żródło: pexels.com
żródło: pexels.com

Galerian

a jednak dalej, nieprzerwanie krążył po rozświetlonych alejkach, nie mogąc się już zatrzymać, zwolnić kroku, jeździł ruchomymi schodami w górę i w dół

Wycieczki do Galerii stawały się coraz częstsze. Zaczęło się od krótkich wypadów na lunch do znajdującego się na ostatnim piętrze foodcourtu (cieszyła go myśl, że zmierza do foodcourtu właśnie, w słowie tym kryła się jakaś niedookreśloność, wielość, w której mógł się rozproszyć, zwinięta moc, potencjalność, dająca nadzieję rozwinięcia się w coś nieoczekiwanego, niespotykanego, obietnica przygody), z których powroty wydłużały się niekiedy o wizytę w tym, czy innym sklepie, spacer alejką wśród witryn, leniwe rozglądanie się po błyszczących korytarzach, stopniowo rozciągając się coraz bardziej, aż w końcu, zmuszony był sam przed sobą przyznać, że wcale nie ma zamiaru wracać, że coś zupełnie niewinnego, jak przechadzka po galerii w czasie lunchu, przecież wszyscy to robią, każdy musi gdzieś zajrzeć, podskoczyć na chwilę, przy okazji załatwić sprawy, nic bardziej normlanego, powszechnego, płynnie przeistoczyło się w coś co najmniej zdrożnego, tak właśnie czuł, mijając któryś z kolei raz tę samą witrynę, któryś raz z kolei obchodząc całą Galerię, podejrzanego, już dawno powinien być w pracy i, co należało otwarcie sobie powiedzieć, nie miał absolutnie nic do załatwienia, a jednak dalej, nieprzerwanie krążył po rozświetlonych alejkach, nie mogąc się już zatrzymać, zwolnić kroku, jeździł ruchomymi schodami w górę i w dół przyglądając się mijanym twarzom, ostatecznie postanawiając, choć nie było to do końca postanowienie, decyzja podjęta w pełni władz umysłowych, stało się to za sprawą siły rozpędu bardziej niż jakiejkolwiek innej, tak więc rozpędzony, coraz szybciej przemierzając przestrzeń handlową Galerii, wciąż przyspieszając, przyspieszając swoje własne przyspieszenie, w tych prędkościach tracąc granice, nie potrafił już odróżnić siebie od tego, co zewnętrzne, za sprawą pędu rozmywał się, wyciekał i rozlewał na wszystko wkoło, w sobie zaś czuł szum napływającego tłumu, przepływy towarów, rwący, pieniący się strumień kapitału, który rzeźbił w nim, drążył, kanały, koryta, zatem nie pragnąc niczego innego jak złączyć się z nim, płynąć z prądem na grzbiecie wzbierającej fali, stać się błyskiem, piknięciem, dźwiękiem transakcji bezdotykowych, niekończącą się serią małych ejakulacji kapitału tryskających z prędkością światła, niewidzialnych, niedotykalnych i wszechobecnych zarazem, postanowił zostać tu na zawsze, pędzić bez końca, cyrkulować, i gdy już zdawało mu się, że zupełnie traci oblicze, gubi twarz pośród tych prędkości, przelewów, piknięć, nagle wszystko ustało. Zobaczył swoje ręce zwieszone nad kawałkiem krwistej wołowiny, wbity w stolik, obok innych wbitych w swoje stoliki; odprysk, rozbitek wyrzucony przez ocean kapitału, jakaś resztka po wielkiej uczcie. Kawałek po kawałku spożywał swój lunch, myśląc o bezdennej samotności tych wszystkich transakcji, które mimo że były częścią kosmicznego przepływu, wydawały się takie oddzielne, pojedyncze, transakcje – monady, zupełnie tak, jak on pośród przeżuwających mięso i swoją samotność, gęb.

DATA PUBLIKACJI: 4 października 2019
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 4 października 2019