hipodrom_okladka

Z rejestru atematycznego. O Hipodromie Miklavža Komelja

Czwarta książka Komelja, Hipodrom, ukazała się w Słowenii w roku 2006; niedługo po opublikowaniu zdobyła Nagrodę im. Simona Jenki, zaś jeszcze wcześniej została okrzyknięta arcydziełem przez samego Tomaža Šalamuna. Po dwunastu latach – to, rzecz jasna, zasługa świetnego przekładu Wiedemanna – zapoznać się z nią mogą również polscy czytelnicy i czytelniczki

Za sprawą Państwowego Instytutu Wydawniczego – wydawcy tomu poetyckiego autorstwa Miklavža Komelja zatytułowanego Hipodrom, o którym będzie mowa w poniższym tekście – od co najmniej dwóch lat na polskim rynku ukazują się jedne z najbardziej interesujących propozycji lekturowych[1]. Już w 2016 roku pod auspicjami PIW-u ogłoszono rewelacyjne Opium Gezy Csátha, dwie powieści Carla Emilia Gaddy, następnie zaś opowiadania Marcela Schwoba czy też miniaturowe prozy Giorgia Manganellego – są to, w rzeczy samej, arcydzieła literatury światowej, które ze znacznym, nierzadko kilkudziesięcioletnim opóźnieniem trafiają do rąk polskich czytelników i czytelniczek. Warto jednak zaznaczyć, że nie wszystkie pozycje warszawskiego wydawnictwa są rozpoznawalne w takim samym stopniu, jak te wspomniane powyżej: choćby w tym roku nakładem PIW-u ukazały się opowiadania Jana Rybowicza, dotychczas właściwie nierozpoznawalnego prozaika, który całe swoje życie spędził w niewielkiej wsi, Lisiej Górze, lub Dzieła zebrane Andrzeja Łuczeńczyka, uznawanego przez Henryka Berezę za jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku. Wydawać by się mogło zatem, że publikacja Hipodromu Komelja nie będzie zaskoczeniem, niemniej – mimo wszystko – jest to raczej niespodziewany (choć jednocześnie pod każdym względem satysfakcjonujący) kierunek literackich poszukiwań.

Miklavž Komelj to wprawdzie jeden z ważniejszych słoweńskich poetów – oprócz niego jako najwybitniejszych autorów wymienia się między innymi Jurego Detelę, Tomaža Šalamuna czy też Primoža Čučnika – aczkolwiek trudno powiedzieć, aby cieszył się on w Polsce szerokim gronem odbiorców, dotychczas ukazał się bowiem tylko jeden z jego tomów poetyckich, a mianowicie Rosa w tłumaczeniu Adama Wiedemanna (Biuro Literackie, 2003). Książka ta jest trzecią w całym dorobku słoweńskiego autora; przedtem ogłosił on jeszcze Luč delfina (Światło delfina, 1991) oraz Jantar časa (Bursztyn czasu, 1996), które nie tylko zapewniły mu rozgłos w rodzimym kraju, ale również przyczyniły się do tego, że obecnie zalicza się go do grupy poetów klasycyzujących, przywiązanych do tradycji: „[Komelj – przyp. M.L.] w wymagającej formie sonetu czuje się swobodnie, nie ciążyła mu też klasycystyczna poetyka w zakresie doboru słów i treści, kiedy podejmował wątki egzystencjalne (…)”[2] – pisze Primož Čučnik w eseju poświęconym twórczości Komelja. O ile jednak dwie pierwsze książki omawianego pisarza traktowały przede wszystkim o miłości, o tyle trzecia – wspomniana już Rosa – okazała się pod wieloma względami przełomowa: zarówno pod względem doboru poetyki, jak i tematyki. Komelj – słowami Čučnika – porzuca w niej klasyczną postać wiersza (formę oraz leksykę), by eksplorować możliwości wiersza wolnego lub rymowanego dystychu[3], a zamiast o miłości, pisze o umieraniu: „najbardziej interesuje [go] śmierć, rozkład i jego metafizyczne reperkusje. (…) Bez przesadnej wstydliwości pokazuje nam ludzką martwotę i cielesny wstyd, na który wszyscy ostatecznie jesteśmy skazani”[4] – głosi blurb na stronie Biura Literackiego.

