X-ray: NASA/CXC/UA/J.Irwin et al; Optical: NASA/STScI [Public domain], via Wikimedia Commons
X-ray: NASA/CXC/UA/J.Irwin et al; Optical: NASA/STScI [Public domain], via Wikimedia Commons

Głupota i filozofia

czyli: czy da się być mądrym?

Warto czasem spojrzeć na historię rzekomego umiłowania mądrości z takiego dystansu, z jakiego cała jawi się jako kabaret myśli. Głupota odegrała w niej zasadniczą rolę, wcale nie została wyproszona ze sceny, zmieniała tylko kostiumy, zbratana z rozumem w uścisku dwojga bliźniaków syjamskich

Można powiedzieć, że cała dotychczasowa filozofia, z małymi może wyjątkami, oparta była na jednym wspólnym, milczącym założeniu, że lepiej być niegłupim niż głupim; lepiej być rozumnym niż bezrozumnym – i że zdanie to podziela każdy człowiek: nikt nie chce być, wydaje się to oczywiste, głupcem, zwłaszcza, jeśli może nim nie być. Historia filozofii jest więc historią poszukiwania przez człowieka sposobu – najlepszego i uniwersalnego – by nie być głupcem. Po części jest historią względnego sukcesu, może nawet pewnego postępu: nauki, człowieka, społeczeństwa. Ale jest też, może przede wszystkim, historią błędów, fantazji, nietrafnych teorii, czasem ekstrawaganckich, czasem śmiesznych, zwykle idiosynkratycznych. Gdy spojrzeć na nią pod pewnym kątem, jawi się jako procesja wariatów, wariatów w donkichotowskim sensie tego słowa: poczciwie łatwowiernych, może nawet szlachetnych poszukiwaczy “Prawdy”, którzy gotowi są wziąć za nią dowolne urojenie i którzy pośród tych urojeń jakoś się o nią przypadkiem ocierają, choć ostatecznie jest to wszystko śmiechu warte – bo jeśli w końcu odkrywają coś, to raczej nie to, czego szukali; odkrywają mimowolnie i mimochodem. Prawda trafia się filozofom jak ślepej kurze ziarno. Czy nie był śmieszny Sokrates ze swoim mądrzeniem się, które donikąd nie prowadzi, czy nie był śmieszny Platon ze swoją wiarą w absolutne dobro, czy nie były śmieszne: pycha Hegla, mania Nietzschego, formalizm Wittgensteina (tego wczesnego)? Czy nie jest śmiechu warty egzystencjalizm, który z człowieka zrobił Boga, albo filozofia analityczna, która swoim absolutem uczyniła definiowanie? Oświecenie ze swoim optymizmem, Schopenhauer ze swoim pesymizmem? A Husserl i jego noezy transcendentalne, czy nie jest śmieszny?

Gdyby nie naiwność, nieposkromiona wyobraźnia, indolencja, niewiedza, łatwowierność i brak krytycyzmu, nie powstałoby pewnie 90% filozoficznych teorii

Warto czasem spojrzeć na historię rzekomego umiłowania mądrości z takiego dystansu, z jakiego cała jawi się jako kabaret myśli. Głupota odegrała w niej zasadniczą rolę, wcale nie została wyproszona ze sceny, zmieniała tylko kostiumy, zbratana z rozumem w uścisku dwojga bliźniaków syjamskich, niezbędna mu jak powietrze, jak muza. Gdyby nie naiwność, nieposkromiona wyobraźnia, indolencja, niewiedza, łatwowierność i brak krytycyzmu, nie powstałoby pewnie 90% filozoficznych teorii; ba, gdyby nie brak podejrzliwości i sceptycyzmu – filozofia nie wyszłaby poza swoją najbardziej jałową teorię – czyli właśnie sceptycyzm. Dziś trudno ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, czy po 25 wiekach tego eksperymentu na ludzkim umyśle, jakim jest poszukiwanie rozumu, udało nam się per saldo stać mniej głupimi; czy jako jednostki żyjemy bardziej rozumnie niż, dajmy na to, ludzie w czasach Arystotelesa, przynajmniej ci najlepiej poinformowani. Poza dziedziną nauki, techniki, niektórych instytucji i praw, ostateczne odróżnienie tego, co rozumne, od tego, co głupie, czy choćby tego, co rozsądne, od tego, co nierozsądne, wydaje się zawsze skazane na kontrowersje: nie wiemy ostatecznie, na czym miałoby polegać życie racjonalne jednostki w tych wymiarach, w których nauka i wszelka obiektywna wiedza nie udziela, nie może udzielić odpowiedzi (nawet jeśli jakoś zawsze może pomóc, to bez rozstrzygnięcia) – w wymiarze egzystencjalnym, moralnym, międzyludzkim, a wreszcie: społecznym. (Zresztą, bezgraniczne zaufanie nauce też może by głupotą.)

