kolaz

Wielogłos kobiet

Kryzys związany z sytuacją kobiet sięga w Polsce szczytu – podstawowe prawa są zagrożone bardziej niż dotychczas. Mobilizacja kobiet sięga historycznych rekordów, ale środowisko feministyczne w ostatnich czasach zaznało nie znanych wcześniej podziałów i tendencji separacyjnych. Jak wśród polskiego feminizmu, czy też polskich feminizmów tworzyć wspólną narrację? Jak upolitycznić różnice między kobietami, sprawić, by były to różnice twórcze?

Po 1989 Maria Janion napisała „demokracja w Polsce okazała się demokracją rodzaju męskiego”. Kusi zapytać czym w takim układzie byłaby demokracja rodzaju żeńskiego? Co załatwiłybyśmy inaczej jako kobiety? Co takiego nas łączy?

Akcja #metoo połączyła na poziomie doświadczenia, podzieliła nas jednak przy ocenie takowego

W temacie praw reprodukcyjnych nie mogłybyśmy być bardziej podzielone. Kobiety pro-life, kobiety „kompromisowe”, kobiety pro-choice, kobiety pro-choice, ale „aborcja nie jest okej”. W kwestiach ekonomicznych w siłę rośnie konflikt liberalnych feministek nastawionych na sukcesy w biznesie i kumulowanie kapitału w rękach kobiet i feministek, jak same się definiują, marksistowskich. Akcja #metoo połączyła na poziomie doświadczenia, podzieliła nas jednak przy ocenie takowego. Im ruch feministyczny silniejszy, tym więcej w nim podziałów. Piszemy na banerach #siostrzeństwo. Gdzie? Prędzej zwaśniona rodzina. Wystarczy siąść do przysłowiowego świątecznego stołu i zobaczyć, lewicowe feministki wyrzucają tym liberalnym, że nie zależy im na kobietach wykluczonych ekonomicznie, feministki aktywistki atakują z lubością feministki polityczki, za to, że wszystko, co robią, robią by zbić kapitał polityczny. Liberalne feministki nie chcą gadać z tymi po lewej, bo zbyt radykalne. Starsze kobiety pouczają młodsze, młodsze zarzucają starszym, że wychowane w patriarchacie nie widzą, że nadszedł czas przemian. I tak dalej, i tak dalej. Jednym słowem „dziewczyny nie mogą się dogadać”.

Czy należy im się miano feministek, mimo, że same się tak nigdy nie nazwą?

I dlaczego mamy się niby dogadywać? Po co nam mityczna kobieca solidarność? Czy istnieje zamknięty katalog praw kobiet, za którym możemy stanąć wspólnie, bez podziałów, bez wyrzucania sobie różnic, i jednym, wspólnym głosem powiedzieć „walczymy”? Czy może jest to oczekiwanie do rzeczywistości nieprzystające, bo niby z jakiej racji kobiety mają mówić wspólnym głosem, nikt nie wymaga przecież tego od mężczyzn? Oni mogą się kłócić do woli, mogą atakować się i bić. A my mamy szukać porozumienia, spokoju, łagodzić obyczaje? Bo jesteśmy jakie? Grzeczne? Spokojne? Magicznie połączone wspólnotą poglądów ze względu na dodatkowy chromosom X?

Trudno nawet zacząć rozmowę. Co z tymi kobietami, które tłuką szklane sufity, zasiadają na wysokich stanowiskach, są wyemancypowane, asertywne i konserwatywne? Czy należy z nimi rozmawiać? Czy należy im się miano feministek, mimo, że same się tak nigdy nie nazwą? Jakie praktyki i osiągnięcia można traktować jako pokaz kobiecej siły? Może jest to właśnie obecność kobiet na listach konserwatywnych partii politycznych, gdzie przedarcie się przez silnie patriarchalne struktury jest niewspółmiernie trudniejsze, niż na listach partii lewicowych? A silne konserwatywne kobiety, czy tego chcemy czy nie, czy one tego chcą czy nie, obrazują istotę zmian, o które walczymy. Gdyby sto lat temu powiedzieć, że o tytuł emancypantek nie mogą ubiegać się kobiety, które sprzeciwiają się liberalizacji aborcji, mogłybyśmy się same pozbawić tych kilku pierwszych historycznych, kobiecych mandatów. Ruch emancypacyjny w XIX wieku zbudowały kobiety często zaangażowane w prawicowe, katolickie organizacje. Czy odrzucamy tą historię? Czy może jednak trzeba przyznać, że zawdzięczamy coś Zofii Sokolnickiej, pierwszej posłance na sejm w 1918, współzałożycielce Narodowej Organizacji Kobiet, której członkinie były „bojowniczkami jasnej i czystej ideologii katolicko-narodowej”? Brzmi przerażająco, ale angaż polityczny kobiet w tamtych czasach, bez względu na stronę, był krokiem znaczącym dla wszystkich kobiet, które przyszły po niej. Trzeba się mocno zastanowić, czy spychając dziś na pogranicza feminizmu wszystkie głosy kobiet, które nie przystają do feministycznego mainstreamu, które szukają odpowiedzi, których pogląd nie jest wykrystalizowany, nie ograniczamy sobie zwyczajnie pola działania? Może zamiast w walce o solidarność same siebie wykluczając, dajmy sobie przestrzeń do bycia takimi feministkami, jakimi mamy ochotę być. Nie zgadzajmy się, nie szukajmy porozumienia na siłę, ustalmy tylko jedno: Mamy prawo mówić co nam się żywnie podoba, bo mówimy w swoim imieniu, jesteśmy podmiotowe i nie powinnyśmy się musieć tłumaczyć czy jesteśmy wystarczająco feministyczne. Jesteśmy jakie jesteśmy – różne. W ramach kobiecej solidarności obiecać by sobie wypadało tylko jedno, wszystkie mamy prawo głosu.

DATA PUBLIKACJI: 24 maja 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 1 czerwca 2018