275862009_10228588162468550_4338720483546456961_n

Gra w kwiaty

Szlachetne wzloty sporadycznie ubarwiają tę zabawę, jakby Związek kolektywnie dawał do zrozumienia: tak też potrafimy. Potrafimy, ale niespecjalnie nam zależy, piękno i głębia uczucia towarzyszą nam, chociaż nie jako przewodnik, lecz sługa.

Związek Pisarzy ze Wsi, Kwiatki polskie. Antologia opowiadań, Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2021

 

278147642_344898477669059_2385127391659894888_n

 

György Kurtág,

motto zbioru Játékok (Zabawy)

 

Ponieważ muszę od czegoś zacząć, ale o tym, od czego zaczynam, decyduję ja sam, nie zacznę od mody na tematykę wiejską ani od inspiracyjnej mocy przyrody, ani od anegdotycznych okoliczności powstania antologii o kwiatkach, która w rzeczywistości już od pierwszych stron zaprzecza tytułowi i przestaje być antologią o kwiatkach, lecz zamiast tego nacisnę najpierw fałszywie w niektórych uszach brzmiący klawisz i powiem, że kiedy pisarze tworzą związek, kiedy robią to jako pisarze, niezależnie od tego, jaki szyld wybierają, jaka im przyświeca domniemana idea i jak uzasadniają swoją współtwórczość publicznie (bo tego się od nich oczekuje, uzasadnień i usprawiedliwień, gdyż wszystko musi mieć swoje miejsce, kategorię i powód), niezależnie więc od ideowego tła i marketingowego zdobnictwa, pisarze działają razem przede wszystkim dlatego, że szukają nowego pretekstu, żeby się wspólnie zabawić, a jeżeli rezultaty tej zabawy w ogóle zajmują naszą uwagę – choć tak naprawdę nasza uwaga nie jest im do niczego potrzebna – osiągają to wyłącznie dlatego, że pisarze, ze wsi czy skądkolwiek bądź, bawili się ze sobą tak dobrze, że nabieramy ochoty bawić się z nimi, tylko do tego autentycznym związkom pisarzy potrzebny jest świat zewnętrzny, a światu zewnętrznemu, czyli nam, tylko do tego potrzebne są związki pisarzy, „teraz i na wieki wieków, amen”.

* * *

Zabawa rządzi się regułami, od których należy oczekiwać przede wszystkim, że narzucając minimalne ograniczenia, sprowokują fermentowanie sił twórczych o możliwie największym natężeniu.

Wiemy tyle, że do zabawy przystąpiło blisko dwadzieścia osób, które musiały spełnić jeden warunek wstępny, musiały „pochodzić ze wsi”, aby przypieczętować później ostatecznie swoje członkostwo w Związku napisaniem opowiadania do antologii o kwiatkach.

Jeżeli jednak zabawa ma przede wszystkim bawić, a nie zamienić się w szkolne i schematyczne ćwiczenie, to jej reguły muszą być traktowane ze swobodą, która ociera się o lekceważącą niedbałość, a jeżeli uczestnikom tak się spodoba, muszą one w ogóle ulec zmianie w trakcie gry.

Dlatego jeżeli reguła głosiła, że w każdy tekst, w najzupełniej dowolny sposób, niekoniecznie nawet na pierwszym planie, wkomponowany musi zostać motyw kwiatka doniczkowego, kiedy nawet ta samotna reguła okazała się niepożądanym ograniczeniem twórczym dla znacznej części graczy, została po prostu zmieniona, a kwiatek zastąpiono rośliną po prostu.

Tytuł antologii jest wspomnieniem po tej pierwotnej regule, porzuconej już na pierwszych stronach dzięki przyjęciu chronologicznej zasady porządkowania tekstów, opartej na starszeństwie autorów. Nie mam powodu wątpić w decydującą rolę przypadku dla takiego obrotu spraw, dzięki któremu wywrotowi nestorzy Związku, Marian Pilot i Roman Lis, obsadzeni zostali w roli straży przedniej całego przedsięwzięcia. Dzięki temu, że najstarsi okazali się najmłodsi, Związek posłużył się nimi, aby dać do zrozumienia w gotowej już książce, że podlega wyłącznie takim regułom, jakie uzna za stosowne w danej chwili, i że nie wiąże go ani motyw kwiatów, ani motyw wsi, bo jedyne, co go spaja wewnętrznie, to pragnienie zabawy. Pilot i Lis uwolnili Związek od potrzeby ogłaszania manifestu, który oczywiście i tak nie mógłby powstać, gdyż najczęściej manifesty krępują ręce, zwłaszcza gdy mają usprawiedliwiać zabawę, chyba że same są jej częścią i jej ilustracją. Szczęśliwie dla antologii złożyło się więc, że ostatecznie właśnie teksty Pilota i Lisa nadają ton całości: mówię zresztą celowo „teksty”, bo nawet gatunkowe określenie „opowiadania”, zawarte przecież w podtytule, słabo do nich pasuje: Pilot to huragan czystej furiackiej agresji, wypluwanej przez idiotycznie urywane życie w stronę tępych urzędników, siejących tylko cierpienie i beznadzieję; Lis to nieokiełznane mitotwórstwo ewolucyjne skąpane w humorze farsowym – oryginalnie jest to zresztą tylko prolog większej całości, która nie weszła w skład antologii z powodu swych rozmiarów (ową całością jest „Homologia struktur samozmiennych”, którą Lis zamieścił w swej niedawno wydanej książce Instytut Hegemonii Człowieka). Po tych tekstach mamy więc prawo spodziewać się, że kolejni autorzy nie odstąpią zbyt daleko od ogólnej atmosfery rozrywkowego podniecenia, że momenty spokoju i refleksyjności służyć będą tylko chwilowemu wytchnieniu, skoro odtąd już wiemy, że nie ma nic poważniejszego od zabawy, czyli że wspólna zabawa jest najwyższym celem Związku. Najlepsze momenty antologii to te, w których coraz młodsi autorzy zbliżają się do skondensowanego szaleństwa nestorów, gdy rośliny zabierają głos, śmieją się, drwią i klną, gdy ożywają metafory i wymyślane są wariackie mity.

