O szczęściu

Czy szczęście zależy czy nie zależy od naszej woli?

Człowiek szczęśliwy to po pierwsze ten, kto często, ni stąd, ni zowąd, ma poczucie, że jego życie jest w pozytywnym sensie pełne, a nawet błogo przepełnione pięknem i zachwytem. Takie doznania potraktujemy jako przygodne, szczęśliwe trafy, których wystąpienie zależy od dużej liczby czynników; mógłby je być może prześledzić i skatalogować potwór Laplace’a, ale nie umysły o skończonych mocach poznawczych i skończonej wytrzymałości na nudę, którą wszelkie monotonne wyliczanie niezliczonych warunków tylko wzmaga. Podobnie bywa z nieszczęściem, które także bywa doznawane bez udziału woli podmiotów doznających i polega na poczuciu, że życie jest czymś generalnie negatywnym, pękniętym, dziurawym, co zostało nam narzucone przez los. O ile mamy skłonność do postrzegania pasywnego aspektu nieszczęścia jako generalnie nieszczęśliwego losu lub jako jednostkowego nieszczęśliwego wypadku – kiedy przydarza się nam jakieś nieszczęście – to nie mówimy, że zdarza nam się szczęście, choć być może powinniśmy tak mówić, dla zachowania równowagi. Fuks czy fart to „szczęścia” negatywne, przypadki niewystąpienia spodziewanego nieszczęścia. Z biegiem czasu spodziewamy się zawsze bardziej nieszczęśliwych niż szczęśliwych wydarzeń losowych, zapewne z powodu perspektywy choroby i śmierci, na które narażone jest nasze życie, czyli ponieważ spodziewamy się generalnego pogorszenia warunków naszego życia aż do niemożliwości jego kontynuowania.

Wielu ludzi uważa, że szczęściem jest robienie tylko tego, na co mamy ochotę.

Inaczej mają się sprawy ze szczęściem i nieszczęściem w zakresach życia zależnych od naszej woli, więc tam, gdzie nie jesteśmy zdani wyłącznie na los. Można oczywiście przyjąć, że nasza wola, jej zaistnienie, jest także jednym ze ślepych trafów losu, czyli że pasywnie nam się przydarzyła i przydarza, raz jako mocna, innym razem jako słaba, chcąca raz tego, raz czego innego, ale takie założenie samo będzie aktem woli wolę osłabiającym. Od Nietzschego wiadomo, że wola może oddziaływać na samą siebie, czyli że wola podmiotów zmienia się w zależności od tego, czy siebie chce, czy nie chce. Ta metawola, wola chcąca lub niechcąca siebie samej, także może być ślepym, bezwolnym trafem, itd. w nieskończoność. To, czy jesteśmy wolni czy bezwolni w tym metafizycznym sensie jest nierozstrzygalne. Możemy natomiast obserwować zależność szczęścia i nieszczęścia od aktów woli i możemy badać tę zależność fenomenologicznie. Na poziomie obserwowanych doznań wola jest wolą niezależnie od tego, czy w metafizycznym sensie jest ślepym trafem, czy nie.

Wielu ludzi uważa, że szczęściem jest robienie tylko tego, na co mamy ochotę. To definicja szczęścia będąca wyrazem woluntarystycznego eudajmonizmu.

Rozstrzygnijmy na wstępie problem graniczny: Jeżeli mamy ochotę na robienie tego, na co nie mamy ochoty, i robimy to, tym samym możemy ocenić nasz stan wybierając jedną z trzech możliwości: jeżeli przeważa ochota (na robienie tego, na co nie mamy ochoty), jesteśmy szczęśliwi, jeżeli przeważa brak ochoty (a my nadal to coś robimy), wtedy jesteśmy nieszczęśliwi, jeżeli natomiast nie wiemy, co przeważa, to nie wiemy także, czy jesteśmy szczęśliwi czy nie.

