Marcela, GFDL 1.2 , via Wikimedia Commons
Marcela, GFDL 1.2 , via Wikimedia Commons

O upiornej naturze czasu

Medytacje cioranowskie

Gdzie jest Regulus?

Czy to ja? Czy nie ja? Staję bezradny wobec lat, wydarzeń i tych wszystkich słów, które może miały jakiś sens, a może wcale go nie miały. Jakże mogłem uniknąć straszliwej pychy i wiary w samego siebie, jak mogłem nie odrzucić lęku przed śmiesznością? To prawda, wierzyłem w siebie, rościłem sobie prawo do własnego losu, a moje psychiczne napięcie wciąż było wzmagane przez jakiś wir, w którym były i dzikość, i wyrafinowanie. Mój sekret był prosty: brak mi było umiaru. W gruncie rzeczy to sekret wszelkiej żywotności.

Emil Cioran

Paryż, 16 lipca 19901

Powyższe słowa Cioran umieścił na stronie tytułowej książki Samotność i przeznaczenie, będącej zbiorem artykułów pisanych przez niego jeszcze w latach młodzieńczych w Rumunii (przypomnijmy: Cioran opuszcza kraj w roku 1937, mając dwadzieścia sześć lat i od tej pory żyje we Francji). A więc, osiemdziesięcioletni Cioran wyznaje, że niemal nie rozpoznaje siebie w swoich dawnych tekstach. Czy to jedynie przypadłość wieku? Dla porównania weźmy siedemnastoletniego Fiodora Dostojewskiego, który w jednym z listów do brata stwierdza: „Lękam się mówić dalej… Lękam się mówić, bo może cała przeszłość była tylko snem złotym, złudnym marzeniem…”2. A więc stary Cioran i młody Dostojewski opisują swoiste odczucie czasu: efemeryczność świata (a raczej: efemeryczność naszego doświadczenia świata), przemijalność samego siebie, brak trwałego gruntu pod nogami. Takie przeżycie, gdy nie pozwolimy mu odejść – lub, co gorsza, gdy to ono nie chce nas opuścić, mimo naszych starań – pogłębione, przemyślane, przetworzone na intersubiektywny język możemy nazwać doświadczeniem upiornej natury czasu.

Cóż upiornego może być w czasie? Wszak wszyscy go doświadczamy (i mamy o nim jakieś wyobrażenie – choć filozof takiej rangi jak święty Augustyn mówił, że kiedy myśli o czasie, to ma wrażenie, że wie czym jest – ale kiedy próbuje komuś wyjaśnić, to nie wie), wszyscy przemijamy, wszyscy umieramy – jak pisze Turgieniew: „Stara historia – śmierć, a dla każdego od nowa”. Nic nowego pod Słońcem, można powiedzieć. Otóż istnieją perspektywy, w ramach których czas jawi się jako coś upiornego. Ponownie posłużymy się słowami Ciorana:
„Osobę, którą byłem około 1938-1939 roku, taką, jaka wyłania się z Dziennika Vlasiu – widzę znowu, ale nie ma ona żadnej realności – chyba tylko tę, którą mają istoty długo ścigające nas w snach, a potem rozwiewające się.

Jeśli z dystansu trzydziestu lat tak widzę swoje ówczesne życie, to jak się dziwić, że zniknąwszy, stajemy się niczym dla żyjących po nas?

Widzę się małym, niemal zjawą, tak jak się widzi kogoś przez długą lunetę nastawioną na dal. Albo: wyglądam, jakbym stał na końcu tunelu, cień na tle cienia.”3

Zadajmy więc pytanie: ile waży chwila miniona? Nic nie waży. Nasz umysł co prawda tworzy z sumy kolejnych chwil zdarzenia, stany rzeczy – słowem, wszystko co nazywamy „życiem”. Ale jaki mamy dostęp choćby do chwili, która właśnie upłynęła? Żaden. Kiedy już upłynęła, jest tak samo niedostępna jak moment sprzed dziesięciu, trzydziestu, bądź stu lat. Czas jest  p u s t y . Jeśli więc żadna z poszczególnych chwil nic nie waży, tym samym nie waży nic ich suma – a życie można uznać właśnie za sumę wszystkich chwil naszego życia. Być może więc życie jest obłędem [właśnie o tym mówi Peter W. Zappfe, gdy w eseju Ostatni Mesjasz opisuje mechanizmy chroniące naszą psychikę od świadomości nieuchronnej śmierci oraz związanym z nią upływem czasu]. Istniejemy i jednocześnie w pewnym sensie nie istniejemy, nie ma nas – jesteśmy w chwili, która w każdej kolejnej chwili nie będzie już dostępna i z perspektywy tych przyszłych chwil, chwila obecna będzie ważyła tyle co nic. I tak zawsze, do końca naszego życia. Maksyma Kartezjusza cogito ergo sum zostaje tu poddana w wątpliwość (zdaniem Slavoja Žižka to jedno z hobby filozofów – podważanie myśli Platona, Kartezjusza, Hegla i jeszcze kilku innych). „Myślę, więc jestem” – mówi Kartezjusz – ale co począć z możliwością, że myślę, lecz mnie nie ma? A nie ma mnie, bo z perspektywy przyszłych chwil, chwila w której  t e r a z  myślę już nie będzie istniała. Ponadto, przyszła nieuchronna anihilacja – śmierć – retroaktywnie anuluje również chwilę, w której myślę obecnie, oraz życie jako sumę takich chwil. Wszystko to przy jednoczesnej wierze, że po śmierci nic nie ma (alternatywnie: po śmierci jest nic), że umierając nie wkraczamy w jakiś rodzaj ciągu dalszego w formie transcendentnego istnienia, jakie sugerują nam niektóre religie, możemy uznać że śmierć oznacza zero – ale życie, jako suma chwil o zerowej wadze, także oznacza zero. W tej perspektywie moment śmierci jest niczym innym jak postawieniem znaku równości między dwoma zerami. [W ostatniej chwili naszego życia możemy spojrzeć na wszystkie dotychczas przeżyte chwile, i objawi się nam brak jakiegokolwiek ich znaczenia. A potem i ta chwila stanie się nicością, wraz z nami. 0 = 0. Możemy tylko udawać, że jest inaczej.]

