1. Kupa
W sposób zupełnie bezrefleksyjny mijam wysypaną jakoś przypadkiem na poboczu szarą kupę żwiru. Myślę “szara kupa żwiru… nie ma o czym mówić!”, lecz jednocześnie coś każe mi przyjrzeć się jej bliżej, bo przecież ta sama kupa żwiru jest także zbiorowiskiem kawałków materii o rozmaitej gęstości, kształcie, twardości i pochodzeniu. Przyglądając się bliżej szarej kupie żwiru odkrywam również, że nie jest ona wcale szara, ale, niczym obraz pointylistyczny, składa się z kamieni, kryształów i minerałów o rozmaitych kolorach. Przypominam sobie wtedy, że najstarsze z tych niewielkich kawałków materii były uformowane miliardy lat temu w okresie większej płynności Ziemi, zanim jeszcze pojawiły się na niej pierwsze oznaki życia. Być może nie jest zbiegiem okoliczności, że powierzchnia granitu wygląda trochę jak ‘kasza’ na ekranie telewizora przed rozpoczęciem porannego programu. “Już za chwilę nadamy program pt: ‘Przygody stromatolitów’!”
Niektóre z tych małych kamyczków są cząstkami formacji osadowej, inne przeobraziły się z powyżej wymienionych w coś zupełnie nowego. Być może niektóre są skamieniałymi żyjątkami jurajskimi lub amonitami, na które swój cień rzucały niegdyś pterodaktyle! Zabarwienie czerwone wskazuje na zawartość żelaza, zielone zaś na ślady utlenionej miedzi. Być może po niektórych z nich stąpał sam Shakespeare, albo Czyngis-Chan! Być może znalazłoby się kilka odłamków spod dłuta samego Michała Anioła, elementy mozaiki etruskiej lub egipskiego sarkofagu!
2. Rozkosze teokracji
Myślę teraz o starożytnym Egipcie. Tam nie było ‘sztuki’ w sensie obecnie przez nas rozumianym. Pojęcie “artysty” nie istniało. Było tylko rzemiosło w pełni kontrolowane przez samych rzemieślników, kapłanów i samego władcę, który był również bogiem. Rzemieślnik mógł tworzyć tylko według ustalonych proporcji geometrycznych. Sposoby przedstawień inne niż egipskie były dla egipskich oczu niewidoczne. Taka rzeczywistość odzwierciedlała stan umysłu starożytnych Egipcjan: zadowolonych z siebie teokratów. Unikanie zmian i żelazne zasady gwarantowały im pewność siebie i iluzję wieczności. Zapobiegało to kryzysom “ważności” sztuki.
Zauważmy, że w dzisiejszych kręgach konserwatywnych pytanie o ważność sztuki w ogóle nie pada. Talent jest darem od Boga, który jedynie używa artystów jako swego rodzaju przekaźników.
Trudno jest też oceniać sztukę starożytną na podstawie znalezisk. Być może my sami będziemy oceniani przez archeologów przyszłości wyłącznie na podstawie obiektów, które przetrwały próbę czasu: głównie kamiennych pomników świętych bohaterów.
Z całych sił starają się, żeby ich sztuka miała kopa
3. Czego pragnie artysta?
“Czy sztuka jest silna, czy słaba?” Czuję, że choćby zadając to pytanie wątpimy w nią i osłabiamy jej znaczenie… “Czy jeszcze ci się podobam?”, pytają siebie nawzajem długo-stażowi małżonkowie. Gdy jednak zapytamy o to samych artystów, stanie się jasne, że wielu z nich dąży do wielkości i ważności. Z całych sił starają się, żeby ich sztuka miała kopa, żeby była mocna i nośna, żeby wszystkim oko zbielało, żeby zzielenieli z zazdrości, żeby było zjawiskowo, punk-rockowo, technologicznie, współcześnie, multimedialnie i wybuchowo – petardowo nawet!* Niemal każdy artysta, którego spotkałem, był lub chciał być gwiazdą rocka. Wiąże się to być może z samczą dążnością do olśniewania, która charakteryzuje zachowanie godowe rajskich ptaków, pawi, pawianów i ważek. Mówię “samczą”, ale w świecie homo sapiens et creans** zachowanie to dotyczy chyba obu płci. Istnieje też problem desperacji związanej z koniecznością wypłynięcia, które jest jedynym sposobem na zagwarantowanie bytu przy utrzymaniu możliwości tworzenia. Groźba pracy w supermarkecie zmusza do ostentacyjności!
