oparcia w autobusach kursujących między Auschwitz I a Birkenau, styczeń 2017, fot. Karolina Feć
oparcia w autobusach kursujących między Auschwitz I a Birkenau, styczeń 2017, fot. Karolina Feć

Auschwitz, postmodernizm i czarny humor

część 3/3

Trzecia część tryptyku, najbardziej chyba osobista część wyznań urodzonej w Oświęcimiu miłośniczki punka

 

– Śmierdzicie gazem – wy, kurwy – śmierdzicie gazem!

– Już się szykują – komory – już się szykują!

Kibice jakich klubów sportowych wymieniali powyższe uprzejmości w rytmie Guantanamera?

Tej treści zagadka nie może się pojawić w teleturnieju „Jeden z dziesięciu”, jakkolwiek poprawna odpowiedź świadczyłaby o cokolwiek podwórkowej erudycji pana, pani z numerem… W Oświęcimiu do tej pory krążą legendy o hokejowych klasykach, czyli starciach Unii Oświęcim z Podhalem Nowy Targ i choć związek hokeja z miejscem pamięci Auschwitz nie wydaje się wcale oczywisty, kibice to nie sportowcy, między nimi wszystkie chwyty są dozwolone.

czy Oświęcim jest miejscowością turystyczną?

Wyobraźcie sobie, co dla średniej wielkości miasteczka, ówcześnie raczej ponurego i niewidzącego przed sobą perspektyw, oznaczało zdobycie mistrzostwa Polski w hokeju. Zresztą mowa nie o jednym złotym medalu, lecz ośmiu, z czego aż po siedem Unia sięgała rok za rokiem w latach 1998-2004. Słowem, euforia. Nagle w czymś jesteśmy najlepsi – pojawia się duma pierwszej osoby liczby mnogiej – mamy coś „naj” i tym razem nie jest to największy cmentarz świata.

Gdyby przestali wracać, wcale byśmy tego nie zauważyli.

Oświęcim wyróżnia się także w turystyce – w roku 2016 miejsce pamięci odwiedziło rekordowe 1,3 miliona osób – co jednak nie zmieniło wiele w samej materii miasta, gdzie nie dotarła nawet jedna dziesiąta zwiedzających Auschwitz. Pytanie, które tutaj samo się narzuca – czy Oświęcim jest miejscowością turystyczną? – wydaje się źle sformułowane. W liczbach wygląda to następująco: Muzeum Auschwitz-Birkenau sytuuje się na czwartym miejscu pośród najczęściej odwiedzanych zabytków w Polsce. To jednocześnie trzecie pod względem popularności muzeum w Europie i dziesiąte na świecie. Jako jedyny były obóz koncentracyjny został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

chodnik przed biblioteką w Oświęcimiu
fragment chodnika przed biblioteką w Oświęcimiu

Czy liczby odzwierciedlają rzeczywistość? Ostatnio zadawałam znajomym pytanie „czy widziałeś/aś kiedyś turystę w mieście?”. Najciekawsza odpowiedź brzmiała „Tak, jednego. Podjechał super furą i zapytał, gdzie można coś zjeść. Pokazałem mu budkę z fast foodami, bo nic innego nie było w pobliżu, a żeby wytłumaczyć jak dojechać do najbliższej restauracji, trzeba lepiej znać angielski.” Pozostali najczęściej zamiast turystów mijali wielkie turystyczne autokary na trasie do miejsca pamięci Auschwitz. Zastanówmy się… w którym momencie odczulibyśmy niepokój, czy w ogóle byśmy się zorientowali, gdyby muzeum wróciło do swej starej funkcji, to znaczy, gdyby przestało być muzeum? Gdyby autokary wracały puste? Zakładamy, że w „cywilizowanych” czasach wszystko odbywa się bezpiecznie i jest transparentne, wycieczki wykupują transport, zwiedzają Auschwitz-Birkenau przez trzy i pół godziny, spożywają kanapki, które spakowały do plecaków, po czym odjeżdżają, skąd przybyły. Aż dziwnie się robi na żołądku na myśl, że zupełnie tak, jak więźniowie, których przywożono prosto do obozu i którzy nie widzieli nic poza miejscem swej pracy i miejscem kaźni, zwiedzający są dziś zawożeni bezpośrednio na parking przed wejściem do Muzeum i z tegoż są później zabierani. Miasto nie widzi ich, a oni nie widzą miasta. Gdyby przestali wracać, wcale byśmy tego nie zauważyli. Odnotowałyby to w pierwszej kolejności ich rozładowane smartfony, a dopiero później my ludzie.