Jeśli rozum zdefiniować skromnie – jako zdolność do rozwiązywania problemów z sukcesem – a życie jednostki jako zbiór problemów do rozwiązania, to początkowa prostota tego postulatu zacznie się natychmiast ulatniać, gdy tylko pomyślimy o tym, jak rozmaite są problemy: kategoria “problemu”, która miałaby ogarniać całe życie z perspektywy zadania, jakie stawia ono przed rozumem, od razu okazuje się sama problemem: ile rodzajów problemów napotykamy, jak rozpoznać, która sytuacja należy do danej odmiany, co zrobić z problemami, w których jest zbyt dużo niewiadomych, a czasem nie wiadomo nawet, jak wiele w ogóle jest czynników, wiadomych i niewiadomych; czy – w końcu – nie istnieją problemy jedyne w swoim rodzaju bądź problemy nie do rozwiązania? W problemie problemu zgubić się równie łatwo jak w życiu, zatem takie sformułowanie niczego nam nie ułatwia. Pośród tych wszystkich szczegółowych kwestii rozum ostatecznie się gubi, dezorientuje. Nie ma i nie może być chyba ogólnej teorii racjonalnego życia. Te, które powstały, np. etyka rozumnego egoizmu Spinozy lub etyka racjonalnej odpowiedzialności Kanta zdają nam się niestosowalne dla zwykłego człowieka, oderwane od realiów ludzkiej kondycji, choć wzniosłe i chwalebne, to jednak stawiają człowiekowi poprzeczkę zbyt wysoko: nie można być aż tak racjonalnym jak chcą Spinoza czy Kant.

Głupota filozofów, niejako wpisana w definicję ich zawodu, polega także na tym, że biorą samych siebie za reprezentantów tego, co w ogóle ludzkie

Nie każdy jest filozofem, czyli kimś, kto kocha tylko lub przede wszystkim idee. Platon uważał, że rozum jest/powinien być kapitanem, panem, władcą w naszej psychice – człowiek prawy kieruje się rozumem, a przez to jest też bezwzględnie uczciwy i piękny. Był to dla niego wzorzec, ale też jedyna prawda człowieka; wszystko, co do tego nie dorastało, było dlań patologią, a nie człowieczeństwem. Podobnie Arystoteles nie wyobrażał sobie szczęścia człowieka inaczej jak realizacji ideału racjonalności. Nie można być szczęśliwym człowiekiem i głupcem. Tak jednak może myśleć tylko filozof, a nie człowiek w ogóle. Głupota filozofów, niejako wpisana w definicję ich zawodu, polega także na tym, że biorą samych siebie za reprezentantów tego, co w ogóle ludzkie – tymczasem są tylko marginesem, radykalną, nietypową, ekstrawagancką grupką, która mylnie bierze się za wzorzec człowieczeństwa i uparcie ustanawia jego normę. Każdy, kto miał w życiu parę razy do czynienia ze szczerym niefilozofem, który stroniąc od wszelkiej teorii i nigdy nie myśląc o rzeczach ogólnych “do czegoś doszedł”, jak to się mówi, wie, ile pogardy, ile niezrozumienia i niechęci do zrozumienia, ile irytacji i podejrzliwości budzi w “zwykłym człowieku” filozof, jak bardzo wydaje mu się zbędny, bezcelowy i nieistotny, pozbawiony bowiem jakiejkolwiek władzy, jakiejkolwiek praktycznej użyteczności. Filozof myli się, gdy myśli – a tak właśnie zwykle myśli – że każdy człowiek ma w sobie coś z filozofa, że każdy zadaje sobie, co najwyżej z różną częstotliwością, filozoficzne pytania, nawet jeśli o tym nie wie. Otóż wiele zdaje się wskazywać na to, że dla wielu takie zajęcie, jak zadawanie abstrakcyjnych pytań, to najczystszej wody próżniactwo, wątpliwej wartości luksus, coś w najlepszym razie pobłażliwie zbywanego lekceważeniem, a w najgorszym – traktowanego z agresją. “Nie filozofuj” to hasło o wiele bliższe zwykłym ludziom niż “Sapere aude”.

