San Marcos el día de la Ascensión. Canaletto.
San Marcos el día de la Ascensión. Canaletto.

Julietta w Wenecji

Niepublikowany w Polsce fragment książki „Julietta – powodzenie występku” Markiza de Sade w tłumaczeniu Krzysztofa Matuszewskiego

 

Widok tego ogromnego pływającego miasta uderza i sprawia niezwykłe wrażenie. Wydaje się, jak zauważa gdzieś Grécourt, że sodomia wybrała dla siebie ten święty azyl, ażeby w morzu gasić natychmiast stosy, jakie szykowałby dla niej fanatyzm. To pewne, że ma tam ona swoją świątynię i że niewiele jest miast w Italii, w których królowałaby z równym dostojeństwem.

Powietrze w Wenecji jest wilgotne, odurza i zachęca do rozpusty, choć często jest niezdrowe, zwłaszcza w dobie odpływów. Gdy tylko mogą, bogaci wyprawiają się więc na wieś na stałym lądzie lub na sąsiednie wyspy. Mimo złego powietrza widać w mieście wielu starców, a kobiety więdną tutaj później niż gdzie indziej.

Wenecjanki są zwykle rosłe i dorodne, mają radosne twarze o inteligentnym wyrazie i zasługują zaiste na to, by je kochać.

Zaraz po przyjeździe zajęłam się zdeponowaniem moich świeżo pozyskanych środków. Wbrew naleganiom Durand, bym zachowała wszystko, stanowczo chciałam się podzielić. Każdej przypadły zasoby gwarantujące niemal półtora miliona liwrów renty. Mój udział dodany do tego, czym już dysponowałam, pozwalał mi wydawać sześć milionów sześćset tysięcy rocznie. Z obawy, by taka fortuna nie wzbudziła podejrzeń, postarałyśmy się przekonać wszystkich, że ów zbytek jest efektem naszych wdzięków tudzież znajomości sztuki magii i zielarstwa. W rezultacie podejmowałyśmy u siebie osoby obojga płci, które potrzebowały rozkoszy lub instrukcji.

Stosownie do obu dziedzin Durand kazała przygotować laboratorium i odpowiednio wyposażony gabinet, podobny do tego, jakim dysponowała w Paryżu. Znajdowały się w nim zapadnie, kulisy, buduary, lochy i wszystko, czym można uraczyć oczy i wyobraźnię. Zatrudniłyśmy stare służące, szybko przyuczone do odpowiednich poczynań, a nasze dwie dziewczyny zobowiązałyśmy do oddawania się z największą uległością zadaniom związanym z każdym z dwu projektów. Pamiętacie, że były dziewicami. Ten atut, w połączeniu z powabem ich figur i młodością, pozwalał żywić nadzieję, że te dwa małe poletka przyniosą obfity plon, jeśli tylko będą odpowiednio rekultywowane. Dołączyłam zresztą do nich, przypominając sobie nierządne paryskie doświadczenia z początków mojej kariery, którym teraz, żyjąc w luksusie, oddawałam się wyłącznie z rozpusty.

Jako pierwszy przybył do nas stary urzędnik ze Świętego Marka, który uważnie zbadawszy całą trójkę, zaszczycił mnie swoim wyborem.

sade_donatien-alphonse-francois-marquis-de_histoire-de-justine-ou-les-malheurs-de-la-vertu-avec-histoire-de-juliette-ou_1797_12_53899

– Moje upodobanie zwróciłoby mnie może ku którejś z twoich dziewic. Wszelako bliska impotencja nie pozwoliłaby mi rozkoszować się tym, co mogłyby mi zaoferować. Swobodniej bez wątpienia będę się czuł z tobą. Wyjaśnię ci zaraz, o co mi chodzi. Zechciej łaskawie wezwać mnie w dniu, kiedy twoja miesiączka będzie najobfitsza! Przyklęknę przed tobą leżącą na łóżku z szeroko rozchylonymi nogami, wyliżę ci cipkę, upoję się krwią, którą uwielbiam. A kiedy się podniecę, wejdę do świątyni, którą do tej pory okadzałem. Jedna z twych służących – musi być to osoba tego stanu – z impetem zacznie wówczas okładać mnie rózgami.

