Opłakiwanie nieboszczyka w Jugosławii. Zdjęcie roku 1991. (fot. Georges Mérillon)
Opłakiwanie nieboszczyka w Jugosławii. Zdjęcie roku 1991. (fot. Georges Mérillon)

YouTube płacze

Press "F" to pay respects

W starożytnej Grecji płakały płaczki, podobnie w Rzymie, płacze srebrzyście Salomea, płaczą kobiety w Jugosławii na zdjęciu Georgesa Mérillona, wbrew obiegowej prawdzie, że chłopaki nie płaczą, zdajemy sobie przecież sprawę, że płaczą, może nie tak odważnie, nie tak publicznie, ale jednak, płacz jest pożądany, oczyszcza; gdy Madonna-Evita śpiewa: „don’t cry for me, Argentina”, każdy rozumie, że naprawdę wzywa do łez

 

Morze rozsuwa się jak ekran dotykowy

morze przygasa jak ekran dotykowy

Radosław Jurczak

 

You will be missed but never forgotten because memes never dies

Behind the Meme

Gabe (znany również jako Gabe the Dog czy Doggo) to pies rasy American Eskimo, miniaturka. W 2013 roku odgłos jego szczekania zaczął być wykrzystywany do coverowania znanych piosenek, a on sam stał się gwiazdą YouTube. Był podręcznikowym przykładem video-mema: jego rozczulające szczekanie (borking) nie tylko przyciągało uwagę, ale przede wszystkim zawierało w sobie ogromny potencjał modalności – przy pomocy programów do obróbki video Gabe mógł wykonać dowolny utwór. Łatwość transkodowania pozwalała reprodukować mem właściwie w nieskończoność. W swojej internetowej karierze Gabe wyszczekał utwory Qeen, Eminema, Daft Punk, Czajkowskiego czy Darude, muzykę z Parku Jurajskiego, Indiany Jonesa czy Ghostbusters. Jego facebookowy profil śledzi do dziś ponad 300 000 osób. Wydawało się, że Gabe będzie istniał wiecznie.

Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy, że pies z YouTube’a może mieć organy wewnętrzne

20 stycznia właściciel psa opublikował post, w którym poinformował o śmierci zwierzęcia. W setkach komentarzy posypały się e-kondolencje. Intensywna relacja, jaka powstała pomiędzy realnym istnieniem (Gabe-pies) a jego cyfrową reprezentacją (Gabe-mem), ujawniła się dopiero wtedy, kiedy została zerwana. Dla użytkownika sieci, który znał Gabe’a wyłącznie z Internetu, na chwilę rozprysła się iluzja cyfrowej bańki, funkcjonującej jakby poza ciałem, czasem i materią (immortality.gif). Wcześniej nikomu nie przyszło do głowy, że pies z YouTube’a może mieć organy wewnętrzne. Wydawało się, że jedyne siły, jakie mają na niego wpływ, to przyciski Play i Pause. Gabe był postacią wirtualną, dwuwymiarową, wieczną, nie musiał jeść, pić, spać, mógł szczekać bez przerwy choćby i 10 godzin [zobacz]. Prawdziwy Gabe umarł na serce – czerwony mięsień, który przestał pompować krew do żył. Śmierć wyrywa ze stanu nieważkości, jest grobowa, wymusza powagę, wyzwala nietzscheańskiego ducha ciężkości. Brutalne zderzenie z materią burzy gładką taflę ekranu; nic już nie jest takie samo, niewinność surfowania pryska. „I cant look at anything gabe related anymore without feeling sad (pis. oryg.)” – napisał użytkownik Oisin Colligan.

