kolaż NOM
kolaż NOM

Co to jest dialektyka?

Wprowadzenie dla początkujących i średniozaawansowanych

o ile standardowa logika jest dysjunktywna i ekskluzywna, dążąc do ścisłego oddzielenia zbioru wszystkich zdań prawdziwych od zbioru wszystkich zdań fałszywych, o tyle dialektyka jest koniunktywna i inkluzywna, zdając sprawę z nieoddzielności tych zbiorów: każdy fałsz może być prawdziwy, może być częścią większej prawdy

Dialektyka to jedno z najbardziej ezoterycznych zagadnień nauki filozofii. W oczach dyletantów uchodzi za coś bliskiego sofistyce, jeśli nie za nią samą; wielu ludzi poczciwych kojarzy ją ze skostniałą i karykaturalną myślą „dawno minionej epoki” i słyszało, że służyła do uzasadniania rozmaitych szaleństw, także zbrodniczych; dialektyka jest tu synonimem „obrotności” myślenia, które zracjonalizować potrafi dowolną aberrację, niewinnego zamienić w winnego itp. Średnio zaawansowani jej znawcy wiedzą, że zdefiniować ją jest niezwykle trudno, w zasadzie nie sposób, a poruszać się w jej nurtach można głównie intuicyjnie, rozumieć „psim swędem”, bez zaglądania do jej głębi, która zdaje się nieprzenikniona; mają też już przeczucie, że istnieje wiele jej wersji. Ci z kolei, którzy najdłużej mieli z nią do czynienia, zwykle mają całkiem własne, osobne na jej temat pojęcie i różnią się pomiędzy sobą czasem pryncypialnie. Tak więc co do dialektyki jakąś jasność mają tylko ci, którzy najmniej się na niej znają. Dotyczy to, oczywiście, wielu kategorii filozoficznych.

Historia dialektyki sięga Platona (czy Sokratesa), znano ją w średniowieczu, występuje ona też u Kanta, jednak zdaje się, że najdojrzalszym, najpełniejszym, najbardziej rozwiniętym jej zastosowaniem jest to, jakie dał Hegel – po nim myśliciele dialektyczni wnieśli jeszcze wiele, wiele rzeczy do filozofii, a także do samej dialektyki, lecz zawsze już w odniesieniu i na zasadach dostarczanych przez Hegla, który w filozofii nowoczesnej rozdawał karty co najmniej do połowy XX wieku, a i dziś je wciąż jeszcze czasem tasuje. Dlatego do Heglowskiej głównie dialektyki odnosimy się domyślnie, gdy mówimy o dialektyce, przy czym sprawy nie będą się miały znacznie inaczej ani u Marksa i jego kontynuatorów, z Frankfurterami włącznie, ani u Sartre’a i innych.

Tylko rzeczy proste mają po prostu jakieś cechy, albo ich nie mają, są jakieś lub jakieś nie są; a także łatwo w ich przypadku odróżnić cechy istotne od przygodnych itd.

Zastrzegając przeto, że mówimy tu w sposób maksymalnie prosty o sprawach bardzo złożonych, niejednoznacznych, noszących wiele nazwisk i tonących w mroku misterium myślenia, można zaryzykować powiedzenie, że dialektyka najogólniej jest sztuką poznawania, przybliżania, porządkowania i rozwijania prawd o złożonych, wieloelementowych kwestiach abstrakcyjnych, rzeczach o skomplikowanej naturze, zazwyczaj – bytach, które jednocześnie mają charakter i empiryczny, doświadczalny, jak i idealny czy niewidzialny, np. takich jak państwo, społeczeństwo, podmiot, świat, miłość, byt i tym podobne rzeczy składające się zarówno z elementów postrzegalnych, jak i niepostrzegalnych; powierzchniowych i głębokich, fenomenalnych i strukturalnych. Dialektyka służy do uchwycenia i zdania sprawy z naturalnej, nieredukowalnej i nierozkładalnej do czynników pierwszych (prostych) złożoności i wieloznaczności zjawisk (czy wyobrażeń) i ich pojęć, próbując ją wyzyskać na korzyść samej prawdy, zamiast na siłę je ujednoznaczniać, sprowadzać do prostych definicji i określeń (co jest wysiłkiem w wypadku tych pojęć ostatecznie mało owocnym, bo obcinającym część prawdy sprzeczną z jej wyraźnym, ostrym przedstawieniem i statycznymi asercjami).