W wierszach tych wybrzmiewa powaga; czytelnicy i czytelniczki nie mają tu do czynienia z liryką, która pędzi na złamanie karku lub wpada w rejestry humorystyczne

Czwarta książka Komelja, Hipodrom, ukazała się w Słowenii w roku 2006; niedługo po opublikowaniu zdobyła Nagrodę im. Simona Jenki, zaś jeszcze wcześniej została okrzyknięta arcydziełem przez samego Tomaža Šalamuna. Po dwunastu latach – to, rzecz jasna, zasługa świetnego przekładu Wiedemanna – zapoznać się z nią mogą również polscy czytelnicy i czytelniczki[5]. Drugie spotkanie z twórczością Komelja będzie z całą pewnością nieco odmienne od pierwszego, w Hipodromie dochodzi bowiem nie tylko do jeszcze łatwiej zauważalnego rozluźnienia poprzedniej dykcji, ale również do kolejnej, raczej niebagatelnej zmiany w zakresie tematyki. Zapewne nie bez powodu Komelj o swojej poetyce wypowiada się w jednym z udzielonych wywiadów w następujący sposób: „Może fundamenty mojej poetyki leżą w podkopywaniu fundamentów mojej poetyki…”[6], następnie zaś dodaje: „(…) wciąż pociągają mnie diametralne przeciwieństwa. Wydaje mi się, że naprawdę rozumiem de Kooninga, który w młodości chciał malować jednocześnie jak Ingres i jak Soutine”[7].

Hipodrom, innymi słowy, okazuje się tomem, który realizuje się nie tylko w napięciu zachodzącym z powodu zderzenia frazy klasycystycznej z liryką konfesyjną – w pełni intymną, choć jednocześnie bardzo subtelną – ale także w napięciu, które pojawia się podczas próby skonfrontowania ze sobą struktury traktatu filozoficznego (czy może raczej: wielu drobnych i zwykle nieukończonych traktatów filozoficznych) z poetyckim naturalizmem, drobnymi szkicami, w których odnotowuje się detale – powszechne, choć zwykle nie dostrzegane i pomijane elementy codzienności.

Nieprawdą byłoby powiedzieć, że motyw śmierci znika z kart tomu Komelja; wręcz przeciwnie – poświęcony jest jej jeden z najbardziej poruszających wierszy w całej książce:

 

– Czemu na fotografii przebiłeś mu igłą oczy?

– Kiedy ją trzymać pod światło, błyszczą, jak gdyby wciąż żył.

(***, s. 28)

 

Nie sposób jednak wyodrębnić jej jako tematycznej dominanty książki, ponieważ, jak się zdaje, taka dominanta po prostu nie istnieje. Skądinąd nie bez przyczyny bohaterem centralnego i najdłuższego poematu, jaki znalazł się w Hipodromie, jest Empedokles, który, oprócz wiary w niejednorodność bytu oraz cykliczność świata, wyznawał pogląd, że nieustannie dochodzi do mieszania się żywiołów, zjawisk i przedmiotów. Z powyższą interpretacją trafnie rezonują, jak się zdaje, słowa Wiedemanna, który nie tylko przetłumaczył omawiany tom, lecz również opatrzył go posłowiem: „Kolmelj jest – by tak rzec – totalnym anarchistą, ludzie śpiewający Międzynarodówkę są dla niego przedmiotem tej samej uwagi, co martwy ptak na ścieżce, wszystko należy do tego samego continuum, którym on się całościowo zajmuje”[8]. W tym sensie omawiana książka w rzeczywistości jawi się raczej jako tom wielo- niż jednotematyczny, a może nawet – stawiając nieco ryzykowną tezę – atematyczny.

Jest prawdą, że na kartach Hipodromu dostrzec można stałe, nawracające w wielu utworach poetyckie rekwizytorium. Należą do niego zarówno elementy przyrody nieożywionej, między innymi nieustający deszcz, ale również liczne zwierzęta – muszki, nietoperze, konie – niemniej nie stanowi on o całościowym wydźwięku poezji Komelja (przy czym, z drugiej strony, nie należy umniejszać ich roli). Na przykład konie, pojawiające się w tomie wielokrotnie w różnych konfiguracjach, służą autorowi raczej do konstruowania pewnej myśli filozoficznej – zdającej się wyrażać przeświadczenie o istnieniu kryzysu epistemologicznego, trudnego do przezwyciężenia dla podmiotu/podmiotów wszystkich tekstów – niż są dla niego oddzielnym przedmiotem zainteresowania. We wspomnianą myśl wprowadza czytelników oraz czytelniczki inicjalny, tytułowy dla tomu wiersz, w którym podmiot zadaje (sobie? czytelnikom?) pierwsze pytania, które niejako z konieczności muszą pozostać bez odpowiedzi:

 

– Widziałeś kiedy swobodnego konia?

– Widziałeś nieswobodnego?

– Widziałeś swobodnego?

