krew

PRAGNIENIE, KTÓREGO NIE GASI WODA

Ludzie po prostu spotykają się ze sobą od czasu do czasu tylko w tym jednym, jedynym celu. Popęd skopiczny (wzrokowy), czyli „pożądliwość oczu” ustępuje wówczas rozkoszy będącej trwogą pozbawiającą nas gruntu pod nogami.

Jacques Lacan pisał i mówił w dziwny sposób. Wprowadził w obręb dyskursu psychoanalitycznego szereg nie-tak-od-razu-zrozumiałych terminów i stworzył język „psychoanalizy lacanowskiej”, który wielu psychologom kojarzy się dziś już – niekoniecznie słusznie – raczej z sekciarskim slangiem, niż z rzetelną pomocą chorym psychicznie. Lacan stał się autorem już nieco przebrzmiałym, choć wciąż dobrze znanym, zwłaszcza Francuzom i Amerykanom. Wiedza na temat jego wersji psychoanalizy oscyluje pomiędzy popularnym „wiem, że był taki ekstrawagancki psychoanalityk” a ekscentrycznymi wyznaniami wiary (psychoanalitycznej) członków i członkiń Światowego Towarzystwa Psychoanalizy (Association Mondiale de Psychanalyse), którzy na każdym kolejnym paryskim – choć faktycznie odbywającym się w aulach uniwersyteckich wielu światowych stolic – zjeździe czy konferencji, na których zbiera się rok rocznie po kilka tysięcy osób, dostarczają świadectw ze swojego procesu pass, czyli z pasowania na psychoanalityka orientacji lacanowskiej. Lacan z jednej strony dostarcza uniwersalnego horyzontu wyjaśniania ludzkich zachowań, emocji, sposobów reagowania na innych ludzi itd., z drugiej rozmywa ten horyzont prowokacyjnymi osobliwościami w rodzaju „rzeczy, które uważacie za normalne, tak naprawdę nie istnieją”. Przesiany i odcedzony z lokalnego kontekstu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku Lacan nadaje się do czytania, co więcej, niejednokrotnie formułuje bezsprzecznie trafne diagnozy i celne oceny sił rządzących ludzkim zachowaniem. Do takich powracających w kulturze pojęć z repertuaru lacanowskiego należą: pragnienie, realne, popęd i rozkosz (jouissance). Wróćmy zatem do Lacana! Przynajmniej na kilka minut.

Poprzedzanie narodzin dziecka przez pragnienie rodziców oraz przez język, którym mówią, sprawia, że alienacja dokonuje się jeszcze przed narodzinami.

Lacan rozwija opowieść o narodzinach i rozwoju człowieka, wytyczając drogę od pragnienia ku orgiastycznej rozkoszy i z powrotem (terminami pośrednimi są tutaj alienacja i separacja). Dziecko rodzi się, ponieważ w jego rodzicach było pragnienie „przyjemności, spełnienia, mocy, zemsty, nieśmiertelności itd. (…) w tym sensie przyczyną podmiotu jest pragnienie Innego”[1]. Lacan nazywa to pragnienie pragnieniem Innego, ponieważ to inni pragną, ale też dlatego, że pragną oni czegoś innego niż dziecko. Poprzedzanie narodzin dziecka przez pragnienie rodziców oraz przez język, którym mówią, sprawia, że alienacja dokonuje się jeszcze przed narodzinami. Rodzice nie chcieli tylko i wyłącznie – lub w ogóle – dziecka, lecz – także – czegoś innego. Istnienie dziecka było zapośredniczone mniej lub bardziej wyrafinowanym flirtem oraz błędnym pragnieniem rodziców, którzy nawet jeżeli w entuzjastycznym porywie miłosnego szaleństwa rzeczywiście chcieli przez moment spłodzić dziecko, to nie wiedzieli co czynią, nie wiedzieli na przykład, czy sprawiają drugiej stronie wystarczającą przyjemność, nie wiedzieli, czy rzeczywiście płodzą dziecko, względnie, nie wiedzieli, jakiej będzie ono płci, jaki będzie miało charakter itd. Uprawiali seks – to tylko pozostaje namacalnym i bezdyskusyjnym faktem – nie wiedząc i błądząc. Dziecko odkrywa tę alienację przez traumatyczne spotkanie z językiem w funkcji ojca i z pragnieniem matki.