– Czy będziesz miał ochotę powtarzać ten lubieżny seans, czy też chodzi o jedno spotkanie?

– Tylko o jedno. Choć jesteś piękna, mój aniele, nie mogę znów widzieć kobiety, z którą zaspokoiłem tę namiętność.

– No cóż, ekscelencjo! Wraz z biczowniczką i kolacją – jest bowiem w naszym domu regułą, że mężczyzna twego pokroju zaczyna zabawę od zaszczycenia nas udziałem w kolacji – kosztować cię to będzie pięćset cekinów.

– Jest pani bardzo łaskawa – odparł urzędnik. – Jesteś piękna i choć młoda, powinnaś umieć się cenić… Kiedy mam znów się pojawić?

– Jutro. To, co lubisz, właśnie się zaczyna, a jutro będzie to prawdziwa nawałnica.

– Przybędę zatem – odpowiedział.

Zaspokoiwszy nazajutrz jego odrażającą namiętność, odebrałam od oćwiczonego z całych sił bykowcem niezbyt higieniczny hołd, co do którego udałam, że nie był dla mnie wielką przyjemnością. Zgarnęłam dodatkowo pięćset cekinów i dostałam diament wart przynajmniej dwa razy tyle – prezent, którym stary łajdak pragnął mi dowieść, jak bardzo oczarowały go moje dobre maniery.

Bogaty kupiec Raimondi pojawił się jako następny.

– Moja droga – odezwał się, badając moje pośladki – czy twoja dupa jest nietknięta?

– Oczywiście, panie!

– Kłamiesz, moje dziecko – rzekł, rozchylając – nie da się oszukać kogoś mającego tak wielkie doświadczenie!

– No cóż, panie, niczego nie zdołam przed tobą ukryć! Zdarzyło się to raz czy dwa, zapewniam, że nie więcej!

Rezygnując z odpowiedzi, Raimondi zagłębia język w mojej dziurce. Każe mi wstać, widzę, że jest podniecony.

– Posłuchaj, opiszę ci moją namiętność. Nici z zysku, jeśli ci się nie spodoba. Otóż polega ona na przyglądaniu się kopulacji, tylko to mnie podnieca. Byłbym absolutnie do niczego, gdybym nie rozpalił się widokiem cudzych rozkoszy. Znajdziesz sześciu osiłków, którzy zerżną cię w mej obecności. Uraczę się nimi, kiedy będą cię pieprzyć, a gdy tylko się spuszczą, pochłonę spermę, jaką wtrysną do twej waginy. Użyjesz całego kunsztu, by trafiła do mych ust. Po tej operacji powierzysz mi swój tyłek. Zerżnę cię, podczas gdy sześciu chwatów kolejno mnie wyhebluje; kiedy ostatni się spuści, porzucę twą świątynię i wyciągnę się na łóżku. Umieścisz się nade mną okrakiem i nasrasz mi w usta, podczas gdy jeden z chłopców będzie ci lizał cipkę, drugi zagłębi język w ustach, trzeci będzie się przede mną onanizował, czwarty ssał mi kutasa, a dwu ostatnich sam będę brandzlował. Kiedy połknę twoją kupę, wstanę, a ty zaczniesz mnie ssać. Każdy Adonis zdeponuje kolejno kupę w moich ustach. Pochłonę wszystko, ty połkniesz moją spermę i tak zwieńczony zostanie spektakl. Uważaj jednak, moja droga, gdyż trzy straszliwe rafy grożą naszemu przedsięwzięciu. Pierwsza: gdybyś mimo starań nie zdołała przelać do mych ust spermy, jaką wtłoczą w ciebie te zuchy. Druga: gdybyś nie zdołała połknąć mojej. Trzecia: gdybyś nie mogła srać. Każda z tych zbrodni warta byłaby stu batów, jakie kazałbym ci wymierzyć, angażując któregoś z chłopców. Tak więc uchybiając zadaniu przekazania mi sześciu wytrysków, odmawiając połknięcia spermy lub nie mogąc się wysrać, zasłużyłabyś na osiemset razów.