Do Oświęcimia się pielgrzymuje lub urządza wycieczki, lecz czy także podróżuje? Przypuszczam, że w dużej mierze ów dysonans między zaangażowanym emocjonalnie, istotowo i historycznie pielgrzymem a zblazowanym lub po prostu żądnym wrażeń turystą oraz generalny brak instancji pośredniej, jaką stanowiłby podróżnik, jest przyczyną kontrowersji wokół rynkowej strony upamiętniania Auschwitz. W „Warsztacie diabła” Jáchyma Topola, nota bene jednej z najbardziej przerażających w wymowie – choć lekkich stylem – książek, jakie czytałam, pojawia się bohater w następujący sposób odnoszący się do tematu: „Albo taki Oświęcim, te kurwy, Polacy potrafią to zorganizować. Wygodny hotelik, autobus, Auschwitz z obiadem za pięćdziesiąt dwa euro. Tak to się robi! A nasze cmentarzyska? Ciągle kruki na nich dziobią czaszki i diabli wiedzą, kto jest w tych wszystkich dołach”[1]. Mowa o miejscach masowych mordów na Białorusi. Bez znajomości książki Topola chyba nigdy nie pomyślałabym o Oświęcimiu jako wzorcowym przykładzie umiejętności organizacyjnych, choćby wziąwszy pod uwagę, że nowoczesna baza noclegowa rozbudowuje się dopiero w ciągu ostatnich lat. Oczywiście to, jak postrzegamy funkcjonowanie miasta i Muzeum jest uzależnione od punktu odniesienia, jednak problem w tym, że dla Auschwitz nie istnieje żaden adekwatny punkt odniesienia, gdyż skala tamtejszej tragedii nie jest porównywalna z żadną inną. Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau to przedsięwzięcie równie bezprecedensowe, jak były KL Auschwitz-Birkenau.

Temat tanatoturystyki i komercjalizacji Auschwitz nie pojawił się dopiero teraz na fali modnych selfie ani sztuki krytycznej przedstawiającej pamiątki z wycieczki do byłego obozu, jak instalacja Agaty Siwek „Oryginalne pamiątki z Auschwitz-Birkenau”. Obawy, w jakim kierunku pójdzie Muzeum, wyrażano już od samego początku. Warto przytoczyć tu dłuższy fragment zaczerpnięty z eseju Jerzego Putramenta z 1948 roku: „Potrafię sobie wyobrazić rodzaj amerykańskiej wycieczki z Cooka: »Znasz największy ośrodek eksterminacji na świecie? Wyrusz na spotkanie piekła«. Takie wycieczki podzielone są na »normalnych« turystów i turystów »specjalnych«. Wycieczki specjalne za odpowiednio wyższą opłatą, będą obejmowały również: transport do obozu w bydlęcych wagonach (ostatnie 10km) ze 120 innymi osobami, jazda dla bydła z szykanami przeprowadzonymi przez specjalnie umundurowanych SS-manów (Autentyczni! Prosto sprzed Komisji Denazyfikacyjnej!), rozbieranie, wejście do komory tak, jak wejście do gazu… wszystkim powracającym będzie przysługiwała garść popiołów. Za dodatkową opłatą można będzie sobie też wytatuować numer obozowy na przedramieniu. Na pewno jesteśmy daleko od Ameryki. Ale wydaje się, że Auschwitz zmierza właśnie w tym kierunku”[2].

pocztówka z połowy lat 80: basen, Rynek z Tęczą, zamek i szkoła muzyczna
pocztówka z połowy lat 80: basen, Rynek z Tęczą, zamek i szkoła muzyczna

