cebula

Cebula

Zestawienie porównawcze z opcją niewygodną, a nie obiektywny stan rzeczy zamienia w naszym ujęciu średnio wygodne siedzenie w miękkie łoże usłane płatkami róży.

Co sprawia, że hedonizm przychodzi tak łatwo, gdy przyzwyczajone do wolności ciało wciśnięte jest w ciasny fotel samolotu tysiące metrów ponad ziemią? Ekranik wyświetlający film z Sandrą Bullock, która została doń odpowiednio dopasowana, staje się nagle domowym kinem HD z surround sound. Wino, które w sytuacji naziemnej wylałbym bez wahania do zlewu, pieści kubki smakowe rozkosznym aromatem i dostarcza stanu upojenia o mocniejszym działaniu z powodu niskiego ciśnienia powietrza i niedostatku tlenu. Lisa pije coś, czego nie tknęłaby tam na dole: sok pomidorowy. “Sok pomidorowy ma sens tylko tutaj w górze”, mówi.

Ograniczony charakter samolotowego siedziska wydaje się być w stratosferze grotą medytacyjną. Wszystkie życiowe rozpraszacze zostają w tyle i w dole. Lot w stratosferze jest nieskończonym stanem zawieszenia w prostocie (nie)istnienia. Nie ma tu nic do roboty. Reorganizacja plików i folderów w laptopie jest nagle czynnością wielce istotną i zajmującą. Tu czerpiemy przyjemność z przyziemności. Reklama wody kolońskiej na zamglonym ekraniku napawa nas poczuciem pełni i uniwersalnej mądrości. Do oczu napływają łzy wzruszenia wielką tajemnicą życia.

Nagle myślę o tym, jak dobrze byłoby teraz siedzieć lub leżeć w klasie business. Mój hedonistyczny szał zmieszany z ekstazą istnienia nieco blednie. Na myśl o szampanie i wełnianych skarpetkach uruchamiają się ślinianki.

Tymczasem poza przepastną rozbieżnością cenową, różnice pomiędzy klasą economy a klasą business nie są bardzo duże. W końcu dzielimy tę samą podróż w tym samym samolocie i w obu opcjach chodzi o przetrwanie podróży w małej przestrzeni. Nawet turbulencje są te same dla wszystkich warstw samolotowej społeczności. W klasie business dodana jest jedynie opcja leżenia, trochę większa uprzejmość obsługi, trochę większa hojność trunkowa, nieco większy ekranik, wcześniejsze wsiadanie i wysiadanie i tylko tyle lub “aż tyle”, jeśli mamy spędzić kilka godzin w metalowej puszce. Klasa business nie oferuje spa, jacuzzi, masażu, ani nawet kawioru. Jedynym, niemal niezaprzeczalnym luksusem, jaki oferuje zakup biletu w klasie business, jest świadomość bycia ponad innymi: tymi pauperami siedzącymi w warunkach bydlęcych tam gdzieś w tyle. Iluzja wielopoziomowości warunków podróży jest psychologicznym chwytem opracowanym przez przebiegłych przedsiębiorców, w celu zgromadzenia największej ilości kapitału. Podatek od luksusu może być nałożony w każdej sytuacji, gdy minimalnie różniące się opcje przedzielimy umowną zasłonką z poliestru i nadamy im odpowiednie nazwy. Betonowe mury mogą runąć w gruzy, lecz nic nie przebije umownej zasłonki z poliestru! Dodanie jeszcze jednej zasłonki dla opcji Business Plus na przodach samolotów niektórych linii przewiduje szerokie posłanie i prysznic. Teraz, żeby zachować świadomość bycia ponad innymi, ambitni pasażerowie muszą zapłacić jeszcze więcej, i im więcej by płacili, tym większa byłaby ich przyziemna przyjemność bycia ponad “tym bydłem” w tyle samolotu. Prysznic, jak to prysznic. Nie jest on zwykle uważany za szczyt luksusu, szczególnie w ciasnej kapsule z niskim ciśnieniem wody, chyba, że bierzemy go „na złość” tym, którzy o opcji prysznic mogą jedynie pomarzyć. Wkrótce jednak nawet pasażerowie opcji Business Plus padliby ofiarą napędzanego ideologią sukcesu warstwowego myślenia: “jak dobrze byłoby teraz siedzieć w moim własnym prywatnym odrzutowcu!”.

W sferze lotów komercyjnych długość kadłuba samolotu ma ograniczony prawami fizyki limit, dlatego trzeba uciec się do fortelu. Celowe pogorszenie warunków w klasie economy staje się chyba najbardziej skutecznym sposobem na umotywowanie pasażerów do zakupu opcji o niebo(!) kosztowniejszej. Zestawienie porównawcze z opcją niewygodną, a nie obiektywny stan rzeczy zamienia w naszym ujęciu średnio wygodne siedzenie w miękkie łoże usłane płatkami róży.

* * *

Niczym ogromna rozwarstwiona klasowo cebula, nasz samolot dociera do celu podróży, mniej więcej w trzech czwartych wyświetlania filmu z Sandrą Bullock. Moja intencja obejrzenia dalszej części filmu “może jutro, jak już trochę odpocznę” słabnie, im bardziej zbliżam się ku powierzchni Ziemi. Sandra Bullock i sok pomidorowy mają sens jedynie w stratosferze.

Piotr Petarda

  Piotr Petarda

(wł. Piotr Parda) Artysta, ilustrator książek i poszukiwacz. Od 2001 r mieszka w Bostonie, a do kraju przyjeżdża dwa razy w roku. Podwójny magister sztuki (ASP w Poznaniu i SMFA -TUFTS w Bostonie). Przez około pół godziny został kelnerem i czekał na zamówienie stojąc wśród nagrobków zabytkowego cmentarza w Amherst, Massachusetts, innym razem prezentował przedświątecznym zakupowiczom centrum handlowego zawartość pustego portfela. W środku lata ulepił bałwana z trawy i gipsu w ogrodzie swojego domu na przedmieściach Poznania oraz namalował kilka obrazów za pomocą wiertarki i szczotki. Brał udział w trzech maratonach, a w jednym z biegów na 5 km zdobył pierwsze miejsce w grupie wiekowej 35-39 lat. W roku 2015 przeszedł do następnej grupy wiekowej.

(Piotr Parda) Artist, book illustrator, wanderer. Since 2001 lives in Boston and visits Poland twice a year. Double Master of Fine Arts (Academy of Fine Arts in Poznań and SMFA -TUFTS in Boston). For about half an hour he became a waiter and waited for an order among the graves of the old graveyard in Amherst, Massachusetts. Other time he presented the interior of his empty wallet to the Christmas shoppers at a shopping mall. In the garden of his suburban house in Poland, he built a snowman out of mowed grass and plaster in the middle of summer and painted a few paintings using a power drill with a brush attached to it. Piotr took part in three marathons and won one 5K race in his age group (35-39) . In 2015 he moved up to the next age group.


DATA PUBLIKACJI: 4 stycznia 2020
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 4 stycznia 2020