Antygona, Deutsche Theater, Berlin, Emil Jannings jako Kreon, 1920, via Wikimedia Commons
Antygona, Deutsche Theater, Berlin, Emil Jannings jako Kreon, 1920, via Wikimedia Commons

Antygona i trup w szafie

Zwłoki, zwłoki, zwłoki, wszędzie te zwłoki, poszarpane, rozczłonkowane, poranione, zwłoki. I co z nimi zrobić? Jak się odnieść do tego skandalu jakim jest zamiana żywego ciała i umysłu w zwłoki? I jaka jest odległość między Tebami Kreona a Warszawą Prezesa?

Internet zalewają domorosłe analizy zdrowia psychicznego Prezesa. Chętnie sięgamy po internetowe wydanie DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders), żeby zrozumieć, co takiego opętało nasz kraj, jakie są rokowania i możliwe drogi terapii. Wydaje się, że do kolejnych, ociekających olśnieniem potwierdzeń paranoidalnych cech charakteru przywódcy partii rządzącej należy odnosić się sceptycznie, widząc w tych natchnionych analizach lustrzane odbicie (lub po prostu drugą stronę medalu) naszego wspólnego schorzenia: perwersyjnego korzystania z dostępnych narzędzi. Przewrotność diagnoz parapsychiatrycznych polega właśnie na używaniu narzędzia, które ma umożliwić pomoc psychiatryczną, do ujarzmiania, szufladkowania, poniżania, a także – oczywiście – na przekraczaniu własnych kompetencji. Jednym słowem, jedziemy na tym samym wózku.

Brytyjski psychoanalityk, Wilfred Bion, zasłynął między innymi ze swojej pracy dotyczącej zachowań w grupach. Pracując z żołnierzami walczącymi na froncie II wojny światowej, odkrył, że grupa może sprawnie realizować swoje cele (nazwał taki stan rzeczy „grupą pracującą”), lub uciec się do mniej konstruktywnych wzorców, pod którymi odnalazł pewne charakterystyczne, podstawowe założenia. Jednym z nich jest założenie zależności. Na osobę pełniącą w grupie rolę lidera spada ciężar i (często chwilowy) zaszczyt pełnienia takiej autorytarnej funkcji. Oto władca panuje nad swoim ludem a lud się cieszy. Fantazja leżąca u podłoża takiego wzorca to poczucie nieograniczonej ochrony ze strony lidera, przywodzące na myśl relację bezsilnego niemowlęcia i wszechmocnego opiekuna, który z pewnością zaspokoi najbardziej palące potrzeby i ochroni przed niebezpieczeństwem. Bion dostarczył ciekawych opisów sytuacji, w której lider wycofuje się z przypisanego mu obsadzenia; dezorientacja i chaos grupy zamieniają się w coraz bardziej niespokojne roszczenia (pauza pomiędzy „Umarł król!” a „Niech żyje król!” staje się nie do wytrzymania, jeśli nie da się w czasie jej trwania swobodnie zaczerpnąć powietrza). To grupa obsadza lidera w takiej, a nie innej roli. Co prawda, on sam odpowiada za swoje działania pod jarzmem tak nasyconego obsadzenia, ale członkowie grupy są współodpowiedzialni za wytwarzane w ten sposób znaczenia. „Współodpowiedzialność” to słowo podobne w swoim kształcie do grożenia palcem w geście reprymendy, ale jest ona jednocześnie przeciwieństwem bezsilności. Jeśli jesteśmy współodpowiedzialni – mamy wpływ.

Nie zamierzam przechodzić teraz do pozytywnych sformułowań możliwych programów politycznych, przyglądać się słabości opozycji, ani nawet folgować katastroficznym wizjom. Chciałabym natomiast zrozumieć, jaką fantazję współtworzymy społecznie z naszym – chcąc nie chcąc – aktualnym politycznym Liderem. Wydaje się, że to fantazja o umiłowaniu umierania, namiętnym grzebaniu palcem w tabu. Pod powierzchnią tego umiłowania rozciąga się radosna woń zaprzeczania śmierci. To drastyczny kryzys wieku średniego. Nie kryzys Prezesa, ale nasz wspólny, polski kryzys. Kryzys na miarę naszych możliwości.