– Panie, zaspokojenie twej namiętności nie jest łatwe, piętrzą się niebezpieczeństwa. Sądzę więc, że biorąc wszystko pod uwagę, dwa tysiące liwrów nie będzie kwotą wygórowaną za ten seans.

– Zjednuje mnie twa dobroć, akceptuję cenę.

W ustalonym terminie zlecenie zrealizowane zostało bez reklamacji.

Uważaj jednak, moja droga, gdyż trzy straszliwe rafy grożą naszemu przedsięwzięciu. Pierwsza: gdybyś mimo starań nie zdołała przelać do mych ust spermy, jaką wtłoczą w ciebie te zuchy. Druga: gdybyś nie zdołała połknąć mojej. Trzecia: gdybyś nie mogła srać.

Wkrótce Durand wezwała mnie do szlachcica, którego mania nie była tak ryzykowna. Moja przyjaciółka go brandzlowała, on zaś lizał moje nozdrza, małżowiny i wnętrze uszu, usta, oczy, clitoris, cipkę, drugą dziurkę, palce nóg i pachy. Po godzinie tej ceremonii, kończył, każąc się ssać i spuszczając mi w usta. Osiem dni wcześniej Durand uprzedziła mnie, bym nie myła żadnej z tych preferowanych części ciała, gdyż rozkosz libertyna zależała bezpośrednio od stopnia ich zabrudzenia.

Schodzili się gremialnie i nie narzekałyśmy na brak zajęcia. Jeden przyszedł z dwiema Murzynkami. Nagą między nimi raczyły mnie swoimi pieszczotami. Kontrast czerni i bieli zaczynał go podniecać. Gdy był już gotowy, chłostał dziewczyny aż do krwi, podczas gdy ja go ssałam. Mnie z kolei sprawił cięgi. Nieźle oporządzony bykowcem i dyscypliną ze stalowymi końcami przez besztające go Murzynki kończy, rżnąc mnie od tyłu, podczas gdy jedna z czarnulek sodomizuje go godmiszem, a drugiej on sam molestuje tyłek. Ukradłam mu wspaniały diament, ssąc mu kutasa, i zażądałam jeszcze tysiąca cekinów za tę niezwykłą posługę.

(…) Wreszcie nasze dziewice wkroczyły na scenę. Osiemnaście razy sprzedałyśmy awersowe, a trzydzieści razy rewersowe dziewictwo Rosalby. Z Lilą udało się to odpowiednio dwadzieścia dwa i trzydzieści sześć razy. Zarobiwszy ponad sześćset tysięcy na tej poczwórnej niewinności, przekazałyśmy panny władzom miejskim.

Ambasador Francji napisał do mnie pewnego dnia, bym stawiła się u niego z najpiękniejszą dziewczyną, jaką zdołam znaleźć. Przywiodłam mu szesnastolatkę, piękną jak anioł. Wykradziona rodzinie, której miała już nie ujrzeć, kosztowała mnie krocie. Gospodarz kazał nam się rozebrać w gabinecie na piętrze. Wielka dziura, którą można by wziąć za studnię, znajdowała się pośrodku tego pokoju. Ambasador kazał nam się pochylić nad czeluścią, jakby chcąc nas zapoznać z jej głębią, i raczył się widokiem naszych pośladków, w sam raz w jego zasięgu dzięki tej postawie.

Wreszcie nasze dziewice wkroczyły na scenę. Osiemnaście razy sprzedałyśmy awersowe, a trzydzieści razy rewersowe dziewictwo Rosalby.

– Co by się stało, gdybym was tam zepchnął?

– Nic złego, gdybyśmy spadły na solidne materace.

– Runiecie do piekła, dziwki! To, co widzicie, jest otchłanią Tartaru.

I w tej samej chwili dobyły się z mrocznego wnętrza straszne płomienie.