Tak! W zamkniętym kręgu kolegów i koleżanek, niektórzy artyści są zdolni doskonale nadmuchać swoją sztukę ważnością. Ich stosunek do świata poza kręgiem zamkniętym jest dosyć lekceważący. Zbywają oni “filisterskie” pytania wzruszając ramionami: “tego nie da się wytłumaczyć” (czyt. “i tak byś tego nie zrozumiał(a)!”. Na wystawy przychodzi zawsze ta sama grupa intelektualnie predysponowanych, lecz w kontekście rzeczywistości “zewnętrznej”, z którą prędzej czy później superman-artysta musi się zmierzyć, dochodzi do dewastującego odkrycia: sztuka nie jest wcale ważna! Co więcej, wszyscy ją mają gdzieś! Nikt o niej nie rozmawia, nikt na nią nie patrzy. W obliczu utraty widowni wielu artystów traci motywację do działania, szczególnie jeśli była ona karmiona wyłącznie przez ego. Sztuka ‘ekstremalno-ekskrementowa’ też nikogo już nie rusza, pod warunkiem, że negatywna i głośna reakcja na nią niesie ze sobą polityczne korzyści.
Nadeszli pożeracze czasu: Facebook, Instagram, Twitter, a na nich artystą staje się każdy użytkownik w stopniu, którego nie przewidzieli nawet Beuys czy Warhol.
Czy trójkąt jest instrumentem mniej ważnym od organów?
4. Hierarchie, hierarchie, hierarchie
Ktoś kiedyś stwierdził, że wielka sztuka zawsze “wypłynie”. O, arogancjo! O, naiwności! Przecież jedną z głównych cech odkrycia jest to, że nie wiemy o jego istnieniu zanim zostanie znalezione! Co więcej: my tej “wielkiej” sztuki nie odkrywamy. My ją sami taką mianujemy i namaszczamy! Można by rzec: siła i nośność sztuki zależy od głębi naszych subiektywnych przeżyć i jakości naszego poznania. Sposób, w jaki artysta potrafi zagrać na odpowiednich strunach wrażliwości i wiedzy odbiorców, świadczy nie tyle o mocy dzieła, ile o mocy jego rezonansu z zastaną wrażliwością i doświadczeniami odbiorcy. Jeśli otępiałemu i zmęczonemu narodowi brakuje już cierpliwości, wrażliwości i czasu, artysta może grać bez końca i skutku, bądź jest zmuszony do zmiany instrumentu: przerzucenia się z organów na trójkąt. Czy trójkąt jest instrumentem mniej ważnym od organów? To znów zależy od naszego subiektywnego osądu i od kontekstu użycia instrumentu.
5. Subiektywizm
Choć umysł i sztuka będąca jego wytworem, działają na zasadzie koordynacji obustronnej, to właśnie umysł musi dać początek sztuce i nadać jej następnie znaczenie. Przeżycie dzieła, tak jak i rzeczywistości, może być jednak kolektywnie nadmuchane w hermetycznym kręgu miłośników i hobbystów lub też często spotęgowane lub lekko zmienione “środkami dopingującymi”. W latach siedemdziesiątych gaśnica przeciwpożarowa mogła podniecać miłośników sztuki tylko dlatego, że patrzyli na nią pod wpływem rozmaitych substancji rozszerzających percepcję. Z niewielką dozą figlarności jestem gotów ogłosić, że eksperymenty minimalistyczne i konceptualne ery grzybków i LSD są zasługą tych właśnie ‘rozszerzeń’: “Look at that glorious pile of bricks! Wow!” Nawet dzisiaj trudno jest zaprzeczyć, że oglądanie obrazów przy butelce Soplicówki może być bardziej olśniewające niż “na sucho”. Czy fakt, że do pogłębienia przeżyć mogą być nam potrzebne substancje nie świadczy jednak o słabości nie tylko sztuki, lecz także słabości naszych umysłów? Czy nie prowadzi to do solipsyzmu polegającego na tym, że rzeczywistość i sztuka są tylko odbiciem w mniej lub bardziej krzywym zwierciadle naszego subiektywnego umysłu? Co zrobić z twierdzeniem, że obcowanie ze sztuką ma przecież niezwykłą zdolność poprawy stanu naszej percepcji, uelastycznienia umysłu, a nawet, co często przyznajemy z cynicznym grymasem zażenowania, pokrzepienia serc?
_______________
* mea culpa
** człowiek myślący i tworzący