(Hipodrom, s. 8)

 

Określając tom mianem „atematycznego” nie trzeba więc mieć na myśli tego, że wiersze Komelja nie skupiają się wokół jednego tematu czy też motywu, lecz to, że jeśli mówią o jakimś impasie poznawczym, mówią o nim w kontekście wszystkich elementów rzeczywistości. Zatem nawet gdy w poezji słoweńskiego autora pojawiają się momenty, w których podmiot doświadcza chwilowego rozpoznania lub odczuwa swego rodzaju poznawczą satysfakcję, prędko dochodzi do jej przełamania, podmiot zaś nadal tkwi w stanie, który można by określić mianem stagnacji. Widać to choćby w konfesyjnym, a przede wszystkim bardzo intymnym wierszu o tytule Odwiedziny, w którym podmiot wędruje po ogromnym i mrocznym domu, pamiętanym jeszcze z dzieciństwa (nie sposób nie skojarzyć tego tekstu z niektórymi z utworów Tkaczyszyna-Dyckiego):

 

Niewątpliwie: niektóre widoki

z łatwością teraz

identyfikuję. (…)

kiedy chodzę dookoła monstrualnego domu,

w którym przeżyłem dzieciństwo,

nagle je tu rozpoznaję: z pewnością: tych parę drzew (…)

(Odwiedziny, s. 51)

 

Chwilowa przyjemność z rozpoznania tego, co znajome – drzew za oknem, ścian domu, pokojów – urywa się, zaś ostatnie wersy utworu zdają się potwierdzać wcześniejsze domniemania o niemożności (nieumiejętności?) poznawczej podmiotu:

 

Moim sercem są nieustanne

błyskawice – moja skóra to plaster

wosku – moja płeć to zmiana płci –

i nic nie jest tu moje –

i moje ręce są puste.

(Odwiedziny, s. 53)

 

W momentach, w których kryzys epistemologiczny zdaje się nadmiernie wyciszać i blokować podmiot mówiący, ratunkiem (czy może odtrutką) okazuje się najprościej rozumiana empiria: zmysłowe, sensoryczne postrzeganie rzeczywistości, reprezentowanej zresztą często przez zwierzęta lub po prostu szeroko pojętą naturę, następnie zaś – próba jej opisania. Doskonale obrazuje to wiersz o incipicie „Wszystko, co we mnie…”, w którym z jednej strony za pomocą dykcji quasi-traktatowej dochodzi do zwerbalizowania poczucia kryzysu, jednak chwilę później podmiot, znów bezradny, musi wycofać się w stronę poetyckiego naturalizmu i naturalistycznej estetyki:

 

W tym, co we mnie drogocenne, jestem

wynikiem jakiejś wymiany.

 

Widzę: wszędzie dookoła leżą moje ruchy.

Odpadły ze mnie. Odłożyły mnie

na krawędź tego, co widzę.

 

Ogromna łąka, po której kroczy bocian.

Krzyki głodnej pustułki.

Kręgi, zakreślone przez kanię.

(***, s. 44)

 

Podobnie rzecz ma się w klasycystycznym wierszu o Dedalu[9], w którym tragedia mitologicznej postaci zostaje ukazana nie poprzez eksplicytne wyrażenie i opisanie jej cierpienia – wszak, podążając logiką tomu, jest ono niepoznawalne – lecz udokumentowanie detalu, zapisanie tego, co zwykle dzieje się poza szeroko pojętym marginesem, poza tym, co należy opisać lub o czym warto opowiedzieć:

 

Kiedy Dedal –

pół umarły, pół ptak –

wylądował

na drugim brzegu morderczego morza (…)

zanim mu wrócił głos,

którym wołał martwego syna –

głęboko pod sobą

na linii pustego brzegu:

jakiś człowiek i jakiś koń.

(***, s. 90)

 

Identyczny mechanizm obserwować można nie tylko w poszczególnych utworach, ale również na przestrzeni całego, misternie skonstruowanego tomu. Tuż obok dwuwersowego, metafizycznego w swojej istocie wiersza („Wrota, które otwarły się i zamknęły / przepuściły mnie i na zewnątrz, i do wewnątrz”) znajduje się krótka impresja poetycka, opierająca się właściwie wyłącznie na percypowaniu tego, co postrzegalne, materialne i, przede wszystkim, w jakiś sposób poruszające dla podmiotu:

 

tęcza w ostatniej chwili

gdy się wieczorem

może jeszcze zjawić:

ledwie zauważalny

nowy różowy ślad

na znikającym niebie

(***, s. 48)

 

