Taro_leaf_underside,_backlit_by_sun_Avenue at Wikimedia Commons
Taro_leaf_underside,_backlit_by_sun_Avenue at Wikimedia Commons

Życie

Wyzwanie pokierowania życiem poza dotychczasowymi sensami stoi przed rodzicami, a także przed nauczycielami i pedagogami. Co powiedzieć młodzieży? Co im odpowiedzieć na pytanie „po co?”? Co zaproponować? Jak pokazać im dobre życie pomimo braku sensu i celu innego niż… życie? Jak żyć z katastrofą na horyzoncie?

Chwilę trwało, zanim zorientowałem się, o co chodzi. Sięgając po raz setny po ładowarkę do telefonu, wciskając ją do gniazdka, zatrzymałem się – zaobserwowałem ruch mojego ciała jakby z boku, z zewnątrz. Wtedy pojawiło się pytanie „po co?” Otóż, w gruncie rzeczy, po nic. Po to, żeby pchnąć do przodu kolejny dzień, żeby zrobić to, co należy zrobić – bo tak. Nie ma żadnego uzasadnienia dla życia, jakie prowadzimy tutaj na Ziemi. Życie to nie posiada także żadnego celu, mimo wysiłków, na przykład, Elona Muska, który zamierza skolonizować Marsa, niewielką planetę nieopodal Ziemi. Kolonizacja Marsa nie jest celem, pod którym zjednoczy się cywilizowany świat, jest raczej groteskowym potwierdzeniem braku celu.

Po co właściwie mam ładować jakikolwiek sprzęt, skoro chłodzenie elektrowni, dzięki której w gniazdku jest prąd, oznacza zużycie niezbędnej do życia wody?

Cele naszych działań tworzymy sobie sami, podobnie jak uzasadnienia, ale w pierwszej chwili, zadawszy sobie pytanie „po co?”, nie tworzymy niczego, tylko kontemplujemy czysty absurd, jak powiedziałby Albert Camus, czyli kontemplujemy bezcelowość życia. Odkrywamy, że nasze życie jest bez sensu, dociera to do nas. Na tym polega świadomość dzisiejszych oświeconych światowców. W czasach pandemii świadomość braku sensu życia narasta i upowszechnia się, a to dlatego, że ludzie masowo tracą złudzenia. Wiele z tych złudzeń pełniło rolę celów życia. I choć do niedawna spełniały tę swoją rolę całkiem dobrze, ostatnio ujawniły własną nieprzydatność i bezwartościowość. Odkrywamy, że dążąc do jakiegokolwiek celu, zwyczajnie spalamy energię, poświęcamy część naszych sił życiowych, po nic. Nasze życie jako takie jest ostatnim celem, jaki możemy przed sobą postawić. Po co właściwie mam ładować jakikolwiek sprzęt, skoro chłodzenie elektrowni, dzięki której w gniazdku jest prąd, oznacza zużycie niezbędnej do życia wody? Zewsząd słychać alarmujące wiadomości o kryzysie hydrologicznym, dlatego puszczanie wody z kranu u wielu osób wywołuje uczucie smutku. Ich smutek wynika ostatecznie stąd, że patrząc na znikającą w odpływie wodę uświadamiają sobie lub podświadomie przeczuwają koniec życia, czyli koniec tego, co jest dla nich jedynie ważne. Definitywny koniec nadchodzi, ale zanim nadejdzie, ludzie porzucają swoje życie jeszcze za życia, marnując energię na złudzenia, zapominając się w rozmaitych sztucznych dążeniach, ryzykując wszystko, co mają – życie – dla obranych przez siebie iluzorycznych celów. Nie ma to żadnego sensu, poza autodestrukcją. Życie bez celu dla wielu ludzi jest najwyraźniej nie do zniesienia i wolą o nim zapomnieć jeszcze przed śmiercią, kiedy ostateczne zapomnienie przyjdzie przecież samo (więc po co je przyspieszać?).

Każdy z nas staje przed perspektywą życia pozbawionego celu, czyli przed perspektywą życia jako jedynego celu, życia jako takiego, życia-u-celu, życia w samym środku celu.