Nie zmierzał. Mam wrażenie, że Muzeum osiągnęło pewien rodzaj równowagi pomiędzy dwiema funkcjami, jakie spełnia będąc instytucją, która musi zapanować nad potężnym ruchem turystycznym, a jednocześnie sprawować pieczę nad materialną warstwą obozu jako ogromnego cmentarza. Obie wypełnia całkiem dobrze, choć nie bez pewnych uchybień. Przekonałam się o tym na początku roku, kiedy ponownie odwiedziłam to miejsce, wykupiwszy standardową wycieczkę z przewodnikiem. Zwiedzający dostają kolorowe naklejki z informacją o języku i godzinie (każdemu językowi odpowiada inny kolor), dzięki czemu łatwiej im odnaleźć czy utworzyć zwartą grupę. Niebieską naklejkę umieszczam na płaszczu i szybko znajduję innych, z taką samą. Zestaw słuchawkowy działa dobrze. Przewodniczka jest rzeczowa. Żadnych niespodzianek. Wydawać by się mogło, że niska temperatura nie sprzyja zwiedzaniu, lecz do Muzeum przybyło całkiem sporo osób. W wąskich korytarzach bloku jedenastego trzeba bardzo uważać na innych, panuje tu ruch lewostronny. Przewodniczka opowiada, że obóz zawsze był przepełniony, niemal w momencie, gdy mężczyzna za mną nachalnie chce się przepchnąć do wyjścia.

Między Auschwitz a Birkenau mamy kwadrans przerwy, za ubikację trzeba zapłacić, a później znaleźć czarny autobus, którym przemierzamy odcinek dzielący oba byłe obozy. Z poprzedniej grupy zostaje może 1/3 zainteresowanych. Rolę przewodniczki ma przejąć inna osoba i rzeczywiście, nagle uświadamiam sobie, że od jakiejś minuty, może dwóch, koleżanka, która wcześniej wydawała się zwiedzać z nami, prowadzi wykład o Brzezince. Widocznie praktykantka. Nie mamy już zestawów słuchawkowych, więc trzeba podejść bliżej. Najpierw mówiła po polsku, chociaż ze wschodnim akcentem, aż w którymś momencie przeszła na inny słowiański język. Przyglądam się bliżej pozostałym osobom w grupie – może to ja się zgubiłam? – lecz wszystko się zgadza: twarze te same, naklejki te same („Polski, g. 12”), w dodatku nikt nie wygląda na zaskoczonego. Co prawda, można swobodnie zrozumieć jakieś 70% tego, co opowiada praktykantka, nikt nie protestuje, więc ja też nie będę, choć raczej z ciekawości, jak się sytuacja rozwinie, aniżeli z wrodzonej nieśmiałości. Okazuje się, że między sobą zwiedzający porozumiewają się w tym samym języku. Już nieopodal pomnika pewna dziewczyna zadaje mi jakieś pytanie, odpowiadam, że nie znam rosyjskiego. Ona, że aha. Idziemy dalej, wystarczająco daleko, by zapomnieć o tej krótkiej wymianie zdań, lecz widocznie coś nie daje jej spokoju. Wraca do mnie i mówi, że to nie był rosyjski, tylko ukraiński. Ja, że najmocniej przepraszam.

za chwilę moja grupa będzie się składać z zupełnie innych osób, po co miałabym się starać, by jakakolwiek drużyna wygrała?