W tym kryzysie na myśl przychodzi Antygona pragnąca pogrzebu dla swojego brata. Artefaktem rozpoczynającym tragedię jest tu martwe ciało. Bohaterka gotowa jest jednak poświęcić tej sprawie własne życie. Podwaja się więc liczba ciał, o których losie musi teraz zdecydować autorytarny Kreon. W ten sposób wartość, którą Antygona ceni ponad własne żywe ciało, staje ością w gardle władcy zmuszonego do pomnożonego mordu. W osobie Kreona ogniskuje się konflikt, sprowadzający się do następującego wyboru. Jedna z możliwości jest sadystyczna: dwa ciała zostaną na powierzchni ziemi (żywe ciało Antygony i martwe – jej brata), przy czym żywe ciało zostanie skazane na obserwowanie rozkładu ukochanego, martwego ciała. Druga możliwość jest perwersyjna: jedno ciało zostanie na powierzchni ziemi (martwe ciało brata), a jedno ciało pod powierzchnią ziemi – to żywe ciało Antygony, które ma zostać stracone lub być utrzymywane na granicy życia i śmierci przez zamknięcie w ciemnej jaskini. (Tak w każdym razie wygląda śmierć w fantazjach samej bohaterki; to śmierć niezupełna. Antygona mówi: „Zawarły się za mną bramy życia / i nie ma mnie w królestwie zmarłych”). Inne możliwości, takie jak wycofanie się władcy z wcześniej wydanego zakazu pogrzebu, nie wchodzą w grę – nie dlatego, że „Kreon jest zły”, ani dlatego, że „Kreon jest zaślepiony władzą”, ale dlatego, że Kreon jest królem, co znaczy: osobą sprawująca funkcję społeczną, wytrącającą z jego ręki oręż w postaci wycofywania się z wcześniej podjętej decyzji. Niekonsekwencja nie jest cechą królów; król się, z definicji, nie myli – tak samo, jak bionowski lider grupy funkcjonującej w ramach podstawowego założenia zależności. Kreon staje więc przed sadystyczno-perwersyjnym, nierozwiązywalnym konfliktem w sprawie życia i śmierci.

Podobną treść mają nasze dzisiejsze społeczne fantazje. Nieustannie mówimy o martwych i żywych ciałach, bezskutecznie próbując rozstrzygnąć, które z nich powinny żyć, a które umrzeć, które zostać nad, a które pod powierzchnią ziemi. Do naszego Kreona wciąż nadciągają posłańcy; niewyraźne Ismeny, porywczy Hajmonowie i zrozpaczeni Tyrezjasze, którzy starają się wyłożyć władcy własne stanowisko w sprawie. Kreon nie słucha, bo słuchać nie musi (możliwe, że nawet nie może) – jest sumą nierozwiązywalnych dywagacji o martwocie i życiu ludzkiego ciała, filozoficzną czarną dziurą, z której punktu widzenia społeczne postulaty i pełne emocji stanowiska mogą co najwyżej dodać smaku wieczornej relacji z walk byków. Nasza dyskusja toczy się wokół tego, kto powinien przyjść na świat, a kto nie, kiedy ciało jest martwe, a kiedy żywe, które ciało powinno pozostać martwe, a które żyć i jaki jest status kobiety-zombie, czyli Antygony. Bo ciało Antygony, reprezentujące całą grupę innych ciał, może wieść życie zombie i jest to, zdaje się, najbardziej fascynująca figura – żyć i nie żyć jednocześnie. Z tej perwersyjnej fascynacji rodzą się dalsze warianty tego samego pytania: jak bardzo zdeformowane ciało można jeszcze nazywać ciałem ludzkim? Ile dni życia po porodzie rozstrzyga o tym, czy warto było się rodzić, czy nie? A może to nie liczba dni życia, ale próg bólu? Jak zmierzyć taki ból? Czy obserwacje kobiet rodzących bez znieczulenia są wystarczającym miernikiem, czy nie? I – to miejsce bodaj najbardziej niepohamowanych aktów perwersji – czego można dowiedzieć się z ekshumacji po ośmiu latach od śmierci? Czegoś o pogrzebanym ciele, czy czegoś o tych, którzy się nad nim pastwią lub bezskutecznie próbują się z nim pożegnać? Być może pytaniem bardziej podstawowym jest: jaka wiedza mogłaby uzasadniać tak drastyczne metody badawcze? Czy nawet gdyby tą fantazmatyczną wiedzą była ostateczna tajemnica życia i śmierci, taki cel uświęciłby środki?