– Będzie to zatem nasz grób?

– Tego się obawiam i widzę wyrok wypisany na waszych tyłkach.

Mówiąc to całował je i szczypał, a nękany był zwłaszcza ten sprowadzonego przeze mnie dziewczęcia. Gryzł go i kłuł igłą. Wszelako nic się jeszcze nie objawiło, choć wykonując polecenie, energicznie potrząsałam jego członkiem. Najmniejszego znaku erekcji…

– Och, do diabła! – zawołał libertyn, chwytając mą towarzyszkę. – Och, do kroćset, jakże rozkosznie będzie wrzucić ją w płomienie! Efekt pojawił się natychmiast po tej groźbie. I gdy tylko z dodaniem moich starań narząd lubieżnika mocno się naprężył, dziewczyna zostaje strącona w otchłań.

– Brandzluj… brandzluj… brandzluj, pieprzona dziwko! – wrzeszczy, widząc wydostające się płomienie, które wzmógł upadek ciała. Po chwili, uzbrojony w sztylet i bliski wytrysku, sam pochyla się nad dziurą i zadaje ciosy swej ofierze, której krzyki anonsują śmierć.

Więcej go nie widziałam. Jakaś stara kobieta przekazała mi gażę, zaleciła milczenie i nigdy już nie usłyszałyśmy o tym człowieku.

Juliette_Sade_02

Wkrótce pojawiły się kobiety. Dziwiłyśmy się z Durand, że dotychczas o żadnej nie słyszałyśmy, kiedy signora Zanetti, jedna z najbogatszych i słynących z wystawności kobiet w Wenecji, poprosiła mnie o złożenie jej wizyty. Trzydziestopięcioletnia istota od razu skojarzyła mi się z pięknymi Rzymiankami, których rysy utrwalili dla nas rzeźbiarze. Co za niebiańska figura! Jakby objawiła się nam sama Wenus w aureoli swoich wdzięków.

– Widziałam panią kiedyś w kościele Zbawiciela – odezwała się ta piękna kobieta. – Znalazła się tam pani zapewne z tego samego powodu, co ja: by wyłowić jakieś obiekty do lubieżnych poczynań. Mniemam bowiem, że ma pani dość inteligencji, by nic innego nie przywiodło pani w takie miejsce. Tutaj mamy to w zwyczaju, kościoły służą nam za burdele… Jakaż jesteś piękna, mój aniele! Lubisz kobiety?

– Czyż można nie lubić płci, którą pani uosabia?

– Oto galanteria iście francuska! Znam ten żargon, spędziłam w Paryżu dziesięć lat. Powiedz jednak szczerze, czy lubisz kobiety i czy sprawiłoby ci przyjemność pieścić się ze mną?

– Ach, będę zachwycona!

I potwierdzając te słowa, obejmuję piękną Wenecjankę i przez kwadrans ją całuję.

– Jesteś wspaniała – reaguje, ujmując mą pierś – i spodziewam się spędzić z tobą cudowne chwile.

Zjadłyśmy kolację i najbardziej pikantne zabiegi zwieńczyły ten lubieżny wieczór. Niezwykle wyuzdana, Zanetti lepiej niż ktokolwiek posiadła sztukę sprawiania rozkoszy. Nigdy jeszcze nie obsłużono mnie tak wybornie. Po pięciu czy sześciu szczytowaniach, kiedyśmy się już do cna wylizały, wyssały, zerżnęły za pomocą godmiszy, a w końcu wyczerpały wszystkie najbardziej wyrafinowane środki safotyzmu, trybadka zaproponowała:

– Użyjmy teraz chłopców!

– Mamy jakichś pod ręką? – zapytała pięknej pokojówki.

– Tak, pani, jest dziesięciu do twej dyspozycji. Nie sądząc, byś ich dzisiaj potrzebowała, odeszli z poczuciem zawodu, gdyż byli już dość napaleni.

– Dobierałaś się do nich, łajdaczko?

– Owszem, trochę ich dotykałam, ale żaden nic nie uronił, o czym możesz się przekonać.