Człowiek po czterdziestce, czyli taki, któremu zdrowie już nie do końca dopisuje, albo człowiek po sześćdziesiątce, itd., posiada już dojrzałą perspektywę na własną egzystencję, lepszej, dokładniejszej, miał już raczej nie będzie, co najwyżej może mieć o wiele gorszą, jeżeli na przykład dopadnie go jakaś poważna choroba związana z utratą mocy intelektualnych lub emocjonalnych. I co z tej dojrzałej perspektywy widać? Ano widać z niej brak sensu wkładania wtyczki do kontaktu, brak sensu patrzenia na obrazki migające na telefonie, ale w najogólniejszym planie: widać brak sensu upływającego czasu. Dokąd ten czas płynie i po co? Najwyraźniej donikąd i po nic, dokładniej: po prostu nie wiemy dokąd i po co płynie czas. Są pewnie i tacy, którzy zagłuszają tę dojrzałą perspektywę uczestnictwem w obrzędach religijnych lub rytuałami świeckimi (tutaj wchodzi w grę cała gama powtarzalnych zachowań, będących czymś więcej niż tylko działaniami podtrzymującymi życie biologiczne; jest to włączanie Facebooka, spotkania z ludźmi, tzw. „ucieczka w ludzi”, chodzenie na wystawy, do kina lub do teatru, tzw. „ucieczka w sztukę”, itd., „ucieczka w pracę”, itd.). Generalnie jednak rytuały, choćbyśmy inwestowali w nie całą naszą histeryczność, są coraz mniej skuteczne wobec atakujących nas zewsząd alarmujących danych naukowych odnośnie sytuacji klimatycznej i demograficznej na Ziemi. Poza tym, pandemia oznacza dla wielu ludzi zastój w rytuałach pracowniczych a tym samym: wystawienie na poczucie braku sensu życia. Powszechne trąbienie o nadciągającej katastrofie ekologicznej dokłada do tego poczucie bezradności, wiadomo przecież, w jak znikomym stopniu jednostka jest w stanie zapobiegać procesom o skali planetarnej. Dlatego stajemy dziś przed nie lada zadaniem. Każdy z nas staje przed perspektywą życia pozbawionego celu, czyli przed perspektywą życia jako jedynego celu, życia jako takiego, życia-u-celu, życia w samym środku celu. Jeśli chodzi o tradycję filozoficzną, najbardziej pomocna w tym zadaniu jest szkoła hedonistyczna. Nawet cynizm schodzi na plan dalszy, bowiem cynik ostateczne pogarsza samopoczucie własne i innych, uprzykrzając sobie i innym życie nihilistycznymi szyderstwami, zaś hedonista intensyfikuje na rozmaite sposoby rozkosz życia, jedyną wartość, którą można jeszcze traktować poważnie w bezcelowym świecie. Tyle odnośnie perspektywy know what, pozostaje know how. Tę drugą perspektywę, wiedzy operacyjnej, przyjmuje każdy, kto chce się dowiedzieć, jak żyć w świecie, ale tak, żeby brak sensu życia nie bolał go za bardzo, żeby był znośny albo wręcz niezauważalny. Dlatego medytujemy, my, ludzie Zachodu, chociaż nie jesteśmy buddystami. Dlatego ćwiczymy ciała i uprawiamy seks. Dlatego tworzymy sztukę w pankreacjonistycznym zrywie. Wszystko to jest ostatecznie rozkoszą. Wyzwanie pokierowania życiem poza dotychczasowymi sensami stoi przed rodzicami, a także przed nauczycielami i pedagogami. Co powiedzieć młodzieży? Co im odpowiedzieć na pytanie „po co?”? Co zaproponować? Jak pokazać im dobre życie pomimo braku sensu i celu innego niż… życie? Jak żyć z katastrofą na horyzoncie? Za przykładem egzystencjalnym powinny iść treści edukacyjne. Czy dzisiejsza szkoła jest przygotowana do realizacji tego kapitalnego zadania? Czy przygotowani są rodzice? Nie? No to na co jeszcze czekacie? Pomóżcie sobie i pomóżcie młodym. Pomóżcie dzieciom stać się Żyjącymi, bo dziś każdy jest artystą własnego życia.

Każda przeżyta w pełni chwila życia jest wspaniała i nie trzeba niczego więcej.

Mówię to wszystko stojąc po stronie Erosa. Wiem jednak, że wielu staje po stronie Thanatosa. Rozkoszują się zabijaniem, dosłownym albo metaforycznym, umniejszaniem życia, przedkładaniem ponad nie innych celów, wszystkich równie fikcyjnych. Zwolennicy Thanatosa to perwersyjni żyjący, którzy radzą sobie z bezcelowością życia negując życie i przeciwstawiając mu swoje wymysły. Odnajdują oni perwersyjną przyjemność w medytacjach spod znaku memento mori, wydają się rozkoszować bardziej śmiercią, której nie doświadczyli, niż samym życiem, którego doświadczają. Nadmierne skupianie się na nadchodzącej śmierci, sławetne heideggerowskie bycie-ku-śmierci, prowadzi do złudzeń. Odczuwana przez kapłanów Thanatosa rozkosz z wirtualnego końca życia płynie ostatecznie z życia aktualnego. W celu osiągnięcia naddatku rozkoszy pozwalają więc wizji śmierci – której realność zawsze ich wyprzedza – pasożytować na swoim życiu, które wciąż jeszcze jest. Jest to perwersyjne czerpanie rozkoszy z odbierania życiu jego blasku, z kalania tego oto życia notoryczną antycypacją jego końca. Z perspektywy Erosa, która jest prosta i uczciwa, o śmierci nie ma sensu zbyt długo myśleć, oznacza ona bowiem koniec życia, całkowite i ostateczne uwolnienie od istnienia – nicość; kiedy koniec nadejdzie, to nadejdzie, nie możemy go uniknąć, możemy go jedynie przyspieszyć, w razie potrzeby, tzn. gdy cierpienie okaże się nieznośne, choć możliwe też, że nasza śmierć będzie śmiercią nagłą, bez cierpienia, nigdy nie wiadomo. Nie ma sensu zbyt długo o tym myśleć, będzie jak będzie, zajmiesz się śmiercią, jak będziesz umierał(a), to wystarczy. Każda przeżyta w pełni chwila życia jest wspaniała i nie trzeba niczego więcej.

 

DATA PUBLIKACJI: 20 sierpnia 2020
OSTATNIA AKTUALIZACJA: 3 października 2020