziej konkretnym.
A jeśli twierdze, to tylko budowane na solidnej skale, murowane granitem i cegłą, wyposażone w ambrazury armatnie, fosy i mosty jak najrzadziej zwodzone. Pora już zwinąć te buble z nylonu i rurek PCV i złożyć je gdzieś w magazynie do czasu ponownego zdziecinnienia. Ono zawsze powraca.
