"Solo", źródło: https://images.britcdn.com/wp-content/uploads/2015/07/red-solo-cup.jpg
"Solo", źródło: https://images.britcdn.com/wp-content/uploads/2015/07/red-solo-cup.jpg

IMPROWIZACJA W CHAOSIE

czyli o amerykańskich domówkach

“Czy są w ten weekend jakieś domówki?” jest rytualnym pytaniem powtarzanym w każdy piątek, a każda na nie odpowiedź może wywołać stres.

Poza asfaltem, chodnikami, kablami i samochodami marki Toyota i Subaru, kształt bostońskich sąsiedztw rezydencyjnych pozostał niemal niezmieniony od ponad stu lat. Kilkupiętrowce z epoki postkolonialnej i wiktoriańskiej dumnie trzeszczą swoimi starymi drewnianymi strukturami, które ze względu na przestarzałe parametry i instalacje elektryczne są bardzo trudne w odnowie, aczkolwiek często utrzymane w dobrym stanie. Niektóre z nich są prawdziwymi perłami na tle dobudówek z okresu powojennego*. Gdy wybierzemy się na spacer w zimny jesienny wieczór w piątek lub w sobotę, zauważymy, że niektóre z okien tych mniej lub bardziej okazałych domostw są jasno rozświetlone i gęsto zaparowane ludzką wilgocią. Gdy podejdziemy bliżej, usłyszymy muzykę, śmiech i rozmowy.

“Zabawa” na amerykańskiej domówce to nie bułka z masłem, lecz raczej jakaś dużo bardziej skomplikowana rolada z nieznanymi składnikami.

Dominującym sposobem wzmacniania więzi towarzyskich w miastach amerykańskich są domówki. Zauważmy, że w języku angielskim nie istnieje mocny ekwiwalent słowa “domówka”. W powszechnym użyciu znajduje się słowo “party”, które określa każdy rodzaj kongregacji. Domówka jest tutaj tak powszechna, że stała się formą wyjściową dla określenia jej jako “party”, czyli niezobowiązujące zgromadzenie w celach rekreacyjnych. Słowo “party” w języku angielskim nie musi przy tym odnosić się głównie do domówki, imprezy, biby, biesiady, bankietu, uczty, przyjęcia, wieczorku, ubawu, poczęstunku czy eventu, ale jest dodawane dla pieprzyku do nawet najbardziej przyziemnych czynności, które przewidują partycypację grupy ludzi: packing party, scanning party, cleaning party etc. Słowo “party” w swojej łacińskiej etymologii określa grupę ludzi lub podział grupy na jednostki.

 

JAK ZABAWA TO ZABAWA

Domówki są w Ameryce tak powszechne, że jeśli jesteśmy na jedną z nich zaproszeni, musimy bardzo uważać, aby przypadkiem nie wylądować na domówce po drugiej stronie ulicy. Gdyby jednak tak się stało, należy zachować spokój i albo przeprosić za pomyłkę, albo przyłączyć się do “zabawy”. Wstawienie słowa “zabawa” w cudzysłów będzie wyjaśnione w dalszej części niniejszej miniatury. Dobrze wypróbowanym przez samego jej autora sposobem na wtargnięcie bez zaproszenia na obcą domówkę jest oznajmienie, że zaprosił nas “Dave” lub “Jane”. Przy wysokim zagęszczeniu ludzkim prawdopodobieństwo znalezienia osób o tych “jakże rzadkich” imionach jest bardzo wysokie. Zanim upłynie wystarczająco sporo czasu na wzbudzenie podejrzeń, zdążymy zapoznać się z Davem lub Jane i nasze kłamstwo nagle traci swoją wagę.

“Zabawa” na amerykańskiej domówce to nie bułka z masłem, lecz raczej jakaś dużo bardziej skomplikowana rolada z nieznanymi składnikami. Z powodów, które mógłby nam wyjaśnić antropolog lub kulturoznawca, rdzeniem niemal każdej amerykańskiej domówki jest kuchnia. W kuchni jest palenisko (ściślej mówiąc lodówka z piwem i przysmakami) i tam właśnie następuje najwyższa koncentracja ludzkiego potencjału.

Jeśli gospodarz planuje orgię, wymagane jest w miarę precyzyjne wyszczególnienie tego faktu w zaproszeniu i zachowanie wszelkich środków ostrożności.

Poza nielicznymi wyjątkami, na przeciętnej północno-amerykańskiej domówce nikt nie tańczy, co jest często powodem konsternacji wielu Europejczyków, szczególnie tych południowych, nie mówiąc już o krajach amerykańskich od Meksyku w dół. Imprezy taneczne, owszem istnieją, ale muszą być organizowane w ściśle określonej kategorii wymagającej specyficznego rodzaju sali i z mocną definicją intencji, rodzaju tańca, rodzaju muzyki etc. Jeśli gospodarz planuje orgię, wymagane jest w miarę precyzyjne wyszczególnienie tego faktu w zaproszeniu i zachowanie wszelkich środków ostrożności. Na spontaniczne eksplozje taneczne na blatach prywatkowych stołów nie ma miejsca, chyba że poczynione zostały odpowiednie przygotowania, które automatycznie kasują spontaniczność.

