Jan de Baen - ciała braci de Witt
Jan de Baen - ciała braci de Witt

Strach przed masami

Jak szybko czeka to nas wszystkich – podpisywanie zgryźliwych i nieprzychylnych obecnej władzy felietonów pseudonimami, służalcza autocenzura?

Czy boicie się już wychodzić na ulice, zwłaszcza gdy wylewa się ta oenerowsko-faszystowska Hydra, kiedy policja dobiera się do pokojowo manifestujących ludzi pod Sejmem, obezwładnia i wykręca ręce kobietom, które walczą o prawa do rozporządzania własnym ciałem i niezawisłość sądów? Czy boicie się już pisać otwarcie na facebooku, co myślicie o rzeczywistości? I słusznie, ja też się boję! Pociesza mnie jedynie, że strach ten zawsze znany był ludziom myślącym, którzy mieli przeciw sobie tyleż bezmyślny, co groźny motłoch i ludzi pod bronią. Nie był on obcy słynnemu filozofowi Baruchowi (Benedyktowi) Spinozie, którego przerazić musiały wydarzenia 1672 roku.

Jest najszlachetniejszym i najbardziej godnym miłości z wielkich filozofów

Spinoza, „pierwszy znany bezwyznaniowiec”, jak go nazywa Jacek Migasiński, pochodził z rodziny marranów, czyli Żydów wygnanych w 1492 z Portugalii przez opętanych misją rechrystianizacji chrześcijan po wydaniu edyktu w Alhambrze przez służebnicę bożą, Izabelę Kastylijską (secundo voto Katolicką) i Ferdynanda Aragońskiego. Spinoza urodził się w Niderlandach, najbardziej wówczas liberalnym kraju Europy, gdzie mógł pisać, dyskutować, spotykać się z uczniami i wielbicielami jego umysłu i coś nawet, choć w wielkim strachu o własny los, i tak już zagrożony, wydawać.

O Spinozie pięknie pisze Bertrand Russel – „Jest najszlachetniejszym i najbardziej godnym miłości z wielkich filozofów. Intelektualnie przerasta go kilku innych, lecz moralnie stoi on najwyżej”. Co takiego ważnego jest w tej postaci, że wielki Russel pisze o nim peany? Choć był Żydem, to Żydzi go znienawidzili, wyklęli i wygnali z gminy – najpierw co prawda zaproponowali mu łapówkę w wysokości 1000 florenów rocznie za to, by przestał wątpić; kiedy odmówił, usiłowali go zamordować. Ostatecznie obłożyli Spinozę wszystkimi klątwami, jakie wynaleźli w księgach Starego Testamentu, między innymi klątwą Eliasza rzuconą na niewinne dziecko (które wskutek tego zostało rozszarpane przez niedźwiedzie). Pozostałym Żydom zabroniono kontaktów ze Spinozą pod groźbą podobnych nieszczęść (choć w Amsterdamie trudno było o niedźwiedzia). Z kolei chrześcijanie, nazywając go ateistą, unikali z nim kontaktu. Nawet słynny Leibniz wypierał się znajomości jego osoby i prac. Na szczęście Spinoza posiadał w rękach fach, który pozwolił mu przeżyć mimo wrogości władz, mimo wrogości kościoła, mimo wrogości jego własnego środowiska – posiadał niepospolitą umiejętność szlifowania szkieł, co w czasach politycznie niepewnych pomogło mu uchronić się przed biedą i głodem. Prowadził bogatą korespondencję, pisząc miedzy innymi o nieskończoności, o duchach i upiorach, a wpływ jego umysłu na przyjaciół był tak głęboki, że wielu z tych zacnych Holendrów porzucało zajęcia handlowe na rzecz poszukiwania prawdy i poświęcało się filozofii. Niestety, mimo ówczesnej niderlandzkiej swobody i wolności, inkwizycja się panoszyła i same tylko kontakty z podejrzanym Spinozą były niewłaściwe – jeden z jego przyjaciół zmarł nawet wskutek maltretowania przez więziennych katów. Mimo zagrożeń ze strony władz świeckich i kościelnych, jego zwolennicy tworzyli samodzielne grupy bezwyznaniowe i kółka zainteresowań, czym sporo ryzykowali, wymieniając pomiędzy sobą, w zamkniętych kręgach zaufanych, konspiracyjne, ręcznie przepisywane listy – nie było wówczas jeszcze sitodruku – oraz manuskrypty Spinozy, którego nękano za życia zakazami druku i głoszenia poglądów, zasypywano paszkwilami i książkami, które miały zniszczyć jego reputację. Rękopisów tych nawet po śmierci Spinozy nie odważono się wydać pod jego nazwiskiem, podając fałszywe miejsce wydania. Szczegóły, które mogłyby naprowadzić śledczych na trop jego przyjaciół, zostały skrupulatnie pominięte w druku. Jak szybko czeka to nas wszystkich – podpisywanie zgryźliwych i nieprzychylnych obecnej władzy felietonów pseudonimami, służalcza autocenzura, powolne i dobrowolne stępianie pióra ze strachu przed śledczymi i działanie przez ostrożność, by nie złapano nas za rękę, nie dowiedziono rzeczy, które będą nam mogły zaszkodzić? Pisanie między wierszami, które, jak naiwnie myśleliśmy, miało już nigdy nie powrócić? Ukrywanie znajomości z tym lub owym na fejsbooku i w realu, działanie w strachu o swoją przyszłość i bezpieczeństwo bliskich? Przecież to już się dzieje, hic et nunc oraz homo homini, a już wkrótce jedynym wyznaniem, które bez obaw podpisywać będziemy imieniem i nazwiskiem, brzmieć będzie: „Jestem dumny z tego, że jestem Polakiem”.