Niezupełnie dziwię się turystom, którzy nie chcą spędzać popołudnia w centrum Oświęcimia. Postępują po prostu zgodnie z własnym interesem, bo a nuż trudno byłoby się wydostać ze źle rozreklamowanego miasta? Rzeczywiście, z którego przystanku i o której godzinie coś pekaesowo-busowego odjeżdża do Krakowa, to zawsze jest swoista niespodzianka, nawet jeśli człowiek posiada rozkład jazdy w portfelu lub przed momentem sprawdził go w internecie. You’ll never know… sama melodia z Bonda się naprasza w takich sytuacjach, nucę ją więc sobie w drodze na przystanek. Szkoda tylko, że Tina kończy frazą time is not on your side. Przechodząc wzdłuż swojej starej podstawówki, przypomina mi się lekcja polskiego, podczas której nauczycielka zapytała „A teraz powiedzcie drogie dzieci, z czym kojarzy wam się Polska”. Odpowiedziałam ładnie, całym zdaniem „Polska kojarzy mi się z Fiatami 126p i kioskami Ruchu” (często podróżowaliśmy z rodzicami i nigdzie za granicą nie spotkałam takich fenomenów). Klasa popatrzyła na mnie jak na kosmitkę, czyli tak, jak zwykle. Rodzice mówili „To dlatego, że nie posyłamy cię na religię”, ale podejrzewałam, że miało to także coś wspólnego z moją nieumiejętnością zaangażowania się w jakiekolwiek gry zespołowe na WF-ie. Skoro drużyny są dobierane przypadkowo, na zasadzie „kolejno, odlicz” i za chwilę moja grupa będzie się składać z zupełnie innych osób, po co miałabym się starać, by jakakolwiek drużyna wygrała? Pierwsza dziecięca konstatacja bezsensu.

Mafia jest jak prąd, którego nie widać ani nie słychać, lecz czuć jego bezpośrednie skutki.

Do podstawówki miałam bardzo blisko, zaledwie odległość przejścia dla pieszych, co prawdopodobnie stanowiło jedyne kryterium jej wyboru. Kilometr dalej mieści się szkoła muzyczna, do której byłam już nawet zapisana, lecz niefartem, na miesiąc przed rozpoczęciem mojej edukacji, zmarł dziadek Feć, po którym przejęłam łemkowskie nazwisko, pracownik Zakładów Chemicznych, muzyk amator, w swoich czasach najprzystojniejszy mężczyzna w Oświęcimiu, jedyna osoba, której zależało na tym, bym kształciła się muzycznie. Jedyna poza mną oczywiście, ale dzieci i ryby głosu nie mają, więc rodzicom spadł kamień z serca, bo a nuż wyhodowaliby zwierzę sceniczne, co nie przystoi ich współwyznawcom. (Oni mają przede wszystkim nie rzucać się w oczy, abstrahując od tego, że pukając od drzwi do drzwi rzucają się w oczy najbardziej, jak tylko można. Mnie jakoś nigdy to nie-rzucanie-się-w-oczy nie wychodziło.) Dziadek Łemko był przy okazji jedynym ateistą w rodzinie. Postawiłabym mu domowy ołtarzyk za dobre chęci, ale jedną z niewielu rzeczy, do których przekonali mnie rodzice było to, że nie istnieje dusza nieśmiertelna. Sześć lat później wzięłam sprawy w swoje ręce i zrekrutowałam się do tejże szkoły, do klasy możliwie największego i najgłośniejszego instrumentu, mianowicie perkusji. Skończyło się ciche dzieciństwo i zabawy lalkami Barbie.

jedna z "Gadających głów", murali zdobiących Oświęcim od 2012 roku, projekt: Mateusz Makarewicz, wykonanie: Tomasz Kiek
jedna z „Gadających głów”, murali zdobiących Oświęcim od 2012 roku, projekt: Mateusz Makarewicz, wykonanie: Tomasz Kiek