Konsekwencje woluntarystycznego eudajmonizmu

Moje szczęście to robienie tylko tego, co chcę robić. Ty jesteś szczęśliwy, kiedy robisz to, na co masz ochotę. Ona jest szczęśliwa wtedy… Oni są szczęśliwi… Itd. Szczęście w ogóle – nie istnieje, ponieważ nie istnieje podmiot w ogóle i wola w ogóle. Istnieje szczęście konkretnych ludzi, tak jak istnieje konkretna wola zrobienia czegoś. Ogólne pojęcie szczęścia oczywiście również istnieje, ale ono nie jest szczęściem. Szczęście jest indywidualne, każdy może stwierdzić tylko i wyłącznie swoje własne szczęście lub jego brak. Nie wiemy, czy otaczający nas ludzie są szczęśliwi, czy nie. Dostępne źródła wiedzy są tutaj pośrednie i zawodne: domysły – życzenia i wiara lub niewiara w to, co ktoś o swoim szczęściu (lub o nieszczęściu) mówi; ewentualnie domysły i wiara w to, że trafnie rozpoznajemy czyjeś symptomy szczęścia i że to, co bierzemy za symptom szczęścia, nie jest znakiem czegoś innego, w skrajnym przypadku – nieszczęścia. Nigdy nie możemy z całą pewnością stwierdzić, czy dana osoba robi dokładnie to, na co ma ochotę, więc czy robi w swoim życiu dokładnie to, co chce robić. Ludzie często przecież oszukują się co do tego i wmawiają sobie, że chcą czegoś, czego naprawdę nie chcą, ale zostało im to w taki czy inny sposób narzucone, a oni są zbyt słabi, żeby zmienić swój status, w szczególności, żeby uniknąć rozmaitych przymusów robienia rzeczy, na które nie mają ochoty. Najłatwiej jest wtedy polubić to, czego nie można usunąć, i wmówić sobie, że chcemy tego, czego tak naprawdę nie chcemy. Bardzo często zdarza się, że ludzie wmawiają sobie, że chcą czegoś, czego tak naprawdę nie chcą, jest to popularny mechanizm wprowadzania się w stan lepszego samopoczucia. Towarzyszy mu jednak wyparcie własnego pragnienia, co może doprowadzić do życiowej dezorientacji. Człowiek, który traci rozeznanie co do tego, czego chce, a czego nie chce, co do tego, na co ma ochotę, a na co ochoty nie ma, popada w indyferencję, która jest sytuacją mało komfortową. Osoba taka nie czerpie radości z robienia dokładnie tego, na co ma ochotę, ale też, dzięki wmówieniu sobie, że właśnie ma ochotę na to, na co w rzeczywistości ochoty nie ma, nie cierpi zanadto, ulegając przemocy instytucjonalnej lub personalnej. Ostatecznie, na to wszystko, czemu musi ulec, ma przecież ochotę, sama tego chce, dlatego to robi… tak się przynajmniej pociesza, wmawiając sobie, że chce czegoś, czego nie chce. I gdyby ją zapytać, co właściwie chciałaby robić, odpowie, że tak naprawdę nie wie. Wypiera chcenie w nieświadomość a na scenę świadomości zamiast chcenia wpycha nieśmiałą niechęć, która jest jednak słabą aktorką. Jeżeli ktoś robi w życiu coś, czego naprawdę nie chce i nie robi tego, czego naprawdę chce, wtedy stopniowo popada w rozpacz, ma narastające poczucie nieszczęścia, czyli poczucie, że marnuje swoje życie, swój niepowtarzalny czas.

 Tymi, którzy robili niemalże – ideałów (czystych, niezmieszanych typów) nie ma – tylko to, na co nie mieli ochoty, byli niewolnicy.

Tak chciałem, tak chcę, tak chcieć będę! – to zawołanie wszystkich szczęściarzy. Skąd możemy wiedzieć, czy czegoś chcemy, czy nie? Smakując wydarzenie w teraźniejszości i chwaląc je we wspomnieniu. Wtedy jesteśmy pewni: warto było, tak chciałem. Nie możemy chcieć czegoś, czego jeszcze nie znamy. Możemy chcieć nieznanego, ale dlatego, że już w przeszłości mieliśmy do czynienia z sytuacją odkrywania nieznanego i ta sytuacja okazała się dla nas bardzo miła. Bezmyślność chroni ludzi przed lękiem wywołanym wychyleniem w nieznane. Bezmyślność pozwala wielu ludziom chcieć nieznanego, mimo że nigdy nie otrzymali odeń niczego szczególnie wartościowego. Wraz z utratą bezmyślności zaczynamy dostrzegać możliwą inną przyczynę naszej skłonności do nieznanego: Lubimy dostawać prezenty, lubimy niespodzianki, ponieważ już wiemy czego się spodziewać, a po nieznanym możemy się spodziewać wszystkiego, na co pozwala kontekst, w którym owo nieznane wystąpi. W kosmosie możemy spodziewać się innych nieznanych rzeczy niż w dniu urodzin, mimo że dzień urodzin wydarza się w kosmosie. W tym wypadku chodzi o zróżnicowanie kontekstualne i skalarne nieznanego. Każda nowa chwila jest prezentem. Nie wiemy, jaki będzie za chwile aktualny (praesens) stan świata, co się wydarzy jako następne; ludzie mogą lubić wystawiać się na nieznane, ponieważ lubią nadchodzenie zdarzeń z przyszłości, ale lubią to tylko pełni nadziei optymiści i odkrywcy, którzy lubią nowość i przyszłość, ale lubią je na podstawie doświadczenia, gdyż to, co nadchodziło jako nieprzewidywalne i nieznane, nowe, jak dotąd zawsze okazywało się czymś, czego odkrywca chciał i gdyby ponownie nadarzyła się na to okazja, chciałby tego jeszcze raz. Jeżeli nowe okazywałoby się notorycznie czymś niechcianym, pęd nowatorów ku odkryciom mógłby ulec zachwianiu i zanikowi. Stopień realizacji naszego wychylonego w przyszłość i przeszłość chcenia decyduje o naszym poczuciu szczęścia.