Przez 25 wieków jedno zdaje się dowiedzione, ale nie filozofia tego dowiodła, tylko raczej bieg historii – że człowiek tylko teoretycznie, z filozoficznego punktu widzenia, nie chce być głupcem, w praktyce jednak, zarówno indywidualnej, jak i, może zwłaszcza, społecznej, ma wiele powodów, by głupim pozostawać, a nawet stawiać czynny opór racjonalności, czy, mówiąc bardziej dyplomatycznie: irracjonalność wydaje się trwałym i niezmiennym podłożem ludzkich zachowań, natomiast założenie racjonalnego podmiotu, jakim rzekomo jest czy przynajmniej może być, a na pewno powinien być każdy człowiek z natury (“człowiek rozumny”, czyż nie jest to definicja całego gatunku?), okazuje się tylko ideą, czystą teorią, chyba zbyt optymistyczną. XX wiek był w filozofii wiekiem antropologii irracjonalności. Choć filozofowie nie przestali zajmować się definiowaniem tego, co rozumne, najbardziej wpływowe w XX wieku prądy w antropologii filozoficznej – psychoanaliza, egzystencjalizm, strukturalizm i post-strukturalizm, w końcu koncepcje postmodernistyczne, a nawet psychologia społeczna w swych najważniejszych badaniach (np. Zimbardo) – wszystkie one próbowały zdać sprawę przede wszystkim właśnie z porażki rozumu w kierowaniu jednostką, człowiekiem; wyjaśnić, dlaczego mimo rozwoju edukacji, kultury racjonalnej i cywilizacji w ogóle, człowiek wciąż uparcie pragnie być irracjonalny, niedojrzały, naiwny i dziecinny – i nie chce, a może nie może, być mądry.

Marksizm, który w swych korzeniach był teorią ultraracjonalistyczną (to dziedzictwo Hegla), w XX wieku musiał wżenić się w którąś z powyższych teorii, aby pozostać na bieżąco zorientowanym w sprawach aktualnych i aby zrozumieć, dlaczego sama koncepcja świadomości klasowej, upodmiotowienia proletariatu, wyzwolenia uciskanych poprzez uświadomienie im, że są uciskani (a nikt racjonalnie myślący i dobrze poinformowany nie może przecież, jak to milcząco zakładał sam Marks, chcieć być uciskanym i zrobi wszystko, by zrzucić jarzmo) – nie działa. W tym czy innym języku każda z tych antropologii post-oświeconego XX wieku opowiada o upadku platońskiego mitu rozumu-kapitana okrętu, pana w nas, który kieruje nas ku naszemu najlepiej pojętemu dobru i który na przykład uciskanemu nie pozwala znosić dłużej ucisku lecz prowadzi ku emancypacji. Człowiek okazał się nie dorastać do własnego mitu racjonalności.

Najwyraźniej nie da się być mądrym, najwyżej da się takim bywać, ale też bez pewności

Zwłaszcza nieprzewidywalność i przewrotność zjawisk społecznych, których historia najnowsza zaskakuje i zdumiewa rozum bezustannie, pokazuje, że nie ma co na niego liczyć, że rozum nas (“ludzkości”) nie ocali – nie dlatego, że brak rozumnych rozwiązań problemów społecznych, ale dlatego, że wszystkie zdają się w praktyce niemożliwe do realizacji, wobec oporu “tego, co ludzkie”, irracjonalnego, ale mającego własną moc oraz interesy, tak własne, jak i cudze. Co nie znaczy, że coś innego niż rozum może nas ocalić – po prostu nic nas nie ocali, choć to już inna opowieść. Ale również w wymiarze jednostkowym: rozum nie powie nam, czy mieć dzieci, czy nie mieć (zresztą ciekawe byłoby zbadać, ile poczęć miało miejsce po podjęciu rozumnej decyzji), czy być uczciwym, czy gangsterem, czy grać tylko na siebie, czy grać na innych i do jakich granic; czy ratować się za wszelką cenę, czy przyjmować granice nawet w dążeniu do przetrwania. We wszystkich tych antynomiach życia moralnego obiektywnie oba rozwiązania mogą być rozumne: wybór jednostki zależy więc od czynników pozarozumowych, w gruncie rzeczy więc przypadkowych, przygodnych. Dlatego powiedzenie “świat jest głupi” wydaje się banalne, podczas gdy twierdzenie przeciwne: świat jest racjonalny, zdaje się ekstrawaganckim hurra-optymizmem albo kłamstwem. Najwyraźniej nie da się być mądrym, najwyżej da się takim bywać, ale też bez pewności. Ale czy żeby to wiedzieć, potrzebna była cała ta filozofia?

 

DATA PUBLIKACJI: 11 grudnia 2018
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 11 grudnia 2018