Skoro Oświęcim nie był miejscowością turystyczną – którą być może się staje, lecz jeszcze daleka przed nim droga – musiał wykształcić inne możliwości, takie jak muzyka, sport, drobna przedsiębiorczość i chyba równie drobna przestępczość. Z oświęcimskiej kroniki policyjnej można wywnioskować, że złodzieje rabują tylko alkohol i papierosy. Czy istnieje mafia w Oświęcimiu? Mafii nigdy nie widziałam, żadnej familii w drogich garniturach ani limuzyn z przyciemnianymi szybami, lecz św. Mikołaja owszem widziałam kilka razy, a podobno nie istnieje. Z żadnym gangsterem nigdy nie rozmawiałam, lecz był czas, kiedy wszyscy wokół o nich z przejęciem opowiadali, matka, ciotka, kuzyn, żona kuzyna, sąsiad, sąsiadka i inni. Na większość osób mafia działa tak, jak Stirnerowski duch: „Czy widziałeś kiedyś ducha? Ja nie, ale moja babcia”[3]. Mafia jest jak prąd, którego nie widać ani nie słychać, lecz czuć jego bezpośrednie skutki. Krążyły historie, że ludzie z poparzeniami na twarzy są ofiarami mafii, że jej adepci prasują żelazkami plecy kobietom, których mężowie nie płacą haraczy i że to wszystko dzieje się w blokach nieopodal. Nigdy się nie przekonałam, czy to prawda, ponieważ mój ojciec płacił. Przemoc i luz, serio? Ojciec był luzakiem co najmniej na poziomie gwiazdy kabaretu, a nie – jak wskazywałyby oficjalne dane – drobnego przedsiębiorcy i powiedzmy, protestanta. Jednak granicę luzu stanowiło bezpieczeństwo najbliższych. Przez kilkanaście lat nie mógł skończyć budowy domu, tak wiele kosztowało życie i zdrowie naszej rodziny. Powinnam wobec tego czuć się zobowiązana, by dbać o siebie, nie palić papierosów ani nie jeździć po spożyciu alkoholu na rowerze. Wszelkie działania wbrew swojemu zdrowiu wywołują we mnie wyrzuty sumienia. Czy samo mieszkanie w Oświęcimiu nie byłoby takim właśnie działaniem? Gdyby ktoś pytał o policję… to pewne oddziały powinno się jednak rekrutować wśród sierot i panien/kawalerów, jak na amerykańskich produkcjach sensacyjnych, ponieważ policjant, który sam ma rodzinę, jest mężem i ojcem całodobowo, a mundur zakłada tylko na kilka godzin dziennie, nie będzie ryzykować całą resztą życia dla pochwały za rzetelnie wykonaną pracę. Prawo prawem, pieniądze pieniędzmi, ale narażanie bezpieczeństwa swoich najbliższych jest dokładnie tym, czego „się” nie robi, bez względu na konflikty międzypokoleniowe, kłótnie małżeńskie i bez względu na awersję do „się”. Przemierzałam ulice tego miasta dobrze wyposażona na wypadek spotkania pierwszego stopnia z mafią, „siala la la la w kieszeni mam gaz” (jaki to był zespół? Bunkier, Strajk czy Nauka o gównie, już nie pamiętam…), lecz tym, co mnie najbardziej irytowało nie był niewygodny, kanciasty kształt przyborów do samoobrony, a nierozstrzygalność dylematu: czy pozwolić skrzywdzić bliskich lub samą siebie przez zwykłą opieszałość i nieroztropność, czy dać się zastraszyć własnym urojeniom, duchowi mafii, której nigdy nie widziałam? Jeszcze teraz, kiedy o tym piszę, serce bije mi nieco szybciej, gdyż niezależnie od realności bądź irrealności zagrożenia, strach jest czymś rzeczywistym. Czy powszechne prawo do posiadania broni byłoby wskazane, tego nie wiem. Być może uzbrojeni cywile nie pozwoliliby się wymordować przez funkcjonariuszy państwowych, a biznesmeni nie daliby się tak łatwo zastraszyć bandytom. Może w obu przypadkach właśnie prawo do posiadania broni stanowiłoby odpowiedź na problem Oświęcimia. Z całą pewnością mogę tylko stwierdzić, że ja czułabym się znacznie bezpieczniej nosząc przy sobie broń, ów rzeczownik odczasownikowy od słowa „bronić”.

Starsze osoby pamiętają jeszcze zielony osad, który rankiem ubarwiał ich parapety w prezencie od Zakładów Chemicznych.