W starożytnej Grecji płakały płaczki (karinai), podobnie w Rzymie (praeficae), płacze srebrzyście Salomea Słowacka-Bécu w listach do Edwarda Odyńca, płaczą Jugosłowianki na zdjęciu Georgesa Mérillona, wbrew obiegowej prawdzie, że chłopaki nie płaczą (The Cure – Boys don’t cry), zdajemy sobie przecież sprawę, że płaczą, może nie tak odważnie, nie tak publicznie, ale jednak, płacz jest pożądany, oczyszcza; gdy Madonna-Evita śpiewa: „don’t cry for me, Argentina”, każdy rozumie, że naprawdę wzywa do łez. Publiczne okazywanie bólu po stracie było przez lata praktyką zbiorowości, dającą oparcie cierpiącej jednostce, a zarazem umacniającą więzi między żyjącymi. Wspólnota podlegała aktualizacji, przejściu, któremu towarzyszyły rozbudowane rytuały, gennepowskie rites de passage. Współcześnie przestrzeń i praktyki żałoby skurczyły się, zostały wyraźnie ograniczone, odgraniczone. Philippe Ariès w swojej książce Człowiek i śmierć pisał: „w wieku dwudziestym (…) społeczeństwo wygnało śmierć, z wyjątkiem śmierci wielkich ludzi”. W kapitalistycznym, europejskim mieście „wszystko tak się odbywa, jak gdyby nikt już w ogóle nie umierał”. Jedynym wyjątkiem są kondukty pogrzebowe znanych polityków (Józef Piłsudski, Charles de Gaulle) czy artystów (Michael Jackson). Rok 2016 był szczególnie dotkliwy dla branży muzycznej: odeszli David Bowie, Prince, Leonard Cohen, George Michael. Reakcje na ich śmierć miały bardzo podobną strukturę. Zastygła na zawsze ikona rozpoczynała pożegnalny marsz przez stacje telewizyjne, radia i strony internetowe, a jej dzieła zostawały odkrywane, odczytywane na nowo; wznawiano klasyczne płyty, doceniano krążki-testamenty (Bowie, Cohen). Nagły skok zainteresowania doskonale oddają wykresy Google Trends:
youtubeplacze1
youtubeplacze2

Identyczną tendencję wskazuje wykres popularności wyszukiwania hasła „gabe the dog”:

youtubeplacze3Wyraźny wzrost zainteresowania spowodowany był nie tylko przez udostępnienia postu informującego o śmierci psa, ale również przez dziesiątki, a może setki pożegnalnych video, które natychmiast rozprzestrzeniły się na YouTube (v. time to say goodbye to Gabe, Gabe The Dog Died! REMEMBERING THE BORK KING) [zobacz; zobacz] Nastąpił funeralny renesans twórczości. Co prawda Gabe był przede wszystkim źródłem sampli do licznych remixów i coverów, a mimo to został pożegnany z honorami artysty.

Kariera Gabe’a przypadła już na generację Web 2.0, sieć opartą na User Generated Content

Niektóre formy upamiętnienia psa przybierały zastanawiający wymiar: powstała na przykład gra [zobacz], w której jedynym zadaniem gracza jest eksploracja małej wyspy-cmentarzyska, na której spoczywa Gabe. Zdumiewa nie tylko liczba, ale i emocjonalność samych tribute’ów. Intensywność tych reakcji każe postawić pytanie o relacje pomiędzy popkulturową postacią a widzem – czy raczej użytkownikiem. George Michael czy David Bowie pochodzili z uniwersum analogowego, świata telewizorów i radia, BBC i MTV. Przetłumaczony na język cyfrowy, stał się on podstawą funkcjonowania Web 1.0, pierwotnej postaci Internetu, w której użytkownik był wciąż biernym konsumentem, nadawcą pozostawała instytucja, a pomiędzy nimi istniał wyraźny dystans. Kariera Gabe’a przypadła już na generację Web 2.0, sieć opartą na User Generated Content (treściach tworzonych przez rozproszonych użytkowników-amatorów). Każdy może dziś zmontować filmik, każdy może mieć swoje 5 minut żałoby. Wirtual 2.0 skraca dystans: użytkownik przestaje być biernym konsumentem, bierze czynny udział w kształtowaniu fenomenu takiego jak Gabe’a, staje się jego współtwórcą, oddaje mu cząstkę siebie. Skutki tej zmiany podsumowuje komentarz Tony’ego Riva: “Whenever I hear of the death of some celebrity, I am indifferent. But Gabe’s death is the only one that hit me hard. I wish I had the chance to meet him (pis. oryg.)”.