Cyniczni nihiliści to czarne charaktery kultury, być może najwstrętniejszy rodzaj konformistów. 

Jeżeli pełnia szczęścia jest robieniem tylko tego, na co mamy ochotę, to pełnia nieszczęście jest robieniem czegoś przeciwnego. Tymi, którzy robili niemalże – ideałów (czystych, niezmieszanych typów) nie ma – tylko to, na co nie mieli ochoty, byli niewolnicy. Czy można być szczęśliwym niewolnikiem? Całkowite trwałe zaprzeczenie woli, czyjejś woli lub swojej własnej – chociaż w tym wypadku zaprzeczający wikła się w samoodniesienie woli, która zaprzecza między innymi także wolę zaprzeczenia woli i w tej patologicznej dynamice – patologie tę dostrzegł jako pierwszy Nietzsche, który w zaprzeczonej przez siebie samą woli widział istotę zepsucia charakteru, czyli istotę resentymentu sprzeciwiającego się afirmacji wiecznego życia – jest właściwym znaczeniem słowa niewolnictwo. Na marginesie dodajmy, że w przypadku woli zaprzeczającej swoje własne zaprzeczenie idziemy krok dalej w logice negacji, uzupełniając ją o samoodniesienie, którego skutkiem jest niemoc – zaprzeczający swojej woli nie potrafi nawet dobrze zaprzeczyć własnej woli, miotając się między „chcę” a „nie chcę” ląduje najczęściej w „nie wiem, czego chcę”.

Raz się żyje! – tak brzmi ulubione zawołanie umiarkowanych nihilistycznych cyników, którzy nie wierzą w Nietzscheańską (idea ta wcześniej wystąpiła u Hume’a w Dialogach o religii naturalnej, zaś jej prototyp stworzyli starożytni stoicy) nieskończoność powtórzeń, wieczny powrót. Z kolei radykałowie wmawiają sobie, że chcą, aby to, czego nie chcą, działo się przez wieczność, i dzięki tej perwersyjnej woli osiągają znaczący naddatek rozkoszy. Skoro i tak mam być niewolnikiem przez wieczność, to niech przynajmniej doznam z tego powodu rozkoszy! Tak rozumują radykalni cyniczni nihiliści – znajdujący się na przeciwnym biegunie Zaratustry wkraczającego w nadczłowieczeństwo – którzy poddają się rządom głupców i agresorów, czyli rządom wielkopańskich panów, za cenę rozkoszy. Oni nie zrobią już niczego, żeby się wyzwolić, gdyż podążyli drogą rozkoszy czerpanej z tego, że robią to, czego nie chcą. Rozkoszują się i napawają własnym nieszczęściem, są negatywni. Cyniczni nihiliści to czarne charaktery kultury, być może najwstrętniejszy rodzaj konformistów. W tym miejscu Nietzsche zaprotestowałby: i właśnie teraz, tutaj, nie wolno dać się ponieść wstrętowi! Zamiast opłakiwać zmarłych za życia, lepiej skierować się ku radosnej wiedzy, że oto liczy się ostatecznie tylko to, czy ty robisz to, na co masz ochotę. Jeżeli masz ochotę na bycie nihilistą, bądź nihilistą (i tak będziesz, skoro już jesteś), ale jeżeli masz ochotę na wyzwolenie, a przynajmniej jeżeli masz większą ochotę na wyzwolenie się z jarzma narzuconej ci przemocą niewoli niż na pozostawanie w tym jarzmie – czegokolwiek byś na ten temat nie wymyślił, nawet najbardziej zawiłe racjonalizacje niewoli (ich tworzenie) są dowodem na niewolę i są częścią mechanizmu adaptacyjnego niewolników do niewoli – wybierz to, co chcesz wybrać!

Najbliżej szczęścia jest radość, która niczego nie chce.

Zła wiadomość dla zwolenników woluntarystycznego eudajmonizmu jest taka, że jest to pogląd najprawdopodobniej błędny. Przecież człowiek nigdy do końca nie wie, czego chce, i nie wie też, czy to, co osiągnął, jest aby na pewno tym, czego chciał. Jeżeli nawet jest pewien, że jest to właśnie tym, wciąż może poczuć rozczarowanie. Dlatego woluntarystyczny eudajmonizm jest idealizmem nie mającym wiele wspólnego z rzeczywistością. A najszczęśliwsi są ci, którzy niczego nie chcą. Na tym polega mimowolność szczęścia. Na odkryciu, że chcenie nie jest drogą do pełni. Najbliżej szczęścia jest radość, która niczego nie chce.

DATA PUBLIKACJI: 9 kwietnia 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 9 kwietnia 2018