mykwa

Mykwa

Co się z nimi dzieje? Dokąd one właściwie idą? Dlaczego znikają? Czemu nikt stamtąd nie wraca?

Hotel mieścił się w dawnej mykwie. Stare kamienice połączono w jeden organizm, pozostawiając różnice poziomów, przebijając ściany i scalając korytarze na dwóch piętrach. Po miękkiej czerwonej wykładzinie bezszelestnie przechodziło się pomiędzy pokojami, niewielkimi salami, na dół, szeroką klatką schodową do recepcji, do biblioteczki i jadalni na parterze. Ściany z czerwonych cegieł pozostawiono nieotynkowane.

To podobno jedyna taka sefardyjska mykwa w całym kraju. Żeby odsłonić zasypane kąpielisko, trzeba było wywieźć dwieście ciężarówek gruzu. Ukazały się zbiorniki, gdzie mieszano wodę źródlaną i deszczową oraz głęboką na wiele metrów szeroką studnię, którą na powrót wypełniła się krystalicznie czystą źródlaną wodą. Na jej ścianach odkryto błękitną polichromię, a schodki wiodące do kąpieliska wyłożone były idealnie zachowanymi pastelowo-błękitnymi kafelkami firmy Dziewulski-Lange-Opoczno.

Wejście do mykwy znajdowało się od strony podwórza. Schodziło się do niej podnosząc prowizoryczny właz i zstępując po ciemku stromymi schodami o poziom niżej. Dawniej przechodziło się tu z położonych pod hotelem przestronnych suteren, ogromnych, wysoko sklepionych szerokimi ceglanymi łukami. Po wojnie przez wiele lat znajdował się tutaj klub jazzowy. A wcześniej kobiety przygotowywały się w tej sali do rytualnej kąpieli.

Hotel, wkrótce po otwarciu, zapełnił się gośćmi. Pojawiły się wśród nich kobiety w różnobarwnych chustach na głowach, czasem samotne, czasem w parach lub małych grupach. Z pochylonymi głowami przechodziły obok recepcji, milcząc i nie podnosząc wzroku, po czym kierowały się wprost na patio. Przytrzymywały dłońmi nakrycia głowy. Prowadziły za ręce córki, siostry, matki. Niektóre trzymały na rękach niemowlęta. Cicho drobiły kroki po posadzce, milczące i jakby skupione. Nieobecne i nierzeczywiste. Po jakimś czasie przestano zadawać im pytania o rezerwacje, numery pokojów. Przestano je nawet witać, nie oczekując już odpowiedzi. One zaś skręcały na patio w kierunku wejścia obramowanego deskami, znikając w jego czeluści.

Nigdy nie widziano ich w drodze powrotnej, ale ponieważ patio pozostawało otwarte i można było z niego wyjść niewielkimi bramami okalających hotel kamieniczek, nikt się tym szczególnie nie interesował. Traktowano je po prostu jak jedne z wielu przechodniów w tym labiryncie podwórzy, który ciągnął się dokoła rynku. Ciche, bezszelestne, wstydliwie zasłaniające zebrane pod chustami raz kruczoczarne, raz zupełnie siwe włosy, których kosmyki wychylały się lekko falując. W końcu ten nieustający pochód wzbudził najpierw zainteresowanie, a później niepokój właścicieli.

Co się z nimi dzieje? Dokąd one właściwie idą? Dlaczego znikają? Czemu nikt stamtąd nie wraca? Czy jest jakieś inne wyjście z mykwy, z którego korzystają?

Połączenie pomiędzy podziemiami kamienic było teraz zastawione nieużywanymi drzwiami i można było przyjąć, że kobiety tamtędy właśnie opuszczają mykwę. Jednak wychodząc tą drogą i tak musiałyby pojawić się przynajmniej na klatce schodowej hotelu i któraś z nich zostałaby w końcu zauważona.

Wstałem rano. Obsługa hotelowa spała. Było zupełnie pusto. Zszedłem na parter, zrobiłem sobie kawę i skierowałem się na patio, idąc wprost do włazu. Wąskie i ciemne schody, wzdłuż których stały czekające na wyniesienie worki z gruzem, prowadziły stromo w dół. Unosił się zapach wilgoci i wody, tynku i zbutwiałego drewna. Niskie pomieszczenie, wsparte teraz metalowymi szynami, oświetlone było jedną gołą żarówką. Za ścian zbudowanych z niespotykanych już rozmiarów cegieł, wystawały druty i kable.

Mimo bardzo wczesnej pory, kobiety stały już na schodach, oczekując w kolejce na zejście do kąpieliska. Tworzyły sznur ludzkich istot od małych dziewczynek, po staruszki, od nastolatek po matki z dziećmi na rękach. Jedna za drugą, w długiej, milczącej kolejce. Ich stroje tworzyły kolorowy pochód, a plecy oświetlało światło wpadające przez właz. Córki trzymały się matek. Starsze kobiety opierały się dłońmi o ściany.

Kąpielisko było bardzo głęboko wkopane w grunt, może na wysokość dwóch pięter i obramowane ceglanym murem pokrytym resztkami turkusowej farby. Wzdłuż jednego z boków, schody, zakręcając, prowadziły wprost do wody połyskującej w słabym świetle na jego dnie. Sam zbiornik musiał być również bardzo głęboki.

Kobiety przesuwały się powoli w kolejce. Schodząc w dół, ściągały z włosów kolorowe chusty. Pukle włosów wysypywały się na ich ramiona. Zdejmowały z siebie bluzki, koszule, zrzucały sukienki, rozpinały staniki. Ubrania tworzyły rosnącą stertę wzdłuż kolejki. Odsłaniając swoje ciała, wstydliwie zasłaniały piersi. Dojrzewające małe piersi dziewcząt przed pierwszą menstruacją, obfite, uniesione piersi młodych kobiet, obwisłe, opadnięte i pomarszczone starszych. Niemowlęta trzymały się kurczowo matek, a te nie zaprzestawały karmienia. Inne pomagały się im rozbierać. Kolorowy ludzki szereg zmieniał się pochód nagich ciał. Kobiety dotykały się delikatnie, lekko, jak gdyby wzajemnie zapewniając o swojej obecności.

Na samym końcu schodów wstydliwie zsuwały z bioder majtki. Ukazywały się ich owłosione łona, te posypane pierwszym dziewiczym meszkiem, okryte błyszczącymi gęstymi włosami, szpakowate lub całkiem siwe u staruszek. Zupełnie gołe zanurzały w wodzie stopy, kolana, uda, biodra, brzuchy, piersi. Ciała dziewczynek drętwiały i pokrywały się gęsią skórką. Sięgały wtedy trwożliwie po dłonie matek. Dorosłe, pewnie wchodziły w topiel, która obejmowała ich silne, sprężyste ciała. Starcza, pomarszczona skóra nie reagowała na chłód wody. Ciała drżały, a w koniuszkach oczu ukazywały się łzy. W końcu, nabierając powietrza i głęboko wciągając je do płuc, zanurzały policzki i całe głowy aż po koniuszki włosów, rozścielających się na powierzchni wody, znikały. Jedna po drugiej. Bez słowa.

DATA PUBLIKACJI: 7 listopada 2019
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 17 grudnia 2019