C3493A0F-73D2-4E73-A3C5-DC07E9ABED52

Orgia i pierogi

Jeden z moich przyjaciół, który okres bożonarodzeniowy spędza w rodzinnych górach, wielokrotnie próbował uciekać od świątecznego zgiełku w alkohol. Bez skutku

Jest jeden dzień w roku – a właściwie trzy długie dni – kiedy zrzucamy szaty pokutne i zapominamy o codziennych cnotach i nakazach. I choć ten czas nie ma wymiaru seksualnego, jak najbardziej ma swój wymiar cielesny: to rozkosz patrzenia, łowienie woni, gdy nasze podniebienia wyśpiewują: „Gloria, gloria, gloria, in excelsis De-o!” Obiekty pożądania wnosi się w półmiskach i salaterkach: śledzie w śmietanie, karpie po żydowsku, ryba po grecku, bigos z grzybami, kompot z suszu, barszcz z uszkami, gotowanymi lub po kresowiacku, smażonymi. Wykłada się na półmiski kopy pierogów, pstrągi, łososie, galarety. Szynki, polędwice, pasztety, chrzan, ćwikłę, łamańce. Kutie, makowce, serniki, pierniki, miodownik. Wigilia urasta do wielkiego paradoksu – wielka uczta potraw postnych, kiedy praktyki ascezy i obżarstwa spotykają się przy jednym stole.

gdzieś pomiędzy drugim sernikiem a trzecim śledziem traci się rachubę, zapomina miar i wag, cała chronologia konsumpcji przemienia się w żołądku w jedną kosmiczną zupę

Być może uczta wigilijna to jedyna nieskrępowana niczym orgia, do jakiej my, ciężko pracujący (jeśli wierzyć danym Eurostatu) Polacy mamy dziś dostęp? Znajduje ona swoją legitymizację w uświęconej tradycji, jest zasłużona, pozbawiona kompleksów, nie trzeba się jej wstydzić ani uprawiać pokątnie. Orgiastyczność wyraża się tu poprzez nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Dosłownie: gdzieś pomiędzy drugim sernikiem a trzecim śledziem traci się rachubę, zapomina miar i wag, cała chronologia konsumpcji przemienia się w żołądku w jedną kosmiczną zupę. Nie ma już oddzielnych posiłków, są jedynie długie ciągi spożycia, rozpoczynające się kurtuazyjnym „obiadem” lub „kolacją”. Zniesieniu ulegają wszystkie subtelności i podziały, oprócz tego najbardziej podstawowego: na słone i słodkie. Najpierw wchodzi słone, potem wjeżdża słodkie – proste. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by następnie współistniały w przestrzeni stołu, wokół którego ogniskuje się życie świąteczne. Bożonarodzeniowe grande boeuff to zarazem orgia tanatyczna, sięgająca dna, do granic pojemności, do ostatniego oczka w pasku; kolejni wujkowie odpadają z gry jeden po drugim, odchodzą od stołu, zakładają kurtki i odjeżdżają do swoich mieszkań, gdzie ciocie strofują ich: „Mirek, naprawdę mogłeś jeszcze trochę w siebie wcisnąć”.

Przeglądając tablice wielu użytkowników Facebooka w okresie świątecznym, można niekiedy odnieść wrażenie, że sytuacja ta daje nam się we znaki – narzekamy, obnosimy pełne brzuchy, pokazujemy sobie nawzajem obrazy obżarstwa w postaci tematycznych memów, wyśmiewamy bizantyjski przepych. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jest to w gruncie rzeczy rodzaj afirmacji, zachwytu nad własnym łakomstwem, który znajduje ujście i zarazem usprawiedliwienie w pozorowanym zniesmaczeniu, wielkim symbolicznym e-womitowaniu. Nasuwa się porównanie z ucztą starożytnych Rzymian, wielogodzinnym sympozjonem zastawionych stołów, długich rozmów, powolnych gestów. Jak wiadomo, Rzymianie wywoływali u siebie wymioty, tak by móc następnie kontynuować posiłek z opróżnionym żołądkiem. W ten sposób, poprzez ciągłe odnawianie się kondycji biesiadników, uczta mogła trwać w nieskończoność.

Trudno się dziwić. Na co dzień żyjemy w społeczeństwie rygorystycznych harmonogramów i zdyscyplinowanych ciał. Fitness, joga, herbatki detoks, kolejni koledzy przechodzący na gluten-free. Klarowny podział posiłków: śniadanie, obiad (ewentualnie lunch), kolacja. Podjadanie? Ewa Chodakowska patrzy. W Boże Narodzenie odwrotnie: czas świąteczny przynosi karnawalizację, osłabienie norm. Ponadto wspólnota znosi odpowiedzialność jednostki, która może myśleć o sobie w kategoriach rozkosznej ofiary: muszę, więc jem.

Gwiazdkowe lampki, a później sylwestrowe fajerwerki są zbytkiem w sensie ścisłym, demonstracją siły państwa, miasta, miasteczka: patrzcie, możemy roziskrzyć niebo dla samego blasku, stać nas na to.