Praktyki internetowej żałoby po znanym psie nie narodziły się oczywiście w próżni, sytuują się raczej w dłuższym ciągu cyfrowych zmagań ze śmiercią. Pierwszym dużym zjawiskiem, które próbowało organizować sferę funeralną poprzez internetowe serwery, były wirtualne cmentarze. Czy ktoś je w ogóle pamięta? Były raczej hitem sezonu, ciekawostką, która szybko utonęła w morzu kontentu. A jednak w polskiej sieci funkcjonuje do dziś strona Wirtualny Cmentarz [zobacz], aktywna i uzupełniana na bieżąco. O ile pięć, sześć lat temu mogła jeszcze łudzić wizją kontaktu z transcendencją bez wstawania z fotela, o tyle teraz jest raczej kuriozum na antypodach Internetu, naiwną próbą przeniesienia praktyk świata materialnego do świata wirtualnego. Żaden opis nie odda tego doświadczenia: po wejściu na stronę widzimy symulację bramy cmentarnej, utrzymaną w stylistyce Diablo II albo raczej Baldur’s Gate. Wirtualny cmentarz jest czynny całą dobę, dzieli się też na część przeznaczoną dla ludzi oraz mniejszą – dla zwierząt. Przed wejściem do środka wybieramy porę dnia oraz pogodę, które będą nam towarzyszyły w trakcie wizyty. Następnie zwiedzamy nekropolię, oglądamy prawdziwe fotografie zmarłych wklejone w grafikę płyt nagrobnych, czytamy wspomnienia. Za drobną opłatą możemy też postawić kwiaty lub znicz. W dobrym tonie jest wykupić na nie karnet, np. do 2920 roku (cena takiego zakupu to 61 zł z VAT, do wyboru mamy kilkadziesiąt różnych wzorów).

strona główna Wirtualny Cmentarz
strona główna Wirtualny Cmentarz

Nie sposób też nie wspomnieć o Harambe, gorylu, który został zastrzelony przez pracowników zoo w Cinncinati w maju 2016 roku, po tym jak do jego wybiegu wpadło małe dziecko. Cała sytuacja została nagrana i umieszczona na YouTube, po czym szybko stała się sprawą publiczną: pod petycją Justice for Harambe zebrano ponad 300 000 podpisów, na Facebooku i Twitterze pojawiły się hasztagi #RIPHarambe, natychmiast zaczęły też powstawać pierwsze memy z nową postacią (that escalated quickly.jpg). O Harambe poinformowały wkrótce takie media jak CNN czy BBC News. Przed samym wypadkiem goryl był zupełnie nieznany, dopiero kontrowersyjna śmierć przyniosła mu rozgłos; ów dysonans oddaje dobrze ilustracja z serii Trolley Problem [zobacz]. Przypadek Harambe był więc czymś w rodzaju ćwiczeń z żałoby, grą w płacz, próbą, testowaniem granic.

źródło: http://i2.kym-cdn.com/photos/images/original/001/155/709/460.jpg
źródło: http://i2.kym-cdn.com/photos/images/original/001/155/709/460.jpg

Wyraźną różnicę pomiędzy przypadkiem Gabe’a i Harambe tłumaczy dobrze kategoria ironii: to, co w przypadku Harambe wypowiadane było ironicznie, w przypadku Gabe’a wydaje się bardziej szczere, mniej zdystansowane, być może zaangażowane, choć pozostaje w tej samej poetyce. Granice afektu poszerzają się, wchłaniając postacie z memosfery. W ten sposób aktualizuje się też koncepcja nieśmiertelności, być może nie idealna, lecz jedyna, jaką mamy: wiecznego trwania w obrazkach-ikonach, video-memach, na zawsze w naszej memory. Gdyby wystawiać Dziady cz. II w inscenizacji cyfrowej, mały Józio deklamowałby z wnętrza serwera:

My teraz w chmurze Google latamy,

Tam nam lepiej niż u mamy.

źródło: http://www.gramunion.com/gabethedog-bork.tumblr.com
źródło: http://www.gramunion.com/gabethedog-bork.tumblr.com
DATA PUBLIKACJI: 25 lutego 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 10 marca 2017