Bardzo wyraźnie widać, że wiersze, które znalazły się w Hipodromie nie są zatem – jak pisał Primož Čučnik jeszcze w kontekście Rosy – „głęboko religijną poezją wybuchów, wątpliwości, poszukiwań i odnalezionej pewności głosu”, lecz raczej niezwykle umiejętnym eksploatowaniem „prostszej rzeczywistości dnia codziennego”[10], poszukiwaniem tego, co może okazać się poznawalne, możliwe do skategoryzowania i nazwania. Bogactwo poezji Komelja uwidacznia się właśnie w akcie nieumiejętności (z)identyfikowania pewnych elementów świata, które niejako z konieczności muszą zostać zastąpione przez to, co najbliższe, najprostsze, najbardziej rzucające się w oczy, choć przecież zwykle niepostrzegane i niedostrzegane: „Między dwie strony otwartej książki / wiatr przywiał skrzydło muszki” – mówi podmiot jednego z najkrótszych wierszy w całym tomie.

Jeśli więc czytać Hipodrom, do czego zresztą chciałbym serdecznie zachęcić, należy czytać go nie jako zbiór kilkudziesięciu wierszy, lecz jako ich ciąg – jako zapis mocowania się z różnymi poetyckimi językami, zawieszenia pomiędzy odmiennymi w swojej istocie dykcjami czy też jako dokumentację sporządzoną z prób odnalezienia w świecie pierwiastków elementarnych. W wierszach tych wybrzmiewa powaga; czytelnicy i czytelniczki nie mają tu do czynienia z liryką, która pędzi na złamanie karku lub wpada w rejestry humorystyczne, oferując ty samym chwilę odpoczynku od lekturowego napięcia, choć prawdą jest, że sam autor (zdaje się, że można traktować w ten sposób podmiot przytoczonego poniżej utworu) nakłania odbiorców do odczytywania tomu w nieco inny sposób:

 

Ulżyło mi:

że ktoś odbiera

pewną moją

z krawędzi śmiercią krzyczącą

wypowiedź

jako wesołą –

nawet jako śmieszną

(Adamowi Wiedemannowi, s. 99)

 

Jakkolwiek by jednak nie podchodzić do Hipodromu, należy wyraźnie podkreślić jedno: jest to tom, z którym z pewnością warto obcować nieco dłużej. W tekstach Miklavža Komelja poruszane są bowiem kwestie zarówno o wadze fundamentalnej, jak i te zupełnie błahe, dopiero jednak wnikliwa i uważna lektura pozwala wydobyć na wierzch wszystko to, co głęboko zakodowane w tej uważnej, a przede wszystkim pięknej poezji. Dla czytelników i czytelniczek lektura ta będzie z całą pewnością wzbogacającym doświadczeniem, którego nie oferuje (przynajmniej w takim stopniu) rozpędzona i rozbuchana poezja lingwistyczna, spełniająca się jedynie w języku. Komeljowi chodzi bowiem o coś więcej: o wypracowanie w swoich tekstach takiej formy obcowania ze światem, która umożliwiałaby zakorzenienie się w nim, która pozwalałaby spojrzeć na dookolną rzeczywistość i – choć jeden raz – nie czuć się w niej obco.

 

 

[1]    Jest również prawdą, że PIW – szczególnie ostatnimi czasy – odpowiada za dość liczne i przede wszystkim kuriozalne pomyłki wydawnicze, takie jak choćby wybór wierszy Jana Lechonia opatrzony homofobiczną przedmową Wojciecha Wencla.

[2]    http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/dziwaczne-szczegoly-rozkladu/ [dostęp: 6.10.2018]

[3]    Tamże.

[4]    http://www.biuroliterackie.pl/ksiazki/rosa-2-2/ [dostęp: 6.10.2018]

[5]    Książka, co ciekawe, uzupełniona jest w polskim wydaniu dwudziestoma dwoma autorskimi rysunkami słoweńskiego poety. Ilustracje te określić można mianem melancholijnych; w swojej formie doskonale wpisują się w wydźwięk całego tomu.

[6]    http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/wywiady/malowac-jak-ingres-i-jak-soutine/ [dostęp: 6.10.2018]

[7]    Tamże.

[8]    A. Wiedemann, Posłowie, [w:] M. Komelj, Hipodrom, przeł. A. Wiedemann, Warszawa 2018, s. 136–137..

[9]    Tych, szczególnie w drugiej połowie tomu, jest znacznie więcej niż na jego początku. Świadczą o tym choćby tytuły tekstów: Tezeusz z trupem Hipolita czy też Proteusz mówi przez sen.

[10]  http://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/wywiady/malowac-jak-ingres-i-jak-soutine/ [dostęp: 6.10.2018]

DATA PUBLIKACJI: 7 listopada 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 8 listopada 2018