Czas jest więc naszym prawdziwym nieprzyjacielem – nie Szatan (lub, jak kto woli, Bóg lub Zły Demiurg), nie demony, nie inni ludzie, nie cierpienie, nie idee, tylko właśnie czas. Jest wrogiem tym straszniejszym, że nie jesteśmy w stanie podjąć jakiejkolwiek walki, możemy tylko się poddać – i przegrać [więcej nawet: przegraliśmy jeszcze zanim zdążyliśmy się pojawić na tym świecie]. Opowieść o upiornej naturze czasu jest jednocześnie opowieścią o naturze pamięci, o jej słabości, o jej efemeryczności, niedostępności i „nienamacalności” jej treści, zwodniczości, podatności na zanik.

Pewną pociechę dają nam dzieła, potomstwo, coś, co sprawia wrażenie trwałości lub ciągu dalszego – ale dzieła również są oglądane w jakimś teraz, które kiedyś będzie dla nas niczym, a dzieci, co gorsza, czeka los taki sam jak nas. Parafrazując popularne tempus fugit, aeternitas manet [czas ucieka, wieczność czeka], w opisanej tu perspektywie powiedzielibyśmy raczej nihil fugit, nihil manet [nic nie ucieka, nic nie czeka]. Może nas to pocieszać jeśli chodzi o negatywne aspekty życia, których doświadczamy – z drugiej strony, może nas to przygnębiać w odniesieniu do pozytywnych, radosnych, aspektów. Znosi się zatem. Zero.

***

Bernard z Morlay (Morliacensjusz), dwunastowieczny mnich benedyktyński, który miał zainspirować Umberto Eco (przynajmniej w kwestii tytułu pierwszej powieści4), w swojej satyrze De contemptu mundi w pewnym stopniu wyraził omawiane tu doświadczenie upiorności czasu:

„Gdzież jest teraz blask Babilonu? Gdzież jest straszliwy

Nabuchodonozor i moc Dariusza, i ów Cyrus wielki?

Zniknęli niby koła obracane siłą.

Sława ich pozostała i rośnie, lecz oni obrócili się w proch.

Gdzież jest kuria Juliańska, gdzie Juliańska procesja? Przeminęła, Cezarze!

A byłeś najgroźniejszy, najpotężniejszy, na świecie całym.

Gdzież są Mariusz i Fabrycjusz, któremu złoto było obce?

Gdzież jest zaszczytna śmierć i wiekopomny czyn Paulusa?

Gdzież jest boski głos Filipik, gdzie niebiański głos Cycerona?

Gdzież jest przychylność Katona dla obywateli i jego gniew na rebeliantów?

Gdzie jest Regulus? I gdzie Romulus albo gdzie Remus?

Wczorajsza róża istnieje tylko z imienia, imiona tylko puste zostały”5

My natomiast, mimo wszystko, dążymy do – i ekscytujemy się z powodu – takiej przynajmniej formy non omnis moriar. Dążmy więc.

***

Komentarz psychologiczny: W eseju jest mowa o pewnym  o d c z u c i u  czasu. Trudno stwierdzić, czy odczucie to może zostać zainicjowane przez tego rodzaju tekst – być może wcześniej należałoby samemu doświadczyć czegoś podobnego, aby możliwe stało się pełne zrozumienie powyższej perspektywy. Czy ów punkt widzenia, w którym natura czasu jawi się jako upiorna, może być prawdziwy? Każdy powinien rozsądzić to we własnym sumieniu i rozumie – choć również jako fałszywy, jest on podobnie przerażający. Jednocześnie obawiamy się – dodajmy, mając nadzieję, że się mylimy – że możemy mieć rację. Cóż bowiem myśleć o tym dziwacznym świecie, w którym przyszło nam istnieć i nie-istnieć jednocześnie? Erving Goffman przekonuje nas, że człowiek żyje w teatrze życia codziennego. Odpowiadamy na to: Zapewne, a reżyserem naszej egzystencji jest Samuel Beckett.

1 É. M. Cioran, Samotność i przeznaczenie, . A. Dwulit, Wydawnictwo KR, Warszawa 2008, s. 5.

2 F. Dostojewski, List do Michała Dostojewskiego z 31 października 1838 roku, [w:] tegoż, Listy, tł. Z. Podgórzec, R. Przybylski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1979, s. 9.

3 É. M. Cioran, Zeszyty 1957-1972, . I. Kania, Wydawnictwo KR, Warszawa 2004, s. 811.

U. Eco, Dopiski na marginesie Imienia Róży, [w:] tegoż, Imię róży, tł. A. Szymanowski, wydawnictwo Noir Sur Blanc, Warszawa 2019, s. 699.

5 Bernard z Morlay, De contemptu mundi, tł. T. Brzostowski, https://pl.wikiquote.org/wiki/Bernard_z_Morlay [dostęp: 31.08.2020 r.].

DATA PUBLIKACJI: 27 listopada 2021
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 27 listopada 2021