* * *

Podkreślam wciąż, że traktuję zabawę jako najwyższy i właściwie jedyny cel Związku i jedyną jego zasadę organizującą, gdyż nie mam najmniejszej wątpliwości, że Kwiatki nie byłyby przedsięwzięciem udanym – to znaczy: nie byłyby warte naszego czasu, ani zresztą czasu autorów – gdyby ich twórcy narzucili sobie jakąkolwiek wyższą ideę i jakąkolwiek misję. 

Owszem, pisarze „są ze wsi”. Ich niepisany „program” ma jednak tę zaletę, że do rozwijającego się od kilku lat w historii, humanistyce, publicystyce i sztuce nurtu tematyki ludowej pisarze Związku nie zapisują się niczym innym prócz nazwy. Po prostu jest to nazwa, która odpowiada rzeczywistości – i to wszystko, bo niczego więcej nie trzeba. „Pochodzenie ze wsi” nie ogranicza w żadnej mierze tematu opowiadań ani ich formy: może na nie wpływać, czasami faktycznie wpływa, ale wcale nie musi. Nie mam nurtowi ludowemu niczego do zarzucenia, jeżeli więc chwalę zalety zbioru, który z dystansem i pewną nonszalancją traktuje tak zacne i słuszne pokrewieństwo tematyczne, to daję w ten sposób wyraz mojej sympatii do kolektywnej postawy artystycznej, która przez ten gest przemawia. Temat oddają pisarze Związku naukowcom, publicystom i pisarzom zaangażowanym; dla nich natomiast „pochodzenie ze wsi” to nic więcej niż czysto formalny pretekst do zabawy. Nie wiąże ich żaden ideał, nie mają żadnego interesu w eksplorowaniu rodowodów i śledzeniu zakrętów społecznego awansu, niczego nie uświadamiają i nie pouczają. Bawią się bezinteresownie. Próżno też byłoby szukać w tej zabawie wyników działania jakiejś nieuświadomionej, podskórnej chytrości rozumu, która na garbach przypadkowych żartów i egotystycznych popisów (nie muszę chyba tłumaczyć na tym etapie, że „egotyzm” uważam za komplement) zmalowałaby jakiś ogólny obraz ich socjologicznej tożsamości zbiorowej; nie ma obrazu, są tylko obrazki, wykorzystywanie roślinnego pretekstu, by oddawać się żartom, zmysłom, fantastyce i narcystycznej (komplement!) wirtuozerii.

* * *

Szlachetne wzloty sporadycznie ubarwiają tę zabawę, jakby Związek kolektywnie dawał do zrozumienia: tak też potrafimy. Potrafimy, ale niespecjalnie nam zależy, piękno i głębia uczucia towarzyszą nam, chociaż nie jako przewodnik, lecz sługa.

Podkreślam to wszystko z uporem tym większym, im bardziej czuję, że zabawa od dłuższego czasu przestaje być w modzie, naturalnie w intelektualnej modzie, bo chociaż potrzeba bezinteresownej zabawy nie znika, nie zawsze nadąża za nią życzliwy duch czasu, przez co spychana jest w podziemie uprzytomnionego mniej lub bardziej poczucia winy: świat wzywa, chce zaangażowania, opowiedzenia się po właściwej stronie, domaga się prawdy – kiedy to będzie pilniejsze niż dzisiaj? Nie mówiąc już o tym, że zabawa bywa nieczysta (najlepsza zabawa jest nieczysta), im radośniej się toczy, tym mniej szanuje reguły, nawet własne. Związek Pisarzy ze Wsi bawi się jawnie, z góry pokpiwając dyskretnie z przypisywania mu ideologicznej motywacji. Wieś? Czemu nie, opowiedzą nam też z rzadka o wsi, bo także sama wieś musi zaistnieć na kartach książki tak, jakby wcale nie musiała tam być… Podobno przed kilku laty pierwszą zapowiedź powstania Związku powitał ryk śmiechu, upojone zabawą towarzystwo musiało zwęszyć w jego nazwie kpinę. Podarowało mu tym samym w prezencie mit założycielski, zupełnym przypadkiem nie najgorzej trafiony: odtąd autorzy mogli czuć się jeszcze lepiej upoważnieni w dążeniach, by stanąć na wysokości własnego mitu.

 

DATA PUBLIKACJI: 18 kwietnia 2022
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 18 kwietnia 2022