Po alienacji następuje separacja, która rozpoczyna się wraz z dążeniem dziecka do zrozumienia pragnienia matki. Po przełamaniu pierwotnej symbiozy matka stała się dla dziecka Innym, który pragnie i komunikuje swoje pragnienie w języku, będącym dla dziecka niezrozumiałą, intruzywną strukturą zewnętrzną. Dziecko jest jednak zmuszone, przez sytuację w jakiej się znalazło, do podejmowania prób komunikacji językowej. Nie rozumie, dlaczego nie jest dla swojej matki „całym światem”, jedynym upragnionym obiektem. Akceptacja tego faktu – bycia jednym z wielu obiektów pragnienia matki – jest zrealizowaną separacją[2].

Funkcję ojca może pełnić na przykład słowo „praca”. Dzieje się tak wtedy, kiedy ambitna i samodzielna – a przy tym neurotyczna – matka powtarza dziecku nieustannie: „mamusia musi iść do pracy, muszę pracować” itd., po czym opuszcza dziecko na pewien czas.

Okazję do tej akceptacji stwarza dziecku ojciec – Imię Ojca. W koncepcji Lacana ojciec nie jest ojcem biologicznym, lecz właśnie Imieniem Ojca – funkcją znaczącego elementu języka. Imieniem Ojca może być jakiekolwiek znaczące i rzeczywiście, w zależności od kontekstu, Lacan używa rozmaitych słów na określenie tej funkcji. Imię Ojca może wypowiedzieć matka – jeżeli jest na przykład matką samotnie wychowującą dziecko – i może nim być jakiekolwiek słowo, z którym wiąże ona dziedzinę pragnienia znajdującą się poza zasięgiem dziecka. Różnica między Freudowskim zakazującym ojcem a Lacanowskim Imieniem Ojca wynika z warunków społeczno-kulturowych, w jakich obaj autorzy budowali swoje teorie. Freud myślał o ojcu jako głowie mieszczańskiej rodziny, spędzającej większość życia w jednej z wiedeńskich kamienic, natomiast dla Lacana, świadka zmian obyczajowych, jakie dokonały się w Europie po drugiej wojnie światowej (ruch hippisowski i rozruchy studenckie we Francji w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku) ojciec biologiczny był zaledwie dalekim echem ojca jako symbolicznego zakazu. Funkcję ojca może pełnić na przykład słowo „praca”. Dzieje się tak wtedy, kiedy ambitna i samodzielna – a przy tym neurotyczna – matka powtarza dziecku nieustannie: „mamusia musi iść do pracy, muszę pracować” itd., po czym opuszcza dziecko na pewien czas. Jest to przykład znaczącego, które oddziela dziecko od pragnienia matki. Tworząc koncepcję kompleksu Edypa, w którym występuje tego rodzaju separacja, Freud myślał o rodzinie nuklearnej i o rzeczywistym ojcu konkurującym z dzieckiem w nierównej walce o fizyczny kontakt z matką. Lacan zluzował ten kontekst, stwierdzając że ojciec jest dla dziecka bardziej zakazem niż postacią z krwi i kości, dlatego może go zastąpić właściwie cokolwiek. W komentarzu do przypadku małego Hansa (Seminarium VI) Lacan sugerował, że funkcję ojca Hansa, lepiej niż biologiczny ojciec, który nie potrafił odseparować dziecka od swojej żony, spełniało słowo „koń”[3]. Podkreślmy, że znaczące ojca może wypowiadać matka, liczy się tylko jego wpływ na pragnienie Innego-matki (mOther). Mówiąc o pragnieniu matki, mamy na myśli oba sensy – gen. objectivus i gen. subjectivus – obu „żywicieli pragnienia”. Chodzi o pragnienie żywione przez dziecko w stosunku do matki, a także o pragnienie odczuwane przez matkę w stosunku do dziecka i do wielu innych rzeczy (pracy, przyjemności, wolności, pieniędzy, zagranicznych wycieczek, drogich kosmetyków, ojca, kochanka itd.). Tę samą dwuznaczność odnajdujemy w lacanowskim aksjomacie: „Pragnienie jest pragnieniem Innego”[4]. Dlatego dziecko musi zostać wyzwolone spod wpływu pragnienia matki dwukierunkowo (przez siebie i przez matkę). Do tego wyzwolenia potrzebny jest symboliczny ojciec.

Retroaktywna symbolizacja pragnienia matki jest kolejnym krokiem na drodze ku upodmiotowieniu dziecka. Za sprawą tej symbolizacji powstaje podmiot pragnienia, który ma już spory dystans wobec innych.

Pierwotne znaczące – Imię Ojca – jest nietypowe – ingeruje w życie dziecka jako suwerenny zakaz, bezsensownie mu narzucony marny substytut rozkoszy. Kolejnym krokiem jest symboliczne związanie tego pierwotnego znaczącego – przez co staje się ono drugim znaczącym – z nowym pierwotnym znaczącym (ustanowionym retroaktywnie), którym zostaje pragnienie Innego-matki (mOther). Na przykład: „Nie mogłeś mamusi przytulać, bo mamusia chciała wyjść”. Dziecko odkrywa, że za niezrozumiałym zakazem kryje się uprzednie pragnienie matki, dzięki czemu zaczyna rozumieć ów zakaz (tak powstaje znaczący związek ojcowskiego zakazu z pragnieniem matki). Retroaktywna symbolizacja pragnienia matki jest kolejnym krokiem na drodze ku upodmiotowieniu dziecka. Za sprawą tej symbolizacji powstaje podmiot pragnienia, który ma już spory dystans wobec innych. Jest to dystans w aurze zależności, w którym podmiot okazuje się skazany na racjonalizację niezaspokojonych pragnień – przybliżając się jednocześnie do końcowego przystanku upodmiotowienia. Afirmacja popędu – gdyż o niej mowa – nie stanowi powrotu do utraconego raju pierwotnej rozkosznej całości, polega raczej na stworzeniu sobie nowego raju, w którym można zamieszkać na własnych warunkach.

Odseparowany od Innego podmiot pragnienia ponownie ma do czynienia z realnym rozkoszy, którą utracił (nie–bezpowrotnie jednak). Przedmiotem rozkoszy jest realne. Dla podmiotu pragnienia, czyli dla odczuwającej pragnienie istoty mówiącej przyjmuje ono postać obiektu małe a – niewielkiego obszaru w Innym. Podmiot odnosi się doń rozmaicie, w zależności od swojej struktury psychicznej: neurotycznej, histerycznej, obsesyjnej, lękowej, perwersyjnej bądź psychotycznej[5], która na tym etapie rozwoju jest już określona. Inny jest przedmiotem pragnienia podmiotu, ale staje się także, w swojej niewielkiej materialnej części, przedmiotem jego rozkoszy. Pragnienie podmiotu odnosi się do pragnienia Innego. Do realnego obiektu rozkoszowania się – małe a w Innym – odnosi się natomiast popęd. Odniesienie do obiektu małe a okazuje się zatem być szansą pójścia o krok dalej na drodze ku subiektywizacji i afirmacji popędu.

Nasze pragnienie rozkoszy jest zatem pragnieniem trwogi, dionizyjskiej zatraty, bez prezerwatyw.

Interesujący w tym kontekście jest orgazm, ów mały powrót do utraconego ogrodu rozkoszy. W chwili orgazmu pragnienie przechodzi w rozkoszne drżenie mięśni i w nim zanika. Ten zanik pragnienia wiąże się z zawieszeniem sycącego i eskalującego je spojrzenia na rzecz intymnej, niewidzialnej rozkoszy. Lacan wypowiada w tym kontekście zaskakujące słowa: „Orgazm jest sam w sobie trwogą”[6]. Tam, gdzie oczekiwalibyśmy uspokajającej pełni, jest otchłań trwogi. „Niech nie przeciwstawia się nam tych chwil spokoju, zespolenia pary, kiedy to każdy z partnerów może przyznawać się, że rzeczywiście jest zadowolony z drugiego. My, analitycy, przyjrzymy się temu bliżej”[7]. Związkowi orgazmu i trwogi przyglądał się bliżej już Arystoteles. Pośród licznych problemów sformułowanych przez niego w Zagadnieniach przyrodniczych, znajdujemy na przykład takie: „Dlaczego ci, którzy są zatrwożeni trzęsą się? (…) Dlaczego ci, którzy się trwożą odczuwają pragnienie i mają dreszcze? (…) Dlaczego zatrwożeni odczuwają rozwolnienie w przewodzie pokarmowym i parcie na mocz? (…) Dlaczego w chwilach trwogi narządy rodne kurczą się?” Próba udzielenia odpowiedzi na ostatnie pytanie naprowadza Arystotelesa na kwestię zaskakującego iunctim orgazmu i trwogi: „Również moszna jądrowa kurczy się i jądra podciągają się do góry, gdy moszna się kurczy. Wcześniej zaś przejawia się to w doznaniach płciowych. Lęk bowiem powoduje wydzielanie, i u wielu dręczonych niepokojem i przerażonych następuje wytrysk nasienia”[8]. Ten zagadkowy, fizjologiczny zbieg okoliczności, który dziś wyjaśnilibyśmy szczytowym pobudzeniem pewnych ośrodków układu nerwowego, inspirował wyobraźnię D. A. F. de Sade’a, P. P. Pasoliniego, W. S. Borroughsa i wielu innych. Powieść Nagi Lunch zawiera opisy narkotycznych orgii, których uczestnicy ejakulują z przerażenia lub z poczucia bezgranicznej władzy nad ofiarą. Kopulujące postacie staczają się po perwersyjnym zboczu libidynalnego napięcia ku śmierci, osiągając pełną satysfakcję seksualną dopiero w rozkosznym mordzie, podczas którego oboje, kat i ofiara, doznają orgazmu (choć niejednoczesnego): „Raptem mugwump spycha chłopca w przepaść, wyciągając z niego fiuta. Kładzie mu dłonie na biodrach, unosi stylizowane hieroglify rąk i łamie ofierze kark. Ciałem chłopca wstrząsa dreszcz. Jego penis unosi się, a wraz z nim miednica, i natychmiast dochodzi do wytrysku”[9]. Jednoczesność orgazmu i trwogi występuje w szczególnych, katastroficznych okolicznościach lub – częściej – w warunkach elitarnej orgii za zamkniętymi drzwiami „stryszku Hassana”. Lacan odczarowuje te „szczególne okoliczności” otwierając dostęp do orgazmu (który sam w sobie jest trwogą, i do trwogi, która sama w sobie jest orgazmem) wszystkim ciałom zdolnym do przeżywania rozkoszy. Oto kolejna odsłona demokratyzmu psychoanalizy: Każda para – ograniczymy się do nienormatywnej w tym kontekście heteroseksualnej pary kobiety i mężczyzny – która spotyka się ze sobą w celach miłosno-seksualnych, doznaje tego niegdyś zakazanego, zarezerwowanego dla zepsutych bogaczy oddających się nielegalnym, zbrodniczym praktykom – trworgazmu. Ludzie po prostu spotykają się ze sobą od czasu do czasu tylko w tym jednym, jedynym celu. Popęd skopiczny (wzrokowy), czyli „pożądliwość oczu” ustępuje wówczas rozkoszy będącej trwogą pozbawiającą nas gruntu pod nogami. Rzeczywiście odlatujemy i jest tak, jakbyśmy już nigdy nie mieli wylądować – bez względu na to, że niemal zawsze jednak miękko lądujemy, powracając na utarte szlaki codzienności, mowy, spojrzeń, wspomnień i planów. Te dwa tryby funkcjonowania – odlotu i lądowania – dzieli szczelina nieciągłości. Małe a jest obiektem podmiotowego pragnienia rozkoszy, niemniej sukces tego pragnienia – osiągnięcie rozkoszy, która jest szczytem życiowej intensywności – kończy się trwogą. Nasze pragnienie rozkoszy jest zatem pragnieniem trwogi, dionizyjskiej zatraty, bez prezerwatyw. Lacan zapisuje tę dwoistą relację podmiotu z małym a wzorem:

(a ◊ $)
 א

Alef oznacza trwogę, która kryje się pod obiektem pragnienia (małe a). Symbol ◊ oznacza stosunek podmiotu ($) – wyalienowanego i odseparowanego – do obiektu małe a (w Innym).

Wraz z trwogą wkraczamy w obszar psychoanalizy nawiązujący do egzystencjalizmu Heideggera oraz łączący problematykę bezkresu z materialnością i byciem przedmiotu.
Podczas orgazmu każdy z partnerów rozkoszuje się obiektem małe a drugiego. Droga do rozkoszy podczas stosunku seksualnego wiedzie poprzez tymczasowe porzucenie porządków: symbolicznego (gry wstępnej, flirtu, w ogóle słów i pojęć) i wyobrażeniowego (spojrzeń oraz ekscytujących wyobrażeń). Znajdujący się w orgiastycznym transie kochankowie milkną, ewentualnie wydają nieartykułowane dźwięki. Doskonale obojętny staje się im także, przynajmniej na tę jedną chwilę – trwającą od kilku do kilkunastu sekund – stan fryzury, figury, stroju i makijażu. Wyzwoleni z obrazów i pojęć pozostawiają niepotrzebny bagaż kultury za sobą – małe a staje się orgiastycznym „AAAch!!!” (momentalnym dotykiem zmysłowej nieskończoności tożsamej z intensywną nicością). Słynny, trwający od pokoleń dialog kochanków składa się z dwóch zdań:
– Za co mnie kochasz?
– Za nic.
I ta odpowiedź jest dobra. Rozkosz wspólnie przeżytego orgazmu jest komitywą w zmysłowym bezkresie, wspólnym wykroczeniem poza to, co skończone, jedyną prawdziwą komunią, orgiastycznym sacrum, do którego inni nie mają dostępu. Z punktu widzenia uporządkowanego społeczeństwa orgazm jest występkiem i ekscesem, anarchią-w-sobie, dlatego wielokrotnie bywał i bywa reglamentowany i tabuizowany przez co bardziej radykalne reżimy, bezskutecznie…

Niniejszy esej jest rozdziałem książki:
M. Polak, Trauma bezkresu. Nietzsche, Lacan, Bernhard i inni, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2016. 

 

 

[1] B. Fink, The Lacanian Subject. Between Language and Jouissance, Princeton, New Jersey 1997, s. 50.

[2] Tamże, s. 51.

[3] Tamże, s. 56.

[4] Tamże, s. 54. Por. Le séminaire, livre XI. Les quatres concepts fondamentaux de la psychanalyse (1964), Paris 1973,  s. 38.

[5] Prezentacji tych kwestii dokonał B. Fink, Kliniczne wprowadzenie do psychoanalizy lacanowskiej, przeł. Ł. Morkosiński, Warszawa 2002.

[6] J. Lacan, Imiona-Ojca, przeł. R. Carrabino, T. Gajda, J. Kotara, B. Kowalów, A. Kurek, Warszawa 2013,
s. 73 i n.

[7] Tamże.

[8] Arystoteles, Zagadnienia przyrodnicze, tłum. L. Regner, Warszawa 1980, s. 296, 299, 300, 301.

[9] W. S. Borroughs,  Nagi Lunch, Warszawa 1995, s. 56.

DATA PUBLIKACJI: 23 kwietnia 2016
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 4 stycznia 2017