Po dłuższym okresie nieobecności w Oświęcimiu, spotkałam na ulicy starego znajomego Michała i jak kurtuazja nakazuje w takich okolicznościach, pytam co u niego, co słychać w mieście, co ludzie teraz robią, itd. „Co się tu robi? Stąd się spierdala!” usłyszałam. Różne są powody takich decyzji, zazwyczaj więcej niż jeden, ale już kiedy ojciec decydował się na wyprowadzkę z miasta, najważniejszym czynnikiem była ochrona zdrowia poprzez życie w czystym środowisku. „Maluchy” nie przemieszczają się już po polskich drogach, a kioski Ruchu przeszły swoistą metamorfozę, więc gdyby dzisiaj ktoś zadał mi wspomniane pytanie polonistki, powiedziałabym, że Polska kojarzy mi się ze smogiem. O ile jednak problem smogu narastająco puchnie i nabrzmiewa w kraju i mediach, o tyle jakość powietrza w Oświęcimiu delikatnie mówiąc, chyba nigdy nie była dobra. Nigdy w ciągu całego mojego życia. Czy wcześniej? Starsze osoby pamiętają jeszcze zielony osad, który rankiem ubarwiał ich parapety w prezencie od Zakładów Chemicznych. Dziadek, pomimo szeregu cnót, nie należał do miłośników zwierząt i miał w zwyczaju zbierać dla mojej świnki morskiej trawę prosto z terenu zakładów, by prędzej zdechła. A jeszcze wcześniej? Wracamy do czasów, gdy słodkawy zapach ludzkiego tłuszczu unosił się w powietrzu i osiadał na ustach.

Zakłady Chemiczne w Oświęcimiu, fot. Szymon Kaczmarczyk
Zakłady Chemiczne Oświęcim, fot. Szymon Kaczmarczyk, szymonkaczmarczyk.pl

Nie trzeba pałać hokejową namiętnością do Nowego Targu, by przyznać, że w Oświęcimiu naprawdę śmierdzi. „Oświęcim – miasto smrodu i pokoju”, „Poczuj, co to Oświęcim” – subtelność transparentów protestujących mieszkańców odzwierciedla koloryt miejsca (pojawiła się też odważniejsza wersja hasła promującego miasto: „Odwiedź Oświęcim – smród z Twej d… już tam jest”[4]). Mieszkańcy założyli nawet stowarzyszenie „Stop fetorowi w Mieście i Gminie Oświęcim”, na którego stronie czytamy: „Co do zasady my jako stowarzyszenie identyfikujemy pięć rodzajów smrodu. Sami dla własnych potrzeb określamy je przy użyciu następujących pojęć i lokalizacji ich pochodzenia. 1) Smród śmieci odpadów komunalnych – Składowisko Odpadów, 2) Mdły zapach fetorowy – organiczno/chemiczny – MPOŚ (Miejsko-Przemysłowa Oczyszczalnia Ścieków, 3) Smród chemiczny (rozpuszczalnikowy) – MPOŚ, 4) Styren – Synthos[5], 5) Kalafonia – Synthos”[6]. Sam tylko poziom alarmowy styrenu, czyli sytuacja, w której należałoby zarządzić natychmiastową ewakuację ludności, bywa przekroczony w Oświęcimiu aż o 350%[7].

Karykatura herbu miasta Oświęcim. Autor: Bartłomiej Gieregowski
Karykatura herbu miasta Oświęcim.
Autor: Bartłomiej Gieregowski

Życie i śmierć to jeden i ten sam proces, szczególnie gdy podtrzymując nasze istnienie, oddychając, wprowadzamy do organizmu substancje, które nas zabijają. Tyle tylko, że mamy możliwość uczynić ten proces dłuższym i szczęśliwszym, mamy wybór. Dziś kontynuuję prozdrowotną ideę ojca, by poszukiwać czystego środowiska. On sam niestety nie wyprowadził z niej ostatecznych konsekwencji i zamiast nad morze, czyli w optymalny pod tym względem region, przeprowadziliśmy się w góry, gdzie w okresie grzewczym problem zanieczyszczeń powracał.

Dzięki dorastaniu w rodzinie świadków Jehowy nauczyłam się sprawnej organizacji czasu, sumienności i asertywności.