Biada temu, kto próbuje zepsuć radosny nastrój biesiady. Po aferze sejmowej z 16 grudnia 2016 roku, wbrew oczekiwaniom liberalnych mediów, poparcie dla ś.p. rządu Beaty Szydło nie zmalało, ale wzrosło. Nikt nie lubi, gdy przerywa mu się świętowanie, nawet jeśli powodem jest doniosły spektakl polityczny. Kto zrozumiał, że w grudniu można przegłosować wszystko, ten jest strategosem na miarę XXI wieku.

Zegar tyka, „coraz bliżej święta, coraz bliżej święta…”. Gdyby ktoś o tym zapomniał, przypomną mu specjalnie profilowane, wysokobudżetowe reklamy H&Mu, Allegro, Nutelli. Znamy to aż za dobrze; nie trzeba prenumerować „Pulsu Biznesu”, by wiedzieć, że przychody sklepów szybują w okresie przedświątecznym – gwiazdkowa atmosfera działa usypiająco (nokautująco?) na cnotę oszczędności. Ruszają przygotowania do wigilii szkolnych, biurowych, koleżeńskich, zaczyna się ozdabianie mieszkań, wysyp miasteczek choinkowych. I światła, prawdziwe crème de la crème ponowoczesnego święta: LEDowe drzewka, bombki, sople, jemioły, paw na Rozdrożu, interaktywny Bałwan na Mariensztacie, błyszczący Nowy Świat, lśniąca Francuska. Razem 20 kilometrów instalacji, 1300 elementów dekoracyjnych, 4.5 mln światełek – i to w samej stolicy. Koszt tej zabawy również idzie w miliony (dokładnie 6.5 mln złotych w 2016 roku). O jej społecznej funkcji mógłby zresztą powstać osobny tekst – o światłach odpędzających zimową noc, symbolicznej ekspansji cywilizacji na to, co ciemne, uśpione, wyłączone z obrotów, o mieście, które nigdy nie zasypia (może więc dłużej konsumować, o czym pisała zajmująco Paulina Wilk). Gwiazdkowe lampki, a później sylwestrowe fajerwerki są zbytkiem w sensie ścisłym, demonstracją siły państwa, miasta, miasteczka: patrzcie, możemy roziskrzyć niebo dla samego blasku, stać nas na to. Pokazy sztucznych ogni mówią też wiele o zarządzaniu widowiskiem w poszczególnych społeczeństwach: zdyscyplinowane, centralnie sterowane show w Londynie vs wielogodzinna, rozproszona kanonada prywatnej inicjatywy w Warszawie.

A Święty Mikołaj, figura fundująca Święta, postać-tabu, o której wolno mówić dobrze albo wcale? – o czym boleśnie przekonał się dyrygent rzymskiego Parco della Musica – za zdanie „Święty Mikołaj nie istnieje” wyleciał z pracy. Św. Mikołaj to kolaż elementów z różnych kultur, tradycja wynaleziona, postać rodem z uniwersum Marvela, skutek globalizującego recyklingu lokalnych wierzeń (prezenty i laska pochodzą z chrześcijańskiej legendy, krasnoludzki wygląd, sanie, orszak elfów – z mitologii nordyckiej, pomysł na wchodzenie przez komin – z wiersza Williama Gilleya i tak dalej). Ostateczny kanon ponownie uświęca amerykański koncern: dla ponad 80% badanych postać Mikołaja powinna wyglądać dokładnie tak, jak w reklamie Coca-Coli (badania IQS z 2015).

Jeden z moich przyjaciół, który okres bożonarodzeniowy spędza w rodzinnych górach, wielokrotnie próbował uciekać od świątecznego zgiełku w alkohol. Bez skutku – szybko okazało się, że picie również należy do porządku świąteczno-konsumpcyjnego, nie da się pić poza nim, gdyż zasysa on wszystko. Dla kogoś, kto nie chce w nim uczestniczyć, nie ma ucieczki. Także dla małego Jezusa – już w starej podhalańskiej kolędzie chłopi nie mogą się mu nadziwić, że zstąpił z Nieba, gdzie służyły mu „prześlicne janioły” i zajadał „kukiełki z czarnuszką i miodem”, do ubogiej stajni. Dlatego, jakże by inaczej, zapraszają go do siebie, gdzie już czeka na niego „garnuszek mleka słodkiego”.

Kto mógłby nakręcić film o tej stronie Świąt? Widzę tylko jedną taką możliwość: Wojciech Smarzowski we współpracy z Paolo Sorrentino. To byłaby wielka, polsko-włoska koprodukcja z akcją rozpiętą pomiędzy Rzym i Zakopane, coś na pograniczu Wesela i La grande bellezza: wielki stół, odświętne garnitury, białe obrusy, bohater straumatyzowany kolejnymi obrazami przemocy konsumpcji („Poznali się na Erasmusie – teraz muszą poznać swoje rodziny”). W ostatniej scenie drogi na pasterkę chór tzw. aktorów Smarzowskiego  śpiewałby Oj maluśki, maluśki, popijając z piersiówek „słodkie małmazyje”.

DATA PUBLIKACJI: 24 grudnia 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 29 grudnia 2017