Analiza tej złożoności porządkuje prawdy danego zagadnienia w sekwencjach stwierdzeń przeciwstawnych, lecz powiązanych i przechodzących w siebie, czasem zaś „łączących się w przeciwieństwie” i „syntetycznych”; a więc nadaje pozornie pozbawionej jedności wiedzy, prima facie rozpadającej się na rozmaitość niedających się pogodzić stwierdzeń, obserwacji, poglądów, perspektyw, interpretacji i osądów, sens pewnej całości, totalności o charakterze pewnego przebiegu, sukcesji: prawda biegnie w czasie, przechodzi przez różne „momenty”. Następstwo ma też być logiczne, ma stanowić pewną progresję lub przynajmniej rozwinięcie pojęcia, często narracyjne lub quasi-narracyjne, i równie często aż po jego zaprzeczenie. Antynomii, aporii, sprzeczności nie traktuje się jak błędu, tylko jak konieczność oraz to, co dynamizuje, uczasawia byt – czyni zjawisko historią małą lub dużą. Tylko rzeczy proste mają po prostu jakieś cechy, albo ich nie mają, są jakieś lub jakieś nie są; a także łatwo w ich przypadku odróżnić cechy istotne od przygodnych itd.; z rzeczami złożonymi nie jest tak prosto – zwykle i mają, i nie mają one jakiejś własności, ich istota jest nieokreślona i nie wiadomo, do końca, co ją stanowi, a co jest tylko zmienną; wreszcie, istota ta ulega sama zmianom, których uchwycenie jest trudne wobec migotliwości, ciągłości i przechodniości, tranzytywności rzeczy (kiedy np. średniowiecze stało się erą nowożytną? – przecież nie z dnia na dzień, tylko w okresie przejściowym).

Weźmy dla ilustracji pojęcie społeczeństwa. Jak wie wielu bystrych ludzi – społeczeństwo nie istnieje. Istnieją jedynie jednostki. Jest to prawda, na której zasadza się tzw. nominalizm, pogląd, że istnieją jedynie konkretne byty indywidualne. Wszakże ci, którzy na tej prawdzie poprzestają, choćby w imię jednoznaczności przekonań, są oczywiście naiwni. Albowiem wzięta od drugiej strony, teza ta jest też jawnie nieprawdziwa, a prawdą jest jej przeciwieństwo: jednostki nie istnieją samodzielnie, istnieją jedynie ich skupiska (społeczeństwa), one są prawdziwymi jednostkami w sensie pewnych samodzielnych całostek, których indywidua są tylko cząstkami, niesamodzielnymi fragmentami. Prawdziwym, trwałym, w miarę samodzielnym organizmem jest dopiero organizm społeczny. Wie o tym każdy noworodek. Tak więc ktoś, kto twierdzi twardo, że nie istnieje społeczeństwo, a tylko jednostki, jest jak ktoś, kto widzi mrówki, ale nie dostrzega mrowiska i zaprzecza jego istnieniu. A przecież jest jasne, że to los pojedynczej mrówki bardziej zależy od mrowiska, niż odwrotnie. A zatem mimo tego, że istnieją tylko konkretne byty jednostkowe, a może właśnie dlatego – realnie istnieje tylko społeczeństwo, to ono jest bytem ludzkim, właściwym „podmiotem”. Jednak z trzeciej jeszcze strony, społeczeństwo rozpada się z kolei na konkretne społeczności, grupy, klasy, kasty, elity, masy, tożsamości kolektywne, mniejszości itd. Choć wszyscy ludzie są reprezentantami społeczeństwa ludzkiego, to nikt w zasadzie nie należy do społeczeństwa jako takiego, każdy przynależy do jakiejś konkretnej społeczności i formacji społecznej – a że społeczności te nie tworzą ostatecznie jedności, tylko faktycznie współistnieją w stanie zarazem walki i współpracy (których to dwóch żywiołów relacji społecznej nie da się jakby w praktyce od siebie oddzielić), okazuje się, znowu, że społeczeństwo nie istnieje – ale teraz ta prawda ma już inny sens, bo przeszliśmy przez jej kolejne negacje. Społeczeństwo zarazem więc jest i nie jest bytem substancjalnym tego, co ludzkie; istnieje zarazem realnie i abstrakcyjnie – jest bytem transcendentalnym. Tak dialektyka zdaje sprawę z prawdy pojęcia społeczeństwa – od jego prostej abstrakcyjnej nieprawdy aż po jego złożoną abstrakcyjno-transcendentalną prawdę.

Jak powiadali egzystencjaliści, hebel jest heblem, po prostu, a podmiot jest i nie jest sobą – hebel istnieje, podmiot egzystuje, czyli istnieje inaczej.