Interakcje w domówkowych kuchniach mogą być porównane do zachowań mrówek, które obmacują się wzajemnie czułkami w celu uzyskania informacji lub wyczucia terenu. Rozmowy o pracy, o szkole, o nieruchomościach, o restauracjach, o produktach żywnościowych i o polityce są dosyć głośne więc przekrzykiwanie się na tle głośnej muzyki musi stać się integralną częścią doświadczenia. Rozmówca powinien nie tylko zawsze pozostać na topie swoich intelektualnych wyżyn, ale także utrzymać świeżość konwersacji. Jeśli rozmowa o socjoekonomicznych reperkusjach wywołanych rządowymi zmianami budżetowymi już nas nie bawi, wystarczy wypowiedzieć jedno niezawodne magiczne zaklęcie: “I’m going to have another drink. Nice talking to you!” Następnie można udać się na poszukiwanie rozmówców, którzy chętnie porozmawiają o podziale klasowo-rasowym miasta na tle różnic w wysokości czynszów… Nie należy się przy tym obruszać i brać użycia magicznego zaklęcia zbyt do siebie. Rozmowy są jak baterie o różnych pojemnościach energii, które w sposób naturalny muszą się prędzej czy później wyczerpać. Problem tkwi w bateriach, które już od punktu wyjścia nie mają w sobie odpowiedniego rodzaju energii. Ale o tym później.

 

 JAK NIE PRYWATKA (W WEEKEND), TO CO (I KIEDY)?

Uczestniczenie w życiu towarzyskim miasta byłoby bardzo trudne bez regularnego pokazywania się na tych weekendowych domówkach i chociaż idea domówki w amerykańskiej rzeczywistości nie jest sama w sobie ideą złą, przynosi ona pewną presję. Z powodu ubogiego wyboru innych rodzajów ludzkich interakcji i w innym niż weekend czasie, człowiek, który chciałby czynniej uczestniczyć w życiu swojej społeczności lecz nie czuje się na siłach, by przekrzykiwać się w konwersacjach na wspomniane wyżej tematy, musi zadowolić się staniem obok kosza na śmieci w kuchni, trzymając w ręku kultowy już symbol amerykańskiego “party” – czerwony plastikowy kubek “Solo”. Dla ludzi o rozmaitych osobowościach i temperamentach, domówka w opisanej powyżej sztywnej formie nie może być jedynie słusznym sposobem na spędzanie weekendowych wieczorów, lecz niestety dla wielu taką się stała.

“Czy są w ten weekend jakieś domówki?” jest rytualnym pytaniem powtarzanym w każdy piątek, a każda na nie odpowiedź może wywołać stres. Brak zaproszeń świadczyć może o ostracyzmie i braku przystosowania. Z drugiej strony perspektywa domówki wiąże się ze wspomnianą wyżej sytuacją z kubkiem “Solo”. Planowanie koncertu, spektaklu lub otwarcia wystawy przynosi pewną ulgę, ponieważ skoncentrowanie uwagi umysłów na elemencie jednoczącym jest dla osób mających problemy z improwizacją w chaosie rozwiązaniem idealnym.

Stoję więc obok kosza na śmieci i wpatruję się w mój pusty już kubek “Solo”. Zastanawiam się, czy z antropologicznego punktu widzenia współczesna forma interakcji pomiędzy przedstawicielami grupy homo sapiens jest naturalna i czy nie niesie ze sobą nadmiaru mentalnego obciążenia. Czy nie brak jej spontaniczności w kultywowaniu elementów tak prostych, jak wspólne wypady w poszukiwaniu pożywienia, praca przy uprawach oraz zespołowe pokonywanie trudności dnia zakończone niewymuszoną rozmową i tańcem przy ogniu wieczornego paleniska. Być może jest to dobry temat do poruszenia na następnej domówce.

 

  • Tutaj małe sprostowanie techniczne: w USA słowa “okres powojenny” mają trochę słabsze znaczenie. Poza Rewolucją (1775–1783) i Wojną Domową, na ziemi amerykańskiej nigdy nie toczyły się działania wojenne, lecz ponieważ USA pozostawało w stanie pełnej aktywności militarnej poza swoimi granicami nieprzerwanie od zakończenia II Wojny Światowej, można powiedzieć, że tzw “okres powojenny” nigdy tutaj nie nastąpił.
Piotr Petarda

  Piotr Petarda

(wł. Piotr Parda) Artysta, ilustrator książek i poszukiwacz. Od 2001 r mieszka w Bostonie, a do kraju przyjeżdża dwa razy w roku. Podwójny magister sztuki (ASP w Poznaniu i SMFA -TUFTS w Bostonie). Przez około pół godziny został kelnerem i czekał na zamówienie stojąc wśród nagrobków zabytkowego cmentarza w Amherst, Massachusetts, innym razem prezentował przedświątecznym zakupowiczom centrum handlowego zawartość pustego portfela. W środku lata ulepił bałwana z trawy i gipsu w ogrodzie swojego domu na przedmieściach Poznania oraz namalował kilka obrazów za pomocą wiertarki i szczotki. Brał udział w trzech maratonach, a w jednym z biegów na 5 km zdobył pierwsze miejsce w grupie wiekowej 35-39 lat. W roku 2015 przeszedł do następnej grupy wiekowej.

(Piotr Parda) Artist, book illustrator, wanderer. Since 2001 lives in Boston and visits Poland twice a year. Double Master of Fine Arts (Academy of Fine Arts in Poznań and SMFA -TUFTS in Boston). For about half an hour he became a waiter and waited for an order among the graves of the old graveyard in Amherst, Massachusetts. Other time he presented the interior of his empty wallet to the Christmas shoppers at a shopping mall. In the garden of his suburban house in Poland, he built a snowman out of mowed grass and plaster in the middle of summer and painted a few paintings using a power drill with a brush attached to it. Piotr took part in three marathons and won one 5K race in his age group (35-39) . In 2015 he moved up to the next age group.


DATA PUBLIKACJI: 23 marca 2017
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 5 kwietnia 2017