Kołakowski twierdzi, we wstępie do listów Spinozy, że jego związki z kręgiem polityków antyorańskich Jana de Witta są wątpliwe. Nawet jeśli tak przyjmiemy, to wydarzenie, do jakiego doszło w 1672 roku, musiało być mu znane i wywrzeć nań wpływ. Jan de Witt był niezwykłym umysłem – poetą, matematykiem (jego dziełko zostało wydane jako dodatek do „Geometrii” Kartezjusza), zajmował się ubezpieczeniami (już wiemy skąd się wzięło ING NN), ale przede wszystkim twórcą mocarstwowości Niederlandów, które stały się wówczas trzecią potęgą świata, panując nad morzami, czym wywołał furię Króla Słońce. Tenże wzniecił zamieszki, by obalić Wielkiego Pensjonariusza Holandii. Najpierw najęty nożownik wielokrotnie ranił de Witta, co spowodowało rezygnację z urzędu, tego jednak oprawcom było mało – zemsta tłumu nad braćmi de Witt była straszna – obaj schwytani zostali przez milicję obywatelską, zmuszani torturami do zeznań, zastrzeleni, a ich ciała powieszone za nogi, okaleczone, publicznie bezczeszczone, jak widać na obrazie Jana de Baen.

Kiedy obserwuję mojego nastoletniego syna, który idzie w pierwszym szeregu antyfaszystowskiej manify w dzień niepodległości, trzymając z kolegami transparent z Lelewelowskim hasłem „Za wolność naszą i waszą”, to napawa mnie przerażeniem, bo zastanawiam się jaką ofiarę ma ponieść to pokolenie w walce z bojówkami ONR, uzbrojoną policją, a wkrótce może z żołdakami obrony terytorialnej kraju. Taką, jak rosyjscy dekabryści po manifestacji na placu Senackim w Sankt Petersburgu w 1825 roku, których to właśnie ofiary chciał w swoim haśle uczcić Joachim Lelewel? (Notabene to zamieszanie miało oczywiście związek z Polką, bo gdyby Konstanty nie pojął za żonę Joanny Grudzińskiej, to objąłby tron po zmarłym Aleksandrze i nie zrzekł się go na rzecz Mikołaja I, co wykorzystali dekabryści, czyli powstańcy grudniowi, by rozpocząć swój protest.) Oryginał Lelewelowskiego transparentu, używanego później przy różnych okazjach, często w PRL, po raz pierwszy wędrował na czele warszawskiej manify, kiedy Sejm Królestwa ogłosił detronizację Mikołaja I, na co odpowiedzią było wysłanie do nas ponad stutysięcznej armii Dybicza.

Jak wiadomo z eseju Leszka Kołakowskiego, Spinoza miał „dwoje oczu”. Patrząc jednym z nich na los mojego syna i pozostałych członków antyfaszystowskiej manifestacji, to co z nimi „ma się stać”, „już się stało”, ponieważ determinizm Spinozy zakłada, że czas nie jest atrybutem substancji, że niejako „nie ma czasu” albo, że wszystko jest wieczne, inaczej, że wszystko, co miało się stać, już się stało, wszystko, co istnieje, istniało od zawsze, a wszystko, co dopiero ma się wydarzyć, już i tak się wydarzyło. Patrząc na udział tych młodych ludzi protestujących przeciwko nacjonalizmowi w Polsce swoim drugim politycznym okiem Spinoza nabrałby przeświadczenia, że mami ich ułuda wolności, jaką daje wrażenie życia w państwie liberalno-demokratycznym (którego likwidacji staliśmy się niemymi świadkami), podobnie jak piszący te słowa posiada (niknące) złudzenie wolności (słowa), którym to złudzeniem jeszcze skutecznie, ale coraz mniej przekonująco, sam siebie oszukuje.

Pamiętam, że niegdyś, podczas wycieczek do krajów arabskich, nie potrafiłem wytłumaczyć, głównie z powodu jednolitej wymowy zgłosek „b” i „p”, a czasem także z powodu nieumiejętności wymawiania zgłoski „h”, którą niektórym tambylcom zostawili w spadku Francuzi, różnicy pomiędzy „Poland” a „Holland”… A jednak Poland to nie Holland, to zasadniczo nie jest to samo i tę różnicę widać już było w siedemnastowiecznych Niderlandach, kraju myślą i nauką, polemiką i dyskusją płynącym. Wyklęty przez Żydów oraz przez większość chrześcijan Spinoza czuł się w Hadze i w Amsterdamie jak pączek w maśle; u nas czułby się jak kaczka w galarecie podana w dzień niepodległości w pałacu namiestnikowskim… Pałacu, w którym podczas obrad Sejmu Wielkiego znajdowało się Zgromadzenie Przyjaciół Konstytucji Rządowej i przed którym, w 1870 roku, car Aleksander II odsłonił pomnik Iwana Paskiewicza – tam, gdzie miał stać i stoi na szczęście do dzisiaj Poniatowski…. I wielkiej różnicy nie będzie pomiędzy nocną strażą, która przyszła po de Wittów, a nocną strażą, która przyjdzie po nas.

DATA PUBLIKACJI: 9 stycznia 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 26 stycznia 2018