Tego typu sens mają chyba wszystkie zjawiska o charakterze nie rzeczy, lecz relacji między podmiotami, które to relacje mają przy tym charakter dynamiczny i oscylacyjny. Tak jak byt społeczny oscyluje pomiędzy współpracą a walką (a kategorie takie jak wojna, pokój, rywalizacja, konkurencja, walka klas, redystrybucja, welfare state opisują różne jakościowe formy, jakie te dwa żywioły splecione ze sobą mogą tworzyć – zauważmy nota bene, że wojna jest formą zaawansowaną społecznej mobilizacji i samoorganizacji, czyli nie ma wojny bez współpracy), tak i oscylują między nimi relacje indywidualne czy interpersonalne. Już sam podmiot zresztą jest pojęciem dialektycznym, a nie opisowym, tzn. jest się podmiotem w inny zasadniczo sposób, niż np. ten, w jaki hebel jest heblem. Jak powiadali egzystencjaliści, hebel jest heblem, po prostu, a podmiot jest i nie jest sobą – hebel istnieje, podmiot egzystuje, czyli istnieje inaczej. Wie to każdy, kto kiedykolwiek był jakimś Ja. Filozofowie mają przy tym skłonność do zakładania, że Ja posiada każdy człowiek. Ja oscyluje bowiem pomiędzy twardą, nieskazitelną samoobecnością subiektywnego oglądu świata przez podmiot – wszystko jest mi dane w świadomości, a więc świadomość wydaje się czymś absolutnie pierwotnym i źródłowym, wraz z nią zaś i substancja Ja (chodzi bowiem o świadomość zdolną do ujęcia siebie samej jako świadomości etc.) – tak ustanowione zostaje Ja kartezjańskie. Jednak na drugim biegunie czai się totalne zwątpienie – Ja czyli co? Wszystkie konkretne rzeczy, z którymi dałoby się je identyfikować, okazują się ulotne bądź nieadekwatne, „Ja” może być tylko bohaterem opowieści, którą sobie opowiadamy, takim samym jak Czerwony Kapturek czy Odyseusz – fikcyjnym; iluzją wytwarzaną przez mózg oraz otoczenie społeczne i kulturowe, narracją, jakich wiele. Zresztą i buddyści to wiedzą – Ja nie istnieje. Tym bardziej komplikują się sprawy relacji, gdy przechodzimy od jednego teoretycznie podmiotu, który już sam w sobie jest relacją do samego siebie, do relacji dwóch podmiotów. W tym obszarze najbardziej tajemniczą, złożoną i obfitującą w antynomie oraz paradoksy jest chyba sfera miłości, która wobec tego również okazuje się czymś dialektycznym, niedającym się opisać w języku logiki dwuwartościowej. Miłość jest więc, po pierwsze, stanem najwyższej harmonii i „kooperacji”. A przecież z drugiej strony, zawiera też moment rywalizacji, walki, wreszcie nawet nienawiści – i często w nienawiść bądź w znudzenie się przeistacza. Wreszcie też miłość może być też pojednaniem z samą sobą i własną negatywnością, wejściem na jeszcze wyższy poziom, na którym gra harmonii i dysharmonii staje się przesłanką jeszcze pełniejszego, choć zarazem też konfrontującego się nieustannie z własnym upadkiem, uniesienia, względnie pogodzenia.

 Dlatego zdanie „hebel jest narzędziem” nie jest takim samym zdaniem, jak np. zdanie „świat jest skończony”

Żadnego z powyższych pojęć-zjawisk nie da się porównać do bytu hebla – ten w rzeczy samej po prostu jest heblem i nie przytrafiają mu się w związku z tą tożsamością jakieś ciekawsze przygody. Co np. z zepsutym heblem, czy jest on wciąż heblem? – na to pytanie da się przecież w miarę ściśle, po pewnych zastrzeżeniach, odpowiedzieć. Zepsuty hebel nie jest heblem, w ścisłym sensie tego słowa, tylko heblem uszkodzonym, odbiegającym od normy i definicji hebla. Podobnie powiedzenie, „hebel jest narzędziem” – to prosta, niepodważalna prawda, gdy powiedzenie „hebel nie jest narzędziem” to jawna bzdura w świetle wszystkich możliwych i nieekstrawaganckich opinii na ten temat. Niestety, rzeczywistość ludzka – inaczej niż ta ściśle materialno-rzeczowa – nie składa się z rzeczy takich jak hebel, czyli wszystkich tych, które po prostu są albo nie są sobą, które mają albo nie mają jakiejś własności. Dlatego zdanie „hebel jest narzędziem” nie jest takim samym zdaniem, jak np. zdanie „świat jest skończony” albo zdanie „podmiot jest jednością”. Albowiem przeciwieństwo zdania „hebel jest narzędziem” nie ma większego sensu, podczas gdy przeciwieństwa dwóch pozostałych zdań go mają – i jest to sens istotny dla prawdy odnośnych pojęć (tj. świata i podmiotu). Nie rozumie sensu świata ktoś, kto nie widzi sensu zdania „świat jest nieskończony” – czy po prostu uznaje je za fałszywe, podobnie jak nie rozumie dobrze podmiotu ktoś, kto nie widzi sensu zdania „podmiot jest wielością”.

Można by powiedzieć, że o ile standardowa logika jest dysjunktywna i ekskluzywna, dążąc do ścisłego oddzielenia zbioru wszystkich zdań prawdziwych od zbioru wszystkich zdań fałszywych, o tyle dialektyka jest koniunktywna i inkluzywna, zdając sprawę z nieoddzielności tych zbiorów: każdy fałsz może być prawdziwy, może być częścią większej prawdy, podobnie każda prawda może okazać się nieprawdą w innym kontekście czy czasie; zbiór zdań prawdziwych oraz zbiór zdań fałszywych mają część wspólną i ta jest właśnie najciekawsza. Dialektyka dotyczy nie tego, co w miarę spokojnie trwa i nie podlega większej dynamice, zmianie, ale tego, co się przeistacza, czego sens jest dynamiczny, a czas trwania nieokreślony, płynny – wszystkiego więc chyba, co ludzkie i interesujące dla człowieka.

DATA PUBLIKACJI: 3 października 2019
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 3 października 2019