– Sprowadź ich tu zaraz! Chcę nimi uraczyć moją nową przyjaciółkę.

Tutaj mamy to w zwyczaju, kościoły służą nam za burdele…

Rozetta przybywa wkrótce z dziesięcioma młodzieńcami solidnej budowy i o pięknych sylwetkach. W mgnieniu oka subretka i pani domu wprawiają tę armadę w stan gotowości. Widzę oto dziesięć wyprężonych ku mnie członków, z których najmniejszy zaledwie dałby się objąć dłońmi.

– Dla ciebie to święto! – mówi Zanetti, naga, z włosami w nieładzie jak bachantka. – Gdzie każesz sobie umieścić tę kolekcję?

– Och, wszędzie! – zawołałam porwana tym widokiem.

– Nie! Trzeba pragnąć przyjemności. Niech najpierw przyjmie je twa cipka! To cię rozpali i zapragniesz reszty. Pozwól nam działać!

Wespół z Rozettą wprawnymi ruchami utrzymują w olśniewającym stanie moich atletów. Piękna przyjaciółka wkłada mi kolejno ich kutasy w pizdę. Sama kładzie się na mnie, oferując mi swoją szparkę i ssie mi clitoris, podczas gdy dwóch młodzieńców na zmianę obrabia ją od tyłu, a członek trzeciego subretka serwuje temu, który mnie posuwa.

Trudno wyobrazić sobie rozkosze, jakich pozwolił mi zasmakować ten seans. Kiedy przejechała się już po mnie cała konnica, wystawiłam im mój rewers. Zanetti lizała mi cipkę, każdą ręką oporządzając kutasa. Chłopiec, który mnie rżnął, był sodomizowany, ja zaś chłeptałam sok Rozetty brandzlującej dwa kutasy na swym łonie, tak bym mogła na przemian lizać jej szparkę lub pompować przysposobione przez nią narządy. Kiedy wszystkie członki przenicowały mnie dogłębnie, utworzyliśmy jedną grupę. Położyłam się na chłopcu, który mnie heblował; drugi zajmował się mną od przodu. Prawą ręką wprowadzałam kutasa w dupę Zanetti, która drugiego ugaszczała w piździe. Taką samą posługę lewą ręką świadczyłam Rozetcie, również rżniętej od tyłu. Jeden mężczyzna sodomizował tego, który zniewalał mnie w taki sam sposób, a usta każdej z nas były stosownie zajęte.

krzysztof-matuszewski_inwokacje-zatraty_dsc_7709

Krzysztof Matuszewski – (ur.  1957 r.) filozof, profesor Uniwersytetu Łódzkiego. Interesuje się zwłaszcza współczesną filozofią francuską. Publikował na jej temat artykuły m. in. w „Literaturze na Świecie”, „Twórczości”, „Przeglądzie Humanistycznym”, „Nowej Krytyce”, „Sztuce i Filozofii”. Autor lub współautor przekładów z języka francuskiego (książek Bataille’a, Foucaulta, Deleuze’a, Klossowskiego, Vuarneta), a także monografii „Wśród demonów i pozorów. Monomania Pierre’a Klossowskiego” (Warszawa 1995) oraz sadologicznej silvae rerum pt. „Sade. Msza okrucieństwa” (Gdańsk 2008).

Niepublikowany fragment „Historii Julietty” w tłumaczeniu Krzysztofa Matuszewskiego jest prezentem podarowanym na pierwsze urodziny Nowej Orgii Myśli.

– Jest jeszcze miejsce dla dwóch – orzekła Zanetti. – Ci, którzy sodomizują Rozettę i mnie, mogliby wszakże, bez przeciążenia obrazu, wystawić swoje dupy. Można by więc utworzyć grupę z piętnastu osób i zabawa byłaby jeszcze lepsza.

Znicestwiona, upojona rozkoszą, miałam tylko siłę odpowiedzieć ruchem tyłka. Szał ogarnął nas jednocześnie i straciłyśmy świadomość w potokach spermy… Czy raczej zapadnięciem w krótki sen zwieńczyłyśmy naszą żarliwą lubieżność.

