Nsala, of the disctrict of Wala, looking at the severed hand and foot of his five-year-old daughter, Boali, a victim of the Anglo-Belgian India Rubber Company (A.B.I.R.) militia.
Nsala, of the disctrict of Wala, looking at the severed hand and foot of his five-year-old daughter, Boali, a victim of the Anglo-Belgian India Rubber Company (A.B.I.R.) militia.

Wycieczka

Pralina śmierci, przyszło mi do głowy, i już zupełnie nie mogłem tej praliny śmierci z niej wyrzucić. Wizja tego miejsca jako praliny śmierci zastąpiła wszystkie inne, oto wielka, nadziewana wędzonym, ludzkim mięsem pralina.

Kosze wypełnione odciętymi dłońmi, pomyślałem, głowa pełna koszy wypełnionych odciętymi dłońmi. Zamiast rozświetlonych południowym słońcem murów Pałacu Królewskiego, mam przed oczami kosze wypełnione odciętymi, rozkładającymi się w równikowym słońcu, dłońmi. Nie czuję już, tak, jak jeszcze chwilę temu, zapachów dobiegających z ogrodów królewskich, a jedynie zapach wędzonego, ludzkiego mięsa. Dym z wędzonego ludzkiego mięsa unoszący się nad miastem, wszystko spowite dymem z wędzonych, odciętych dłoni. Gdybym w okolicach Grand Place nie zaszedł do cukierni, by spróbować sławnych belgijskich czekoladek, prawdopodobnie nie nawiedziłby mnie obraz koszy wypełnionych odciętymi dłońmi. Chcąc jednak skosztować belgijskich czekoladek, wstąpiłem do cukierni przy Grand Place, i gdy tak stałem pośród niezliczonej ilości belgijskich czekoladek, naraz znalazłem się pośród odciętych dłoni. Tak zwane belgijskie czekoladki, ułożone rzędami w gablotach, występowały w najrozmaitszych kształtach, przemierzając wzrokiem ciągnące się przez całą cukiernię gabloty wypełnione wielokształtnymi belgijskimi czekoladkami, natrafiłem w końcu na czekoladki w kształcie małych dłoni i w miejsce gablot pełnych tak zwanych belgijskich czekoladek pojawiły się kosze pełne odciętych dłoni. Jak dotąd, uświadomiłem sobie nagle, mój wyjazd sprowadzał się do przechadzek po oblanym belgijską polewą mieście, teraz jednak, pod ciężarem nawiedzających mnie obrazów koszy pełnych odciętych dłońmi, polewa pękła i ukazało się nadzienie w postaci potwornej rzezi. Cały ten koszmar powrócił do mnie z niebywałą siłą. To miasto, pomyślałem, to belgijska czekoladka o nadzieniu z rzezi, z wierzchu monotonnie słodkawe, wewnątrz skrywające miliony trupów. Pralina śmierci, przyszło mi do głowy, i już zupełnie nie mogłem tej praliny śmierci z niej wyrzucić. Wizja tego miejsca jako praliny śmierci zastąpiła wszystkie inne, oto wielka, nadziewana wędzonym, ludzkim mięsem pralina. Mając tę pralinę śmierci w głowie, mając ją nieustannie przed oczami, niezwłocznie ruszyłem w stronę pomnika Króla Leopolda kierowany gwałtownym i nie w pełni zrozumiałym pragnieniem, ujrzenia postaci odpowiedzialnej za tę rzeź. Wszystko to, co mijałem po drodze, jak i to, co już, w trakcie kilku dni intensywnego zwiedzania, udało mi się zobaczyć, widziałem już tylko pod postacią belgijskich czekoladek o krwawym, ludobójczym nadzieniu: Parc du Cinquatenaire, zwany także, jak przeczytałem w przewodniku, parkiem radości, a będący w istocie parkiem rozpaczy, który król Leopold, król Rzeźnik, uformował z własnego ciała, które z kolei przez lata formowało się z milionów kilogramów ludzkiego mięsa, przemielonych przez kongijską maszynę zagłady, Serres Royales De Laeken, gdzie godzinami błądziłem pośród bujnej roślinności nie widząc wówczas, tak jak teraz, pnących się wkoło odciętych dłoni, otwierających się i jakby mnie przywołujących. Jak przeczytałem w przewodniku, nie zważając na ostry mróz, król wstawał w nocy i sprawdzał, czy w szklarni z kameliami panuje odpowiednia temperatura. Jedynie życie obezwładnione, pomyślałem, mogło zdobyć jego rzeźnicze serce. W końcu Palais de Justice, który mijałem po drodze, czyli wisząca nade mną, cuchnąca trupem, niesprawiedliwość i towarzysząca jej statua Likurga, czyli przynoszącego światło. Przynosząc światło, sprowadzamy ciemność, pomyślałem, przynosząc światło, zsyłamy mrok. Przynosząc światło, przynosimy śmierć, pogrążając świat w bezkresnej i coraz głębszej nocy. Przynosząc światło, zostawiamy kosze pełne odciętych dłoni. Czy kiedyś obudzimy się z tej nocy?, pomyślałem i ruszyłem dalej w stronę pomnika mając przed oczami obraz zagłady, jaką w sobie nosimy. Stanąłem przed siedzącą na koniu figurą króla. Małe, odcięte dłonie przysłoniły niebo, wypełniły ogrody, pałace, ulice; obsiadły pomnik króla. Jedna z nich znalazła się tuż obok mnie. Chciałem jej dotknąć, ale rozpadła się i zamieniła w pył. Jeszcze długo patrzyłem na niesioną wiatrem, czarną chmurkę, wyobrażając sobie, jak rozrasta się i stopniowo pochłania to miasto, ten świat.

DATA PUBLIKACJI: 13 czerwca 2020
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 13 czerwca 2020