Czy Oświęcim to miasto piękne i wspaniałe? Życzę mu, by takim się stał, lecz nie byłabym szczera sugerując, iż tak go odbieram, tym bardziej że od dłuższego czasu mieszkam poza jego granicami. Może nie zabrzmi to oryginalnie, jednak uważam za wskazane skupianie się na jasnych stronach sytuacji, w jakie jesteśmy wrzuceni i wyciąganie dla siebie możliwie pozytywnych wniosków i konsekwencji z nabytych doświadczeń. Skoro „ja to ja i moje otoczenie”, jak pisał Ortega y Gasset, powinnam myśleć o tym otoczeniu o tyle dobrze, o ile chcę dobrze myśleć o samej sobie. Dzięki dorastaniu w rodzinie świadków Jehowy nauczyłam się sprawnej organizacji czasu, sumienności i asertywności (choć wobec siebie nawzajem asertywni raczej nie są, to całej reszcie świata potrafią skutecznie mówić „nie”). Punk nauczył mnie autoironii oraz ujmowania estetyki grozy poprzez lekki tryb durowy („W chwili, kiedy mecz oglądasz, czytasz, co wykazał sondaż, bawisz dziecko śmieszną miną, ludzie giną, ludzie giną” – to już na pewno jest Nauka o gównie). Czego nauczył mnie Oświęcim? Długo się nad tym zastanawiałam. Może tego, by zamiast dążyć do bogactwa, które zawsze ktoś będzie chciał nam odebrać, inwestować w to, czego nie sposób ukraść? Po części nauczył mnie podejrzliwości wobec wszelkich zorganizowanych służb i przekonania o prymacie indywidualnych rozwiązań, krótko mówiąc, liczenia tylko na siebie. Przede wszystkim zaś Oświęcim nauczył mnie tego, by ewakuować się z niebezpiecznych miejsc, póki mamy na to czas. By zamiast bawić się w bohaterów, którzy zwykle krótko cieszą się swym bohaterstwem, zwrócić się ku narracjom, gdzie można „żyć długo i szczęśliwie”. Tego, by nie skończyć, jak gotująca się żaba, która pomimo, że ma możliwość wyskoczyć z garnka, nie robi tego, bo jeszcze da się wytrzymać, woda jeszcze nie jest aż tak gorąca…

gdzieś w Bilbao, 2016
gdzieś w Bilbao, 2016

[1] J. Topol, Warsztat diabła, przeł. L. Engelking, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009, s. 141.

[2] J. Putrament, Notatki o Oświęcimiu, „Odrodzenie” 1948, nr 23, cyt. za: T. Cebulski, Auschwitz po Auschwitz. Historia, polityka i pamięć wokół Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau 1980-2010, Kraków 2016, s. 52.

[3] M. Stirner, Jedyny i jego własność, Warszawa 1995, s. 38.

[4] Zob. „Smród rozkładającej się padliny. Welcome to Oświęcim” na blogu prowadzonym przez „Antyfetorman” https://cotaksmierdziwoswiecimiu.wordpress.com/2015/07/02/4/ (data dostępu: 12.02.2017). Godne uwagi są komentarze mieszkańców, w których pojawiają się szczegółowe opisy fetoru. Pozwolę sobie zacytować jeden: „Ok. drugiej godziny w nocy znowu ul. Śniadeckiego (OCK) ogarnął niebywale intensywny fetor. Tym razem, smród był bardzo chemiczny, trudno mi to określić ale taki plastik, guma i opary spalin, lecz miało to w sobie taką woń jak sztuczny aromat lekko kawowy lub bananowy. W chwilkę później fetor się zintensyfikował i smród stał się bardzo gryzący, chemiczny, jak gorąca płynna guma, ale trudno mi to określić. No a później to już do dobrej siódmej rano siarka i fekalia. Widać Papież wyjechał z Auschwitz, trzeba odrobić zaległości” https://cotaksmierdziwoswiecimiu.wordpress.com/2015/07/18/kierunek-wiatru-a-smrod-w-twojej-okolicy/ (data dostępu: 12.02.2017).

[5] Obecna nazwa niegdysiejszych Zakładów Chemicznych Oświęcim.

[6] Stanowisko Stowarzyszenia „Stop fetorowi w Mieście i Gminie Oświęcim” z dnia 30.09.2016 roku http://faktyoswiecim.pl/wp-content/uploads/2016/10/2016_10_10_fetorowcy.pdf (data dostępu: 10.02.2017).

[7] Ibidem.

plakatauschwit-mon-amour-prosty

DATA PUBLIKACJI: 21 lutego 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 10 marca 2017