To właśnie w uznaniu uczestnictwa kryje się jedyna droga wyjścia

Wszystkie te najbardziej nurtujące nas pytania dotyczą fundamentalnych spraw życia i śmierci. Jednak w miejsce, w którym moglibyśmy spodziewać się filozofii, czy – po prostu – myśli (jak powiedziałby Freud – zastępstwa dla natychmiastowego działania, czynnika łagodzącego frustrację), odnajdujemy dosłowną, bezwstydną paradę śmierci, makabryczny taniec polegający na grzebaniu żywych i odgrzebywaniu zmarłych. Spoglądanie na tę paradę z perspektywy „to nie my, to oni”, nie czyni nas mniej zaangażowanymi jej uczestnikami. To właśnie w uznaniu uczestnictwa kryje się jedyna droga wyjścia. I tylko myślenie może nas uratować; myślenie nie w sensie akademickiej debaty lub populistycznych wodotrysków, ale myślenie całym sobą o tym, o czym nie chce się myśleć tak bardzo, że treść myśli, wciąż napędzana przymusem powtarzania, materializuje się przed naszymi oczami. Chodzi o myślenie o przerażeniu, które budzi plastyczne wyobrażenie umierania w katastrofie lotniczej podczas zwykłego dnia pracy. Chodzi o myślenie o własnej śmierci ze świadomością, że zostawi się po sobie dorosłe dziecko, które nigdy nie będzie w stanie zrozumieć faktu śmierci rodzica (do końca przeżywać ją będzie jak niepojętą zdradę opuszczenia). Chodzi o myślenie o wspólnej odpowiedzialności za nieraz bardzo niechwalebną historię naszych pradziadków i prababek (jak trudno byłoby – nawet hipotetycznie – wypowiedzieć na głos zdanie: „mój dziadek zabił drugiego człowieka, a ja tego nie pochwalam”?) Wydaje się, że nieczęsto myślimy te myśli – co (znów wracając do Biona) nie oznacza, że myśli te nie istnieją. Owszem, istnieją i od dłuższego czasu obserwujemy je w działaniu.

Kreon ostatecznie zmienił zdanie – kiedy w konsekwencji jego decyzji wszystko zostało już zniszczone, a on nie miał komu być królem. Po unicestwieniu poddanych został zwolniony ze swojej funkcji i mógł powrócić do zwykłej, żywej refleksyjności – która przyszła za późno, rozdzierając mu serce. Być może nam została jeszcze chwila na triumf żywej myśli. Wszyscy bierzemy mniejszy lub większy udział w makabrycznym testowaniu granic życia i śmierci – Zwolennicy, Przeciwnicy, Rząd i Opozycja. Wzajemny brak sympatii nie zmienia faktu, że zasiadamy przy stole tej samej fantazji. Odłóżmy na chwilę pseudopsychiatryczne diagnozowanie naszych liderów i zastanówmy się, co jest dla nas tak pociągającego w wyobrażeniach ostatecznych starć dotyczących styku istnienia i nieistnienia i dlaczego jest to nie do pomyślenia i musi być wciąż rozgrywane w działaniu. Dopóki nie zrozumiemy, czym tak naprawdę jest nasz „trup w szafie”, nawet sprzeciw będzie krążyć wokół tej samej fantazji o kontrolowaniu i makabrycznym testowaniu granicy życia i śmierci. Taniec będzie trwał.

*Wykorzystano fragment „Antygony” w przekładzie Stanisława Hebanowskiego

DATA PUBLIKACJI: 11 maja 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 1 czerwca 2018