Rychło tym samym zabiegom poddana została Zanetti. Grając już tylko drugie skrzypce, miałam okazję rozgorzeć od niebywałych wzlotów tej łotrzycy. Ani Safo, ani Messalina nie stawiłyby jej czoła. Szaleństwo… całkowite rozprężenie… krańcowe wyuzdanie… kaskada strasznych przekleństw… rozpalonych westchnień… gwałtownych okrzyków w chwili szczytu. Ach, nigdy jeszcze Wenus nie miała tak wiernej wyznawczyni! Nigdy szał nie sięgnął takich granic! Nie było nigdy tak natchnionej kurwy!

Łajdaczka na tym nie poprzestała. Po rżnięciu trzeba było pić. Dobiłyśmy się. Subretka nam towarzyszyła, mężczyźni zostali jednak odesłani. A kiedy odjęło nam już rozum, zaczęłyśmy brandzlować się jak dzikie, póki słońce nie oświetliło tych saturnaliów i nie nakłoniło nas do ich zawieszenia po to, by zregenerowane siły pozwoliły wkrótce rozpocząć je na nowo.

Po kilku dniach ta cudowna kobieta złożyła mi wizytę. Wyznała, że całkowicie zawróciłam jej w głowie i że nie może już beze mnie się obejść.

– Teraz, kiedy znamy się lepiej, droga przyjaciółko, muszę wyjawić ci me skłonności. Mam na koncie mnóstwo występków. A ponieważ wszyscy chwalą twój filozoficzny umysł, przyszłam cię prosić o uspokojenie mojego sumienia.

– Jakież są, moja miłości, najdroższe ci występki? Jakim oddajesz się z największą rozkoszą?

– Chodzi o kradzież. Nic nie bawi mnie bardziej niż odbieranie innym ich dóbr. I chociaż mam sto tysięcy liwrów renty, codziennie kradnę dla przyjemności.

– Nie martw się tym, najdroższa – odparłam, ujmując jej rękę – a w tej, którą kochasz, rozpoznaj jedną z największych admiratorek tej namiętności. Jak ty, nie muszę się jej oddawać, a jednak poświęcam się jej z ochotą… Ach, czynię z niej wręcz jedną z najsłodszych życiowych przyjemnostek! Kradzież jest czymś naturalnym. Nie tylko nie jest ona złem, lecz bez wątpienia jest dobrem… Ach, domyślam się z radością, że twoje moralne zasady nie są zbyt rygorystyczne!

– W tej dziedzinie nikt nie dorówna mi w hardości – odpowiedziała miła Wenecjanka. – Przy takim pociągu do zła, pozwalam sobie na wszystko, czego zażąda ma namiętność.

– A zatem również na mord?!

– Nawet na ojcobójstwo, zbrodnię wedle ludzkich miar najstraszliwszą.

– Ach, ucałuj po tysiąckroć tobie podobną i godną ciebie!

– Jeśli więc otwierasz przede mną swe serce, odwdzięczę się taką samą ufnością. Przysięgnij jednak, że nie zdradzisz nikomu tego, co usłyszysz.

Złożyłam stosowne zapewnienie.

– Wiesz, że jestem wdową, Julietto, i absolutną panią mych zasobów. Domyśl się, nie każąc mi płonić się z powodu ciężkiego wyznania, że dysponuję nimi dzięki zbrodni.

– Zadałaś śmierć własną ręką?

– Nie, zleciłam zabójstwo wroga mych przyjemności. W Wenecji załatwia się takie sprawy za kilka cekinów.

– Szkoda, że nie zrobiłaś tego osobiście. Złączone byłybyśmy wówczas jeszcze jedną więzią.

– Ach, uwielbiam cię, mój aniele! Jak cudownie jest pozbyć się tych łajdaków, którzy wchodzą nam w paradę! Jakie mają prawo, by nas krępować i dybać na naszą wolność!

DATA PUBLIKACJI: 29 listopada 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 29 listopada 2018