To, że nasze życie jest literaturą, zawdzięczamy przede wszystkim romantyzmowi. Co prawda już takie dzieła epoki klasycznej jak Don Giovanni (Don Juan) czy Faust to przykłady tekstów, w których element metafizyczno-demoniczny wprowadzony zostaje na zasadzie schematu dramaturgicznego, tzn. jako podporządkowany wymiarowi estetycznemu, literackiemu. Dlatego ostateczna interwencja zaświatów w przypadku Don Giovanniego ma tak arbitralny, „umowny” charakter – nikt tu nie chce bynajmniej przekonywać odbiorcy, by brał wymiar teokratyczny serio, przeciwnie, wprowadza się go z przymrużeniem oka, z sugestią: nie dajcie się nabrać, to tylko taki chwyt; to, co należy tu brać poważnie, jest gdzie indziej, nie w „umoralniającym końcu”. „Oto jak kończy się wszystko złe” – śpiewają w finale ci, którzy przez cały przebieg historii nie byli w stanie sami temu złu zapobiec, nadaremno goniąc za wiecznie wymykającym się libertynem – przewrotna nieszczerość tego morału jest widoczna. I właśnie ten chwyt z Don Giovanniego zapowiada już nową erę – życia w ogóle jako literatury, tzn. takiego, w którym prawa fikcji rządzą też w świecie prawdziwym. Co prawda to, co z oświeceniowego punktu widzenia jest pewnego rodzaju desakralizacją (Bóg to tylko literatura, fikcja, nie ma co się tym przejmować!), to z romantycznego stanie się, na odwrót, zasadą resakralizacji, ponownego zaczarowania odczarowanego świata – nowymi środkami, już nie za pomocą starej, „dosłownej” metafizyki, tylko za pomocą sztuki, zwłaszcza narracyjnej, którą uczynione zostanie wszystko, całe życie. Nawet Hegla Fenomenologia ducha podlega tej regule, jest krypto-literaturą, a nie metafizyką w starym stylu.
Życie stało się samo sztuką, sztuką bycia sobą – a ta sztuka to bardziej ściśle – literatura; najściślej – sztuka opowiadania, poematu, poezji, anegdot; przygód, epizodów, perypetii. Nie tylko dzieła, ale i człowiek po prostu, jako jednostka, ma być piękny na sposób literacki, poetycki
Otóż nowoczesne odczarowanie, by użyć tego nadużywanego terminu Webera, już w romantyzmie napotkało pierwszą wielką kontrakcję, która zaprzęgła do swoich zadań sztukę – ta w końcu od zawsze miała dobre kontakty z czarownikami. I tak, pierwszym aktem nowoczesnego dzieła ponownego zaczarowania świata był właśnie romantyczny „l’absolu littéraire”, jak to określili Jean-Luc Nancy i Phillipe Lacoue-Labarthe[1]. Absolut literacki – nie sądzi się już o niczym inaczej niż sądzi się o kwestiach literatury, estetyki; i żadna też inna epoka nie była chyba tak litero-centryczna, beletrystyczna, dramatyczna.
To estetyzacja w służbie deracjonalizacji, bowiem literaryzacja i estetyzacja jest wyzwaniem dla ścisłego rozdziału prawdy od fałszu, stanowi kłopot dla rozsądku, który na próżno domaga się od niej samookreślenia, prawda czy fałsz; traktować interwencję Komandora poważnie czy nie? – estetyzacja na to pytanie odpowiada wzruszeniem ramion, bo z jej punktu widzenia to pytanie dotyczy wszystkiego jednakowo, Boga i diabła, człowieka i nieczłowieka, świata i jednostki.
Dojrzała nowoczesność, czyli romantyzm odkrył czy wymyślił świat-literaturę – nie, jak niegdyś, świat jako księgę napisaną przez Boga, lecz jako żywą, piszącą się ludzkimi działaniami literackość, narracyjność, dramatyczność, teatralność, stylizację. Życie stało się samo sztuką, sztuką bycia sobą – a ta sztuka to bardziej ściśle – literatura; najściślej – sztuka opowiadania, poematu, poezji, anegdot; przygód, epizodów, perypetii. Nie tylko dzieła, ale i człowiek po prostu, jako jednostka, ma być piękny na sposób literacki, poetycki – ma mieć styl, życie-historię (przygodową lub uczuciową), charyzmę bohatera, liryczną wyrazistość nietrywialnych dążeń, ma być kimś różnym od wszystkich i wprowadzającym sobą większą jeszcze różnicę, ma maksymalizować różnicę, nadawać jej wszelką możliwą emfazę i złożoność. Nie chodzi już tylko o osiągnięcia i zdobycze, postęp i awans, zaczyna chodzić również o doświadczenia, niezwykłe przeżycia, doznania same w sobie i dla siebie: człowiek zaczyna siebie czytać, jakby brał udział w pisanej przez siebie historii, patrzyć na siebie jak na postać fikcyjną (prekursorski wobec tego zrozumienia człowieka był uwielbiany i odkryty na nowo przez romantyków don Kichote, ten z drugiego tomu, który już wie, że niezwykłość jego przygód odniosła literacki sukces wśród czytelników).
Najtrudniejsze w byciu romantykiem jest to, żeby nie traktować swojej literackości zbyt literalnie; w ogóle romantykiem nie jest się tak po prostu albo „tylko”; prawdziwy, najbardziej wypełniający romantyczne przeznaczenie romantyk to ktoś, kto wie, jak nie być przesadnym w swojej przesadzie
Po dziś dzień wymagamy tego od siebie, jeśli poważnie traktujemy własną indywidualność i chcemy nadać jej jakiś głębszy, ciekawszy charakter – jako rzecz narracyjną czy rzecz narracji. Jesteśmy historiami, każdy wieloma na raz, bohaterami własnych i cudzych opowieści, anegdot, scen i scenek, epizodów. Do ostatnich krańców i najbardziej skrajnych konsekwencji autodekonstrukcyjnych doprowadzi ten koncept Pani Bovary Flauberta – późnoromantyczna czy może wczesnomodernistyczna powieść, której bohaterka jest kolejnym wcieleniem don Kichota, bierze bowiem małomiasteczkowych mieszczańskich drobnych łajdaków za wspaniałomyślnych romantycznych kochanków, którzy porwą ją z bezdusznych ram familijnej nudy, by przeżyć z nią tak intensywne i afektowane, jak blada jest jej codzienność, przygody i uniesienia, godne bohaterów romansów i życia na miarę sztuki. Pani Bovary to zatem ktoś, kto na poważnie wziął hasło, że życie to literatura, zrozumiał je zbyt dosłownie, nie dość ironicznie, i dlatego musiał wpaść w pułapkę psycho-ekscesu dosłowności. Tymczasem to, że „życie jest literaturą”, znaczy, odwrotnie, tyle, że niczego nie należy brać zbyt dosłownie, że wszystko jest tylko fikcją, wszystko podlega ironii, a nie tylko to, że życie powinno naśladować sztukę.
Najtrudniejsze w byciu romantykiem jest to, żeby nie traktować swojej literackości zbyt literalnie; w ogóle romantykiem nie jest się tak po prostu albo „tylko”; prawdziwy, najbardziej wypełniający romantyczne przeznaczenie romantyk to ktoś, kto wie, jak nie być przesadnym w swojej przesadzie, jak zachować dystans do własnej egzaltacji i ironię wobec własnej namiętności; kto rozumie, że najbardziej poważne w całym tym kostiumie (wie bowiem dobrze, że bycie romantykiem jest kostiumologią) jest to, żeby umieć widzieć w tym kostium, a jednocześnie święcie udawać przed samym sobą, że rzecz nie sprowadza się tylko do kostiumu. Romantyzm jest więc pokrętny i przewrotny, jest pierwszą w antropologii epoką odwracania kota ogonem, mówienia tak-i-nie, nieczystego sumienia i złej wiary. Nowoczesność w ogóle odkryła, że jednostka jest wielostką; romantyzm bardziej specyficznie odkrył, że jest ona sprzeczna ze sobą, niekoherentna i skazana na hipokryzję. Romantykiem antyromantycznym był więc Flaubert, podobnie jak wielu innych romantyków, np. Balzak, którego Stracone złudzenia były też po części polemiką z Chestertonem, bardzo chwalonym wówczas dramatem Alfreda de Vigny, który w hiperromantycznym kluczu pokazywał, iż poeta z natury niedostosowany jest do życia w społeczeństwie i musi ponieść tragiczną, przedwczesną śmierć (z choroby i wyczerpania) w imię swej sztuki – Balzakowski Lucjan Rubempré, wbrew takim idealizacjom, jest bliższą przyziemnego życia jednostką i stara się negocjować pomiędzy poczuciem własnej przyzwoitości i szacunku dla samego siebie a wymogami okrutnego paryskiego życia, w którym przetrwają tylko drapieżniki bez skrupułów i godności.
Tekst jest fragmentem książki Jacka Dobrowolskiego Sztuka człowieka nowoczesnego, która znajdzie się w księgarniach w czerwcu 2016.
„W Sztuce człowieka nowoczesnego bardziej chodziło o człowieka niż o sztukę, ale sztuka dostarczyła jej całego materiału ilustracyjnego. Książka ta jest oprowadzaną wycieczką po antropofanicznych i antropogonicznych narracjach od renesansu do dziś, od Dantego do Kafki, od Leonarda do Eisensteina, przez różne gatunki, epoki i style, mającą na celu ukazanie historii nowoczesnego człowieka (czy pewnej autorskiej wizji tej historii) w schemacie quasi-biograficznym, tzn. począwszy od okresu młodzieńczego (wielkich projektów i ambicji), poprzez dojrzały (pierwszych deziluzji), aż do późnej dojrzałości (wielkich rozczarowań) i starości (zmęczenia i oczekiwania na nieuniknione). Zmiany w myśleniu o sztuce i w tym, jak sztuki w różnych epokach kształtowały ludzką samoświadomość, śledzone w przemianach paradygmatów artystycznych oraz wizji głównego/centralnego bohatera przedstawienia, odzwierciedlają historię społeczną, psychologiczną i polityczną nowoczesności, stanowiąc podstawowe źródło dla jej antropologii filozoficznej oraz próby jej ujęcia jako wielkiej opowieści o tym, jak człowiek postanowił stać się wreszcie sobą, czyli ani tworem Boga, ani natury, tylko samego siebie – i co z tego wynikło dla jego tożsamości i zdrowia psychicznego.”
Romantyk antyromantyczny lubuje się w kompromitowaniu ideałów epoki, która przecież jako epoka kryzysu nie mogła nie lubować się w takich autodemaskacjach – Pani Bovary to historia ukazująca oczami cynicznego zdrowego rozsądku, odartymi ze wszelkich złudzeń, istotę złudzenia romantycznego: oto świat mieszczański nie jest przecie wcale literaturą, mieszczanin nie jest wcale piękny ani poetycki, nawet gdy pozuje na arystokratę, nawet gdy przywdziewa frak z cylindrem, i on, i jego transakcyjna, trywialna rzeczywistość konsekwentnie, uparcie i bezwzględnie uchyla się przed jakimkolwiek uwzniośleniem, śmieje się w twarz wszelkiemu artyzmowi i pięknoduchowskim estetyzacjom, które może co prawda wykorzystać do swoich celów, zamienić w towar, jeśli znajdzie się nabywca, ale którymi zarazem bezgranicznie gardzi. Również i o tym, o tej czającej się w głębi serca mieszczanina pogardzie dla wszelkiej duchowości dla niej samej, wszelkiej sztuczności i poetyckości, tak mu w gruncie rzeczy obcych, mówi już Balzak w Komedii ludzkiej, autor romantyczny doskonale świadom krytycznych wad serca romantyzmu, mający dystans zarówno do romantyczności, jak i do mieszczaństwa. Romantyzm to zatem uogólniona „donkiszoteria”, jest on absolutnie fałszywą świadomością mieszczanina, który nie chce widzieć nagiej prawdy o sobie i o świecie, mimo że w skrytości gardzi wszelkimi przebierankami, w swej płaskiej potworności i banalności ma sztukę gdzieś. Oczywiście, gdyby człowiek nie był zdolny do fałszywej świadomości i zamieszkiwania w dobrej wierze jej fantazyjnych światów wyobrażonych, pewnie nie mógłby być nowoczesny, a na pewno nie byłby tak ciekawym przedmiotem badań jak mieszczanin.
Z tego samego powodu pytanie o to, czy romantyzm był ruchem (klimatem, duchowością) mieszczańskim, czy antymieszczańskim, jest pytaniem naiwnie predialektycznym, nie tylko bowiem jedno drugiego nie wyklucza, ale wręcz przeciwnie, krytyka wynika logicznie z kryzysu, wzajemnie się też te dwa terminy skrajne uzupełniają. „Jeśli ruch ten jest wewnętrznie podzielony, to w znacznej mierze dlatego, że stanowi zarówno wytwór społeczeństwa klasy średniej, jak i protest przeciwko niemu. Jego bujny indywidualizm to poza wszystkim idealizowana wersja przedsiębiorcy, ale zarazem potępienie pozbawionej twarzy cywilizacji, jaką ten pilnie kształtuje”[2].
Właściwe źródło klimatu romantycznego stanowi schiza mieszczańskiej świadomości. Jest ona osiągniętą przez człowieka dojrzałością nowoczesną, rozdartą w sobie, triumfującą i skompromitowaną zarazem; romantyzm jest więc już zgodnie z tym pluralistyczny i dopuszcza – nie bez zastrzeżeń politycznych i policyjnych – nawet najbardziej krytyczne postawy, zarówno regresjonistyczne jak i progresywistyczne, konserwatywne i rewolucyjne. Mieszczaństwo zresztą nie byłoby najbardziej interesującą formacją społeczną w dziejach człowieka, gdyby jedną z najbardziej typowych jego cech nie było przekonanie o pewnej wstydliwości tego, co mieszczańskie (mało kto powie o sobie chętnie: je suis bourgeois), „mieszczanie to inni” – myśli zwykle mieszczanin i ten etos antymieszczańskości jest jednym z trwałych jego rysów, wywodzących się właśnie z tamtej epoki zawiedzionego karierowicza, którego wyobraźnia wykuwała się w ramach coraz bogatszej i ogarniającej coraz szersze kręgi kultury pisanej – można by powiedzieć, że to wielkie rozczarowanie romantyczne wzięło się również z wyobraźni nadmiernie rozbudzonej przez lektury.
Do dziś – choć trudno powiedzieć, jak długo jeszcze od dziś, bo formacja ta zdaje się schyłkowa, nawet jeśli mimo marginalizacji jakoś tam stabilna w swych społecznych fundamentach – pozostaje banalną (wciąż) prawdą, że ten ma najbogatszą osobowość, i najbardziej wolną, kto najwięcej czyta literatury pięknej
To jasne, że okres owego romantycznego, czyli wczesno-dojrzale nowoczesnego wzmożenia literackości na poziomie społecznych uwarunkowań związany był z ogromnym wzrostem rynku i konsumpcji literatury przez klasy średnie, zwłaszcza zaś przez niepracujące mieszczanki – słowo pisane, prasa i zwłaszcza powieści oraz poezja epicka stały się główną ówczesną rozrywką czasu wolnego[3]. Jest to epoka rewolucyjna również pod względem wzrostu obiegu literackiego, znaczenia publicystyki bieżącej, a wraz z nią także dyskusji literackich i artystycznych, krytyki i teorii – znane i wywodzące się z oświecenia, instytucje te stają się teraz bardziej popularne i docierają do rozrastających się „warstw średnich”, bo w większym stopniu zaspokajają przeciętne, a nie intelektualistyczne gusta. Ale sztuka staje się zarazem czymś coraz bardziej dyskursywnie samozapośredniczonym. Publicystyka staje się czymś na tyle ważnym i pierwszorzędnym, że ostatecznie publicysta będzie mógł awansować nawet do rangi bohatera – jak u Carlyle’a, którego zdaniem „stanowi on całkowicie wytwór czasów nowych i dopóki sztuka cudowna pisma lub pisma prędkiego, zwanego drukiem, nie przestanie istnieć, możemy być pewni, że i taki bohater będzie trwał jako jedna z głównych form bohaterstwa w wiekach przyszłych”[4]. (Oczywiście, prawda o bohaterstwie publicystów zostaje ujawniona choćby w prozie Balzaka). Podobnie krytyk literacki i artystyczny urasta do rangi nowego, parakapłańskiego autorytetu. Powstaje właściwie już system obiegu literacko-artystycznego, jaki znany jest i nam, nakierowany na szerszą, mniej kompetentną i wybredną klientelę, podporządkowany gustom bardziej przeciętnym – oświecenie ze swoim kultem rozumności i formy było zbyt mało dostępne i populistyczne, w tym kontekście romantyzm jest pierwszą formacją bardziej „masową” albo dokładnie: protomasową – faktycznie, właśnie wówczas społeczeństwo wkracza w fazę przyspieszenia demograficznego. W narracjach romantycznych większą rolę grają zatem emocje, magia, groza itd. Ale ten „populizm” sprawił, że mieszczanie en masse na bardzo długo nauczyli się, że nie ma podmiotu (emancypacji) bez literatury.
Do dziś – choć trudno powiedzieć, jak długo jeszcze od dziś, do kiedy, bo formacja ta zdaje się schyłkowa, nawet jeśli mimo marginalizacji jakoś tam stabilna w swych społecznych fundamentach – pozostaje banalną (wciąż) prawdą, że ten ma najbogatszą osobowość, i najbardziej wolną, kto najwięcej czyta literatury pięknej; prawda ta, choć dziś zachwiana i erodująca za sprawą innych sztuk epickich (filmu czy seriali), pozostaje wciąż jeszcze nieprzekraczalną zasadą-wartością zachodniego mieszczańskiego indywidualizmu. Uformowani przez jego kody, łatwo i szybko potrafimy wciąż odróżnić osobę, która w swym wykształceniu miała dużo do czynienia z literaturą piękną, od takiej, która miała mało – i nie chodzi tu bynajmniej tylko o znamiona klasowe i snobistyczne (z zakresu języka, stylu bycia i zachowania), zdemaskowane przez Bourdieu, ale o istotnie bardziej pogłębione spojrzenie na siebie i na rzeczywistość, które być może jest skutkiem, a być może przyczyną zainteresowań literackich u (zwykle, statystycznie rzecz biorąc) reprezentantów mieszczańskiej klasy średniej, a zapewne jednym i drugim, i przyczyną, i skutkiem – bo na tym właśnie, na sprzężeniu zwrotnym między zainteresowaniem a predyspozycją, polega to coś szczególnego w ramach dojrzałej nowoczesnej antropotechniki, co nazywamy „kulturą literacką” warstw mieszczańskich.
[1] J.-L. Nancy, P. Lacoue-Labarthe, L’absolu littéraire, Paris 1978.
[2] T. Eagleton, Kultura a śmierć Boga, s. 115.
[3] E. Hobsbawm, Wiek rewolucji, s. 378.
[4] T. Carlyle, Bohaterowie. Cześć dla bohaterów i pierwiastek bohaterstwa w historii, brak tłum